Bezsprzecznie Ania z Zielonego Wzgórza to jedna z moich ulubionych postaci literackich. Do cyklu książkowego staram się wrócić raz na jakiś czas. Dlatego bardzo ucieszyłam się z powstania serialu, który daje możliwość opowiedzenia tej historii dokładniej. Niestety, dorosłej Ani nie zobaczymy, bo nie będzie kolejnej części. Na razie jednak porozmawiajmy o tym co mamy. Oto moja recenzja 3. sezonu serialu Ania, nie Anna. Zapraszam do lektury.
Sezon pełen pożegnań i zmagania się ze stratą.
Być może na mój ostateczny odbiór finałowego sezonu Ani zaważyła wiadomość, że ma być to ostatnie spotkanie. Jednak i sama tematyka, a także problemy z jakimi zmagali się bohaterowie nie pomagały w pozbyciu się poczucia straty. Poprzedni sezon był dla mnie raczej średni. Jako fance pierwowzoru literackiego nie przeszkadzają mi odstępstwa od materiału źródłowego. Jednak poprzednia odsłona chciała skupić się na zbyt wielu rzeczach lawirując między homoseksualizmem, rasizmem, znęcaniem się i właściwą historią.
Na szczęście 3. sezonu serialu Ania, nie Anna jest już pod tym względem dużo spokojniejszy. Motywem przewodnim jest strata, zmagania z nią i rozliczenie z przeszłością. Jest wiele smutnych momentów, które potrafią chwycić za serce. Oczywiście, jest równie dużo momentów wesołych, w końcu właśnie taka zawsze była Ania z Zielonego Wzgórza.
Ania, nie Anna miała szansę wzbudzić miłość do Ani z Zielonego Wzgórza w kolejnych pokoleniach
Będąc dzieckiem pochłaniałam książki o Ani jedna za drugą. Bardzo lubiłam również serię filmów telewizyjnych z Megan Follows w roli głównej, choć ta historia z każdą kolejną częścią znacząco odbiegała od pierwowzoru. Serial Netflixa również nie trzyma się ściśle prozy Lucy Maud Montgomery, ale dzięki unowocześnieniu tej opowieści mógł trafić do większego grona odbiorców. Ania już nie jest postrzeloną, fantazjującą sierotą, która w końcu znalazła nowy dom. To dziecko, które pomimo nowego domu nadal dręczą demony przeszłości, a bujna wyobraźnia służyła za odskocznię od znęcania się, pracy ponad miarę i poczucia odrzucenia. Netflix również uczynił tę historię dużo doroślejszą, bowiem większość ukazanych problemów w książkach nie miało miejsca. Ania Shirley stała się bohaterką z krwi i kości, która uczy nie tylko jak radzić sobie z przeciwnościami losu, ale również tego, że nigdy nie trzeba się poddawać.
Bardzo żałuję, że Netflix podjął decyzję o anulowaniu serialu Ania, nie Anna. Podobno wynikało to z niskiej oglądalności. Może, podobnie jak było w przypadku Lucyfera, ktoś jeszcze naszą rudowłosą bohaterkę uratuje, choć raczej płonne nadzieje. A szkoda, zwłaszcza patrząc na ten finałowy sezon, który zaczynał wprowadzać nas do świata już doroślejszej Ani. Egzaminy na studia, rozterki miłosne i końcówka, która aż prosi się o kolejne odsłony. Oczywiście, ostatni odcinek równie dobrze może służyć jako zakończenie, rozwiązane jest to bardzo zgrabnie, ale niedosyt pozostaje.
Jakie problemy, tym razem, stają przed rudowłosą bohaterką?
Ponownie powracamy do Avonlea, gdzie pod okiem panny Stacy Ania i przyjaciele przygotowują się do egzaminów na studia. Oczywiście trzeci sezon to również powrót tak lubianych postaci jak Maryla, Mateusz, Gilbert, Diana, ale również Bash czy Mary. Serial ponownie dzieli czas pomiędzy życiem Ani, jej perypetiami na farmie Cuthbertów, a Gilbertem, który mieszka wraz z Sebastianem, Mary i ich córeczką Delphine. Dzięki temu możemy bardziej poznać nie tylko Anię, ale również młodego Blythe’a, którego serial Ania, nie Anna stawia na miejscu drugiego głównego bohatera.
Pozornie oba wątki kładą nacisk na inne problemy, choć w kontekście całego sezonu widzimy, że chodziło właściwie o to samo. O równość, zrozumienie i akceptację. Prócz osób czarnoskórych, które w Avonlea powoli przestają być sensacją dochodzą nam aspekty związane z postaciami Indian, próbami ich asymilacji i naginania do reguł białego człowieka.
Jak już wcześniej wspomniałam, Ania musi tym razem poradzić sobie ze stratą, ale przede wszystkim z własną przeszłością. Jej powrót do domu dziecka to jedna ze smutniejszych scen w tym sezonie. Zwykle rozgadana Ania nagle milknie i nie jest w stanie wykrztusić z siebie słowa. Jednak robi to wszystko, by dowiedzieć się kim jest i gdzie są jej korzenie. Te poszukiwanie siebie w połączeniu z walką o prawo wyrażania własnych poglądów czyni serial Netflixa tak współczesnym i bliskim. Dostajemy również sytuacje, w których na jaw wychodzi popędliwość i nieroztropność głównej bohaterki. Ania chce dobrze, jednak nie zawsze myśli nad konsekwencjami. Nie chcę wdawać się w szczegóły fabuły, by nie popsuć wam seansu. Napiszę więc, że dzieje się dużo, ale tym razem jest to bardziej uporządkowane i spójne.
Będzie mi brakować kolejnego spotkania z Anią, nie Anną
Oczywiście, pozostaje nadzieja, że być może ktoś inny będzie chciał Anię dokończyć. To jednak mało prawdopodobne, dlatego z bólem serca żegnam się z serialem. Nie był idealny, czasem twórcy chcieli iść za bardzo do przodu upychając wszystko co się dało. Czasem też zapominali, że to mimo wszystko realia XIX -wieczne, a nie współczesność. Jednak dali nam perfekcyjną Anię, z którą wiele młodych osób może się utożsamiać, dali nam chwile łez i śmiechu, a to w tej historii jest najważniejsze.