Reklama
aplikuj.pl

Recenzja Blood&Truth

Blood & Truth to kolejny tytuł dostępny ekskluzywnie na PlayStation 4. Tym razem jednak oprócz konsoli będziemy potrzebowali również gogli PlayStation VR. Czy London Studio przygotowało grę, która sprawi, że headsety od Sony zaczną w błyskawicznym tempie znikać ze sklepowych półek?

Gdzieś już tę grę widziałem…

London Studio, a konkretnie Sony Interactive Entertainment London Studio (uff), to deweloperzy, którzy słyną z dość specyficznych gier przygotowywanych na konsole Sony. To dzięki ich wysiłkom otrzymaliśmy takie produkcje jak np. EyePet, SingStar czy Wonderbook: Księga Czarów. Widać, że deweloperzy raczej służą jako studio, które tworzy wszelkie gry-eksperymenty. W 2016 roku wydali oni, na premierę PlayStation VR, zestaw gier zwanych PlayStation VR Worlds. Gracze otrzymali w paczce z „Worldsami” pięć gier, które były stosunkowo krótkie, ale jak na premierę nowej technologii – wystarczały. Dziś wiemy już, że wydany wtedy zestaw był też badaniem rynku. Półgodzinna produkcja o nazwie London Heist, najczęściej ze wszystkich gier, była chwalona wśród graczy i zbierała laury od recenzentów. To właśnie z tej gry narodziło się Blood & Truth.

Czytaj też: Recenzja gry Driftland: The Magic Revival

Oczekiwania były wysokie

Nie ma ukrywać – oczekiwania wobec Blood & Truth były dość spore, zarówno ze strony graczy, jak i wydawcy. Sony oficjalnie informowało już, że sprzedaż PlayStation VR (które powinno powoli dobijać do pięciu milionów sprzedanych egzemplarzy) ich zaskoczyła i na pewno kilka lat po premierze PlayStation 5 otrzymamy następcę tej technologii. Przy okazji uspokajam – aktualny headset ma działać z nową konsolą. Wracając jednak do gry… aby sprzedać jak najwięcej sztuk PSVR, Sony potrzebowało kolejnej gry, która będzie system-sellerem. Gracze za to są głodni porządnych, rozbudowanych produkcji na wirtualną rzeczywistość, bo zazwyczaj otrzymują same średniaki. Czy zatem Blood & Truth podołało wyzwaniu? Zdradzę Wam już teraz – tak, ale mogło być lepiej.

Prawdziwa gra akcji

Blood & Truth było zapowiadane przez twórców w dziennikach deweloperskich jako produkcja, która ma zrobić z nas bohatera kina akcji. Powinniśmy się zatem nastawić na przygodę pełną wybuchów, strzelanin i pościgów, przeplataną jakąś prostą fabułką, która będzie pchała opowieść do dalszych odrealnionych scen. Rzeczywiście, gra oferuje nam przeżycie tego, co zwykle widzimy na ekranach kin. Ktoś może powiedzieć, że równie dobrze wszystko, co znajduje się w grze, zostało już pokazane w grach – i będzie miał rację. Przeżycie tego w wirtualnej rzeczywistości podkręca jednak adrenalinę jeszcze bardziej. Gdy mój bohater wychodził powolnym krokiem z zawalonego budynku, a wokół mnie leżały ciała wrogów, unosiło się pełno kurzu, a w ręce dzierżyłem rewolwer, naprawdę czułem coś nowego. Coś, czego jeszcze w grach nie było. Chyba pierwszy raz miałem wrażenie, że to naprawdę ja zrobiłem to wszystko, a nie „ten koleś z ekranu”.

Poziom fabuły? Wystarczający

Warstwa „akcji” w tym interaktywnym filmie wypada na bardzo przyzwoitym poziomie. A co z samą historią? Cóż… o ile poprzedni element gry stawał na równi z blockbusterami, to tutaj mamy raczej coś, co jest poziom niżej. Fabuła raczej nie zaskoczy nas swoimi zwrotami akcji ani nie wyznaczy nowych dróg w opowiadaniu historii na VR. Blood & Truth starczyło mi na około sześć godzin gry (wliczając w to wszelkie powtórki etapów w wyniku śmierci) i uważam to za rozsądny czas. Gdybym dalej miał ogrywać tę produkcję w wirtualnej rzeczywistości – stałaby się ona już trochę monotonna i męcząca. A tak otrzymujemy przyjemny tytuł na kilka godzin, w którym możemy poczuć się jako bohater kina akcji. Dla chętnych zawsze pozostaje pobijanie własnych rekordów w trybie walki z czasem. To oddzielny tryb, w którym nasza postać przemieszcza się po małej lokacji, a my staramy się ustrzelić jak najwięcej tarcz reprezentujących przeciwników. W menu zawierającym wspomnianą próbę czasową widnieje informacja, że wkrótce pojawi się więcej wyzwań – zatem czekamy na DLC. Fabułę warto powtórzyć raczej tylko wtedy, gdy chcemy znaleźć wszystkie ukryte znajdźki. Jedną z nich są np. elektroniczne papierosy, co moim zdaniem jest fantastycznym pomysłem. Niektórzy gracze VR już teraz zgłaszają, że udawanie palenia w wirtualnej rzeczywistości, sprawia, że nie muszą oni przerywać gry, aby puścić „dymka”. VR pomaga w walce z nałogiem, więc brawa dla twórców za wykorzystanie tego w swojej produkcji.

Sprytnie wykonane mechaniki

Co może zaskoczyć wiele osób – Blood & Truth to tak naprawdę strzelanina na szynach. Jest to jednak tak doskonale ukryte i wykonane z taką starannością, że nawet o tym nie pomyślimy. Podczas rozgrywki po prostu patrzymy na jeden z ustalonych przez twórców punktów, a następnie za pomocą klawisza Move się do niego przemieszczamy. Czasem możemy też skorzystać z opcji skakania od osłony do osłony. Do tego dochodzi kilka scen, w których nasz bohater kogoś goni i wtedy cały czas suniemy przed siebie, zabijając wszystkich po drodze – to jednak też są odpowiednio wyreżyserowane sytuacje, które nie sprawiają, że czujemy się, jakbyśmy jechali kolejką górską i strzelali do wrogów.

Ręce, które grają

Jak wypada samo strzelanie? Do naszej dyspozycji oddane zostają zarówno pistolety, jak i broń „większa”. Co ciekawe, karabinów, shotgunów czy nawet granatników (!) nie musimy trzymać w dwóch rękach. I bardzo dobrze. Bo gdybym miał wszystkim celować za pomocą dwóch rąk, to bym chyba zwariował – Blood & Truth ma zaimplementowany system strzelania przez lunetę, jednak wypada to fatalnie. Musimy idealnie trzymać kontrolery Move w tej samej pozycji, bo inaczej zaraz się nam celownik przestawi, broń przeskoczy do innej ręki czy staną się inne rzeczy, które kompletnie wybiją nas z gry. Plusem modelu strzelania na pewno jest to, że w przypadku mniejszej broni możemy sobie podtrzymywać jedną rękę drugą. W wielu grach takie ułożenie dwóch kontrolerów blisko siebie dosłownie psuje grę i sprawia, że nasze ręce latają po świecie gry. W Blood & Truth będziemy się także nie raz wspinać czy czołgać i tutaj nie mam nic do zarzucenia – wszystko działa perfekcyjnie i wdrapywanie się po zwykłym rusztowaniu, to masa frajdy.

Wirtualna rzeczywistość nie do końca taka rzeczywista

Postanowiłem w przypadku Blood & Truth rozdzielić samą fabułę gry i jej interaktywność. Ta produkcja będzie świetnym prowokatorem do dyskusji na temat tego, czy w grach VR powinniśmy być sobą, czy może odgrywać kogoś innego? W przypadku tego tytułu wcielamy się w konkretnego bohatera, na którego wypowiedzi nie mamy żadnego wpływu. Trochę wybija to z imersji, jeśli myślimy sobie w danej chwili co innego, a nasz bohater zachowuje się inaczej. Moim zdaniem, mogą istnieć zarówno jedne, jak i drugie gry. „Szkoła” prezentowana przez Blood & Truth mogła być jednak trochę lepiej zaprezentowana. Brakowało mi w kilku sytuacjach podczas dialogów trochę większej możliwości wpływania na to, co mówimy. Nie mówię tu o całych liniach dialogowych, a bardziej o zaimplementowaniu prostego systemu machania głową, który wskazywałby, że mówimy raz tak, a raz nie. Niech nawet scena kończyłaby się tak samo – gracz miałby jednak w ten sposób trochę większe poczucia tego, że symulowana wokół niego wirtualna rzeczywistość jest trochę bardziej prawdziwa. Wciąż jednak – wybuchy, pościgi i strzelaniny na tyle dawały radę, że bawiłem się dobrze.

Przydałyby się drobne łatki

Twórcy nie uciekli jednak od kilku wpadek czy momentów, które dość mocno zawodzą. W grze jest zdecydowanie zbyt mało obiektów, z którymi możemy coś robić. O ile nasza „kwatera główna”, w której modyfikujemy broń czy oglądamy znajdźki, wykonana jest wzorowo, tak podczas misji czasem nie wierzyłem, że twórcy poszli na taką łatwiznę. Ja rozumiem, że podczas wykonywania sekretnej misji, raczej nie będziemy bawili się pozostawionymi na biurkach zszywaczami czy brali do rąk czyichś zdjęć. Tutaj jestem w stanie przeboleć to, że nie możemy wziąć do rąk wszystkiego, ale jeśli sami twórcy przygotowują scenę, w której krok od nas stoi piwo, które aż się prosi, żeby w tej sytuacji wziąć je ręki, a moja dłoń przelatuje przez nie, to mocno mnie to rozczarowywało. Chciałem bardziej wczuć się w sytuację, czasem sięgnąć po notatki, które inna postać przed chwilą zostawiła na stole, a nie mogłem. Inne problemy? Gra raz nie pozwalała mi ruszyć dalej, nawet gdy zrobiłem wszystko, jak trzeba i raz zawiesiła się podczas ładowania. Okazuje się również, że twórcy zapomnieli o dodaniu jednej opcji, o której mówią w swoich „tipach” podczas wczytywania. Blood & Truth po którejś z kolei mojej śmierci zaproponowało mi, bym sprawdził poziom trudności „filmowy”, który mogę włączyć, kiedy chcę. No problem jednak w tym, że taka opcja nie istnieje i poziom możemy wybrać tylko na początku rozgrywki. Sam tryb filmowy różni się od standardowego tym, że na naszej broni znajduje się długa linia, dzięki której banalnie się celuje, mamy nieograniczoną amunicję oraz… nie da się zginąć. Tak, Ci YouTuberzy co przeszli grę w cztery godziny grali właśnie w tym trybie.

Optymalizacyjny majstersztyk

Blood & Truth ogrywałem na zwykłej PlayStation 4. Będąc konkretnym – jest to premierowa wersja FAT, która jak możecie się domyślać wyje już w niebogłosy przy takich produkcjach. Grania bez słuchawek nie polecam. Sama oprawa za to mnie zaskoczyła. Widać, że jest tutaj kilka ograniczeń sprzętowych, ale w ogólnym rozrachunku jest bardzo ładnie. Nie zawsze wyraźnie, ale ładnie. Płynność również była bez zarzutów i ani razu nie odczułem mdłości. London Studio korzysta też z kilku sztuczek, które mają sprawić, że gra nie przerazi osób, które dostają zawału, gdy nagle stoją nad przepaścią. A jak z tym, co słyszymy? Wszelkie odgłosy brzmią bardzo dobrze i nie ma się do czego przyczepić. Polski dubbing odstaje od oryginału, ale raczej nie będą Was bolały uszy od słuchania naszych rodaków. No, chyba że przyjrzycie się, jak czasem dźwięk nie pokrywa się z ruchem ust. Co jakiś czas w grze słuchamy też utworów, które sam nazywam „typowym brytyjskim rapem”. O co mi dokładnie chodzi, możecie sprawdzić odsłuchując ścieżkę dźwiękową z gry na Spotify.

Blood & Truth pomimo kilku wpadek, to tytuł obowiązkowy dla każdego posiadacza PlayStation VR. Te kilka godzin z grą na pewno nie będzie straconym czasem i po prostu polecam zakup nawet teraz – w pełnej cenie. Nie mogę się doczekać kolejnych tak dużych gier na PlayStation VR i liczę, że na PlayStation 5 otrzymamy tytuły już w pełni interaktywne, które będą doszlifowane pod każdym względem. PS VR w końcu też potrzebuje swojego The Last of Us.

Czytaj też: Na szybko i na kasę, czyli recenzja Conan Unconquered