Anihilacja to komiksowe wydarzenie Marvela na wielką skalę. Seria liczy sobie niemal dekadę i teraz dzięki wydawnictwu Egmont zawitała także do Polski. Na tle podobnych „kosmicznych” sag wyróżnia się paroma znaczącymi elementami, ale czy to wystarczy, aby zainteresować się komiksem?
Anihilacja w postaci zeszytowej serii ukazywała się w latach 2005-2007. Jednym słowem liczy sobie już niemal dziesięć lat. Za komiks odpowiada grupa scenarzystów, w skład której wchodzi Keith Giffen (twórca opowieści o Lobo), Dan Abnett (Imperatyw Thanosa) i Andy Lanning (The Punisher: Year One). Cała, jeśli można się tak wyrazić, „mechanika” komiksu czerpie z pomysłu realizowanego na łamach Kryzysu na nieskończonych Ziemiach, ukazującego się na początku lat 80. Wtenczas wprowadzono wielkie kosmiczne wydarzenie w postaci kataklizmu, jako pretekst do odświeżenia uniwersum. Poukładanie go na nowo miało być ukłonem przede wszystkim w stronę nowych, młodych czytelników.
Wielka kosmiczna draka
Początek opowieści zaprezentowanej w tomie pierwszym zaczyna się dość zwyczajnie. Niczym scena wyjęta z klasycznego filmu science-fiction, przez nasz układ słoneczny przelatuje transport skazańców, zmierzający w kierunku więzienia Kyln. Nie wiedzieć czemu jego trasa przecina się właśnie z orbitą Ziemi i będąc w pobliżu naszej planety, dochodzi do krytycznej awarii, a w konsekwencji katastrofy. Statek rozbija się na Alasce, ale więźniowie, którym udało się uchować przy życiu, nie mogą jeszcze świętować. Niebieski glob w kosmosie uchodzi za wylęgarnię wszelkich dziwadeł. Natężenie postaci posiadających supermoce na kilometr kwadratowy przekracza wszelkie galaktyczne standardy.
Nasi kosmiczni renegaci mają jeszcze jeden bardzo duży niefart. Razem z nimi transportowano osobnika o przydomku Drax Niszczyciel. Pierwszą napotkaną ziemską istotą jest buntownicza dziewczynka o imieniu Cammi, za nic mająca niebezpieczeństwa i jej nieco bardziej tchórzliwy kolega. Później Cammi – córkę alkoholiczki, Drax przez chwilę myli z swoim własnym dzieckiem Heather, z czasów gdy nazywał się jeszcze Arthur Douglas. Tak rozpoczyna się ich dość nietypowa relacja.
Po tym wstępniaku przechodzimy do sedna opowieści. Wszechświat zalewa armia owadopodobnych istot pochodzących ze Strefy Negatywnej, którym przewodzi Annihilus. Najpierw pada Kyln – więzienie i zarazem mega-elektrownia. Wieść o nowym zagrożeniu szybko niesie się w kosmosie. Korpus Nova ogłasza mobilizację, lecz fala anihilacji zaskakuje Xandar doprowadzając do jego zagłady. Jedynym ocalonym z pożogi członkiem Korpusu jest Richard Rider. Na jego barki spada odpowiedzialne zdanie wchłonięcia potęgi xandariańskiego wszechumysłu, celem ocalenia dziedzictwa Xandaru. Richard napotyka Draxa oraz Cammi i tak rozpoczyna się ich kosmiczna wędrówka, a raczej ucieczka przed falą anihilacji. Gdy nasi bohaterowie postanowią stawić czoła niebezpieczeństwu, podejmą wyzwanie zebrania armii zdolnej odeprzeć bezwzględnego najeźdźcę.
Druga liga wkracza do akcji
Na przekór oczekiwaniom Anihilacja nie jest typowym crossoverem sygnowanym logiem Marvela. Jeśli przytoczymy największe sagi publikowane na łamach komiksów tegoż wydawnictwa, to zauważymy, że wszystkie kręcą się wokół pierwszoplanowych postaci. Spoiwem dla kosmicznych bitew najczęściej bywa grupa Avengers, a wiec na swój sposób gwiazdorzy. Tymczasem na kartach recenzowanego komiksu pierwsze skrzypce grają Nova, Drax. Później pojawi się Srebrny Serfer czy nawet gościnnie Ronan Oskarżyciel. Są to postacie mniej popularne, pojawiające się we własnych zeszytach, ale raczej nigdy nie nadający tonu większym wydarzeniom. Jest to zasadniczo dobra odmiana od ogólnie przyjętych standardów, dająca szersze pole do popisu scenarzystom.
Pierwszy tom mija pod dyktandem scenarzysty Keith’a Giffena, mającego ewidentnie spory ubaw przy tworzeniu komiksu. W przeszłości dał się poznać jako nietypowy twórca, przejawiający zamiłowanie do specyficznego humoru. Tendencja ta przenosi się głównie na postać sarkastycznej Cammi. Jej dialogi z Draxem, czy nawet sentencje rzucane w stronę innych przybyszów z kosmosu – „Dzieciak w filmie dostał, chociaż latający rower!” – potrafią wręcz rozbroić.
Reszta przypomina już raczej klasyczne „od nowicjusza do bohatera”. Richard Rider znany jako Nova, przeżył apokalipsę i będąc niedoświadczonym żołnierzem musi nauczyć się władać mocą przerastającą ludzkie pojmowanie. W tej trudnej nauce ma pomóc mu Drax, choć jak pewnie się domyślacie, nie jest on typem przeciętnego nauczyciela.
Słowem podsumowania
Popularność kosmicznych sag na wielką skalę publikowanych przez Marvel zawsze pozostawała dla mnie zagadką. Oczywiście jednocześnie nie faworyzuję konkurencyjnego obozu, bowiem i pod szyldem DC kosmiczne draki przejawiały różny poziom. Nie mogę wyzbyć się wrażenia, iż pomysł realizacji historii z należytym rozmachem na miarę Kryzysu na nieskończonych Ziemiach jest chyba nadużywany. Po przeczytaniu choćby Nieskończoności, opublikowanej przez Marvel dużo później, bo w okolicach 2013 roku, recenzowany tytuł nie wywołuje już należytego zaskoczenia.
Za rysunki odpowiada Mitch Breitweiser (Drax Niszczyciel), Scott Kolins oraz Ariel Olivetti (Anihilacja: Prolog) i Kev Walker (Anihilacja: Nova). Wszyscy różnią się warsztatem w sposób znaczący, dlatego tomik przypomina trochę stylistyczny przegląd z ostatnich 20 lat. Niestety poziom niektórych ilustracji pozostawia ogromny niedosyt. Pewne etapy historii wyglądają, jakby zostały rozrysowane na szybko, co odbiera przede wszystkim dynamizmu bitewnym sekwencjom występującym wszakże dość często.
Samo polskie wydanie prezentuje się znakomicie – twarda oprawa, klimatyczna okładka wykonana ręką Gabriele Dell’Otto, a także odpowiednie wpisy encyklopedyczne między rozdziałami opisujące konkretne postacie. Przechodząc jednak do podsumowania, należy odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: czy Anihilacja jest warta polecenia? Niestety tym razem trudno o jednoznaczne stanowisko. Pierwszy tom wydaje się skakać z wątku na wątek, goniąc razem z czytelnikiem kosmiczną apokalipsę. Sama skala wydarzenia, czy raczej kolejna kosmiczna wojna wrażenia większego nie wywołuje. Ot, kosmiczne robaki niszczą kolejne światy. Komiks broni się raczej nietypowym podejściem do tematu i relacjami zachodzącymi między poszczególnymi postaciami.
Za udostępnienie komiksu do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont