Reklama
aplikuj.pl

Recenzja gry Driftland: The Magic Revival

Prawie jak Heroes III?

Przyznaję się bez bicia – do Driftland podchodziłam przez pewien czas jak pies do jeża. Zastanawiałam się, czy twórcom uda się nie zasypać mnie setką funkcji, tysiącem poleceń i czy po kilku godzinach nie porzucę tytułu bez żalu. Kilka godzin później wybiła trzecia w nocy, a Ja uparcie podchodziłam do inwazji sąsiednich wysp.

Dryfująca magia

Driftland to gra, o której dowiedziałam się stosunkowo niedawno. Za jej powstanie odpowiada niewielkie studio Star Drifters, w którym działa m.in. Michał Sokolski i Krzysztof Jakubowski – współtwórcy City Interactive. Podjęli się oni nie lada zadania, jeśli mowa o pierwszej grze studia. Strategia to gatunek trudny, bo wymaga bardzo dużo przemyślanych decyzji i wykreowania interesującego świata, który wciągnie.

Z budowanie lore twórcy poradzili sobie… względnie. Na początku wita nas animacja wprowadzająca do fabuły, która jest dość pretekstowa i nie wywołuje okrzyków zachwytu. Ładnie zaanimowane statyczne kadry opowiadają o planecie Driftland, która w wyniku wojen czterech ras, rozpadła się na kawałki. Zagłada zmusiła ich do wspólnego działania i zużycia resztek magii, aby utrzymać fragmenty globu w równowadze. Okazujemy się być magiem, będącym iskierką nadziei dla świata, którego moc może przeciągnąć szalę zwycięstwa na jedną wojujących ras.

driftland screen

Oczywiście za fabułą idzie kampania, jednak i tutaj nie oczekujcie fajerwerków fabularnych. Kolejne rozdziały rozgrywamy na podstawie prostych wypowiedzi i poleceń. Dubbing jest poprawny, choć, nie liczcie na to, że cytaty z Driftland trafią do języka powszechnego. Do wyboru mamy trzy kampanie z czterech dostępnych ras (Dzikie Elfy dostaną swoją w przyszłości). Miałam wrażenie jakby twórcom, zależało jedynie na pobieżnym wprowadzeniu gracza do świata przedstawionego, przechylając całą siłę Driftland na mechanikę gry. I faktycznie jest to ten element, który udał się naprawdę nieźle.

Nić powiązań

Driftland z pewnością nie jest strategią, która próbuje być na siłę trudną, wpychając gracza w kilkugodzinne zapoznawanie się z poszczególnymi funkcjami i możliwościami gry. Wybieramy spośród czterech ras: Ludzi, Krasnoludów, Dzikich i Mrocznych Elfów. Prowadzenie każdej nich jest dość podobne do siebie, jednak znajdą się różnice, które wpływają na sposób prowadzeni rozgrywki. Ludzcy odkrywcy potrafią wykorzystywać latające stworzenia do odkrywania nowych ziem, podczas gdy pozostałe rasy muszą wspomagać się mostami. Pierwsze kroki w Driftland szybko uświadamiają nas, że wszystko łączy delikatna sieć powiązań. Gra jest całkiem dobrze zbalansowana i daje dużo satysfakcji.

Założenia są proste. Budujemy chaty, aby pozyskać ludność i pieniądze, potem musimy zadbać o wyżywienie oraz kolejne surowce. Unosząca się w przestrzeni wyspa zawiera pewną ilość dóbr, które po wykończeniu zmuszają nas do dalszej eksploracji i odkrywania nowych ich źródeł. Jest to bardzo ważne, bo bez minerałów nie będzie nam dane rozwinąć miasta, oraz naszych umiejętności maga. Minerały pozwalają nam na rozwinięcie miasta o armię broniącą naszych granic, co oczywiście później pozwala także rozszerzyć nasze terytorium.

driftland screen

Dodatkowo, jako mag mamy możliwość wpływania na kształt świata. Dosłownie. Poza kilkoma zaklęciami, które pomagają nam wspomagać armię w trakcie walki, wpływamy także na to, jak postępuje eksploracja świata. Dryfujące wyspy możemy dzięki naszej mocy przesuwać bliżej, oddalać, zmieniać je w bardziej przystępne dla naszej rasy, a nawet zamieniać je w kupkę pyłu (wyjątkowo satysfakcjonujące!).

Koncepcja świata zakładająca, że wszystko odbywa się na wyspach, jest jedną z najmocniejszych aspektów gry. Dzięki temu nasze środowisko nieustannie się zmienia, a logistyka zarządzania kilkunastoma pomniejszymi ośrodkami staje się naprawdę wymagająca. Można także postawić na mniejszą ekspansję w zamian, wysyłając odkrywców w odległe zakątki. Niestety odbywa się to kosztem zużywanej many, pozwalającej nam likwidować niepotrzebne już wyspy. Wszytko zależy od Was i gdy nauczycie się balansować pomiędzy cienką granicą zasobów dla ludności a dbaniem o rozbudowaną armię, gra okazuje się niemal… samograjem. Wojska radzą sobie z najeźdźcami bez waszej pomocy, podczas gdy wy spokojnie odsłaniacie mgły wojny.

Grać czy nie grać w Driftland?

Bardzo przyjemne jest menu gry, które jest przejrzyste i bardzo dobrze przemyślane. Wszystkie potrzebne funkcje mamy dostępne dzięki dwóm, max trzem kliknięciom myszki. Dzięki temu nie trzeba zagłębiać się w dziesiątki zakładek i uczyć, gdy niczym obsługi arkusza Excel. Mapę można przybliżać i oddalać co, jest bardzo wygodne, gdy musimy szybko zorientować się, na której z naszej licznych wysp właśnie dokonywana jest inwazja.

Pewien minus ujawnia się w dalszych etapach, gdy wyspy są już mocno zapełnione, a armia spora. Ponieważ każda z naszych jednostek porusza się samodzielnie, czasami podczas ataku wroga ekran ogarnia całkowity chaos. Gdy chcemy wcelować we wroga zaklęciem, aby wspomóc nasze wojska, biegamy za nim myszką i próbujemy ogarnąć, gdzie kliknąć, aby trafić.

Osobiście przyśpieszyłabym także zaklęcie Implozji wyspy. Bo, gdy odkryłam, że istnieje taka możliwość, rzuciłam się na funkcję głodna naprawdę spektakularnego widowiska. Niestety bez przyśpieszenia gry zaklęcie implozji rozwija się naprawdę ślamazarnie. Tak wolno, iż można przeoczyć, jak wskazana przez nas wyspa faktycznie eksploduje i znika z mapy świata.

Twórcy niemal na pewno inspirowali się najlepszymi klasykami typu Heroes III, jednak zachowując świeżość i oryginalność. Dzięki Driftland ponowni zachorowałam na syndrom „jeszcze jednej tury”. Z pewnością od dzisiaj będę śledzić poczynania Star Drifters, bo wygląda na to, że rośnie nam kolejny interesujący gracz na polskim rynku gamingowym.

Autor: Anna Kedzior