Do kin weszła ekranizacja głośnej powieści erotycznej Blanki Lipińskiej pod tytułem 365 dni. Film nazywa się też polskim Greyem i generalnie dużo się o nim mówi. Czy warto iść do kina?
Fascynacja Greyem i Piękną i Bestią
Na początku tego wszystkiego był Zmierzch, seria dla młodzieży z wątkami romantycznymi i ponadnaturalnymi. I, oczywiście, trójkątem miłosnym. Jakie były książki i ekranizacje, takie były. Jedni je lubią, inni nienawidzą, a jeszcze inni nienawidzą siebie za to, że je lubią. Potem powstał niezwykle popularny fanfik Zmierzchu, czyli 50 twarzy Greya. Fenomen powieści ciężko opisać zwłaszcza, że nie była to literatura wysokich lotów. Była to jednak powieść erotyczna, której od lat wielu osobom brakowało (a przynajmniej na to wyglądało). Było też After będące fanfikiem Greya, Zmierzchu i One Direction, skierowane jednak nie dla kobiet po czterdziestce, tylko tych tuż przed i po dwudziestce. Aż w końcu Blanka Lipińska postanowiła napisać 365 dni, które nawiązuje już tylko do fascynacji Greyem odcinając się od pierwotnej inspiracji. Skutek miało to jeden – brak szacunku dla kobiet.
Zmierzch, abstrahując od fabuły, pokazywał związek oparty na wzajemnym szacunku i miłości. Nie było w nim wzajemnej przemocy, tylko dwoje ludzi zakochanych w sobie. Oczywiście jednocześnie wniósł do popkultury koszmarny model relacji bogatego, tajemniczego i szalenie przystojnego chłopaka, którego dręczą demony przeszłości z dziewczyną, która uważa się za przeciętną, choć każdy facet za nią szaleje. I, obowiązkowo, musi być niezdarna. Wiecie, takie przeciwieństwa, które się przyciągają. Następne było 50 twarzy Greya, w których aż zanadto widać fascynację Zmierzchem. To już pozycja skierowana dla dużo starszych osób, bo główną osią fabuły jest seks BDSM. Związek Anastasii i Christiana zaczyna się od relacji czysto seksualnych, a kończy ślubem. Znów mamy do czynienia z przystojnym bogaczem z mroczną przeszłością, który na przekór wszystkiemu zakochuje się w atrakcyjnej dziewczynie kreowanej na przeciętną niezdarę. W tym, co ich łączy można jednak odnaleźć jasną i wyraźną zgodę na to, co się między obojgiem dzieje, zwłaszcza w sferze seksualnej. Anastasia wie na co się pisze. Gorzej jest już z serią After, która zarys głównych bohaterów ma ten sam. Tu jednak już ciężko mówić o poszanowaniu dla kobiet, a relacja Hardina i Tessy to przeerotyzowana kpina ze związku. Autorka wyraźnie pokazuje brak jakiegokolwiek szacunku to kobiet, które traktuje już tylko jako obiekt seksualny. Przedstawiona relacja jest toksyczna i zamiast wnosić w życie postaci coś dobrego tylko je niszczy. Zwłaszcza, że powieść skierowana jest głównie do młodych odbiorców.
I tak dochodzimy do 365 dni. Wcześniej wspomniana fascynacja Piękną i Bestią przejawia się głównie w uwięzieniu głównej bohaterki i próbie pokochania swojego oprawcy pomimo jego potwornych cech. Na tym jednak się kończy, bo to co miało być bajką zmieniło się w propagującą kulturę gwałtu parodię Greya. Czy idealizowanie związku opartego na porwaniu, zmuszaniu i ograniczaniu wolności jest zdrowe? Raczej nie. Czy szkodliwe? No właśnie, ciężko powiedzieć. Każda z osób idących na ten film, czy też sięgających po książkę, ma swój rozum i jako osoba myśląca umie wyciągać pewne wnioski. Jednak czy w momencie, gdy zarówno autorka jak i jej dzieło jawnie propaguje gwałt dokonany przez osobę atrakcyjną można już mówić o pewnej szkodliwości społecznej? Blanka Lipińska twierdzi, że chce wyzwolić seksualność Polek, tak jakbyśmy żyły cały czas pod kamieniem. Twierdzi również, że większość kobiet pragnie seksu bez ich zgody…
Tyle słowem wstępu, przejdźmy do fabuły
A fabuła, jak można się tego spodziewać, skomplikowana nie jest, a najważniejsze co powinniśmy wiedzieć widzimy na zwiastunach. Massima (Michelle Morrone) poznajemy, gdy razem z ojcem załatwia gangsterskie interesy, które bardzo szybko kończą się śmiercią nestora i zagrożeniem życia samego bohatera. Przedtem jednak spostrzega na plaży kobietę, której oczywiście tam nie ma. Następuje przeskok o pięć lat. Kobietą z plaży jest właśnie Laura (Anna-Maria Sieklucka), główna bohaterka 365 dni . W kiepsko zmontowanej, chaotycznej sekwencji przedstawia nam się tę dwójkę. Jego jako groźnego włoskiego mafiozo, ją – pracownicę hotelu, zdecydowaną i potrafiącą, teoretycznie, walczyć o swoje. Później następuje zlepek erotycznych teledysków, w których Laura się masturbuje a Massimo gwałci oralnie stewardessę. Znowu ten montaż! Gdy Laura wraz z chłopakiem wyjeżdża na Sycylię zostaje zauważona przez głównego bohatera. Nadmienię, że odkąd zobaczy ją tamtego dnia ciągle o niej myślał, szukał jej po całym świecie i kazał artystom malować jej portrety na podstawie własnych opisów. Nie wiem jakim cudem, ale wyszło prawie jak zdjęcie. Wracając. Massimo podjarany faktem, że jego wyśniona i wymarzona kobieta jest prawdziwa postanawia ją porwać. W końcu tak w dzisiejszych czasach atrakcyjny mężczyzna może kogoś poznać. Po krótkim udawaniu Laury, że faktycznie nie podoba jej się zaistniała sytuacja szybko przechodzimy do erotycznych teledysków, przymierzania drogich ciuszków i pokazywania, jak bardzo niezdrowa relacja między bohaterami panuje.
Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że przez pierwsze pół godziny myślałam, że nie będzie tak źle, zwłaszcza, że porwana Laura faktycznie stara się niemrawo uciec, nie pała również sympatią do swojego porywacza. Szybko jednak w grę wchodzą drogie ubrania, podróże i część ciała Massima, od której główna bohaterka nie jest w stanie oderwać oczu. Wówczas wszelkie pozory logiki znikają, pozostawiając tylko irracjonalną relację porywacza i ofiary, gdzie coś, co normalnie nazwano by syndromem sztokholmskim określa się mianem miłości. Zachowania bohaterów ciężko w jakikolwiek sposób wytłumaczyć. Z jednej strony Massimo obiecuje, że Laury nie dotknie bez jej zgody. To chwalebne, szkoda tylko, że robi to cały czas! Nie pozostawia również bohaterce żadnego wyboru: ma się zakochać, a jak już to robi zgoda na ślub to tylko formalność, w końcu pierścionek już błyszczy na jej ręce. Podobnie jest z datą ślubu i faktem, że nie może na niego zaprosić nikogo z rodziny. Jakimś cudem udaje jej się przemycić tylko jedną przyjaciółkę.
Niezbyt erotyczny, nudny film
365 dni to film erotyczny, a takich w naszym kraju zbyt wiele nie ma. Nie trafia ich również zbyt dużo do ogólnej dystrybucji. Jednak różnica między dobrym erotykiem, który kipi od seksualnego napięcia, a adaptacją książki Blanki Lipińskiej jest ogromna. A głównym powodem nie jest marna fabuła. Bo, spójrzmy prawdzie w oczy, dobrze skonstruowane i zagrane relacje między bohaterami potrafią uratować każdą sztampę. W przypadku 365 dni bohaterom brakuje charyzmy, nie potrafią również okazywać głębszych uczuć, a ich wersja wzajemnego pożądania też nie przekonuje. Michelle Morrone radzi sobie całkiem nieźle jako gangster, który niewiele z gangsterką ma w tym filmie wspólnego. Jako człowiek jednak ma aparycję przystojnego drewna bez umiejętności uśmiechu. Największym problemem jest tutaj Anna Maria Sieklucka, która kompletnie nie potrafi być seksowna w chwilach, gdy jest to najbardziej konieczne. To piękna aktorka i wizualnie wraz z Morrone’em prezentują się naprawdę bardzo dobrze, niestety brakuje między nimi chemii i realizmu. Nie pomagają w tym wyidealizowane sceny „codziennego życia”.
Pokazane w filmie sceny seksu wyglądają jak teledyski, co ogląda się ciężko głównie przez nachalną, źle wkomponowaną muzykę. Jednocześnie stanowią jedyny, w miarę ciekawy, element całości, bo toporne dialogi i przewidywalna akcja naprawdę nie zachęcają. W ogólnym rozrachunku 365 dni ma do pokazania seks, ładne wnętrza, ekskluzywne stroje, piękne Włochy i kulturę gwałtu, którego gwałtem nikt nie nazywa. Ma też Magdalenę Lamparską, która jest jedynym najjaśniejszym punktem całego filmu.
Widać chęć wzbudzenia kontrowersji i, przede wszystkim, zarobienia pieniędzy
365 dni nie oferuje nam niczego, co zapowiadano. Kiepska reżyseria Barbary Białowąs, drewniana gra aktorska i pozbawione erotyzmu sceny erotyczne – ot, to wszystko. Do tego model związku wykluczający wzajemny szacunek, oparty na przymusie, przemocy i drogich prezentach. Na ten film szkoda czasu i pieniędzy. W skrócie i po prostu.