Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Daredevil: Frank Miller

Daredevil to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci uniwersum Marvela. Dzięki udanej serialowej adaptacji Netflixa również odbiorcy niezaznajomieni z komiksem mieli szansę poznać tego bohatera. Gdzie jednak leżą podwaliny jego sukcesu? Gdzie powinniśmy doszukiwać się jego początków?

W ramówce komiksowej Egmontu zagościła prawdziwa klasyka. Po Daredevilu Bendisa przyszła pora cofnąć się jeszcze bardziej w czasie – do przełomu lat 70. i 80. To właśnie wtedy za historię o Diable z Hell’s Kitchen wziął się legendarny Frank Miller. No cóż, wtenczas nie był jeszcze gwiazdą wielkiego formatu w komiksowej branży. Było to na długo przed 300, Sin City i Mrocznym Rycerzem. Dopiero opowiadania o niewidomym prawniku, wiodącym podwójne życie, pozwoliły wybić się mu w branży.

Blast from the past

Do rąk otrzymujemy wydanie zbiorcze łączące zeszyty Daredevil #158-161 i #163-167 wydawane w latach 1979-1980. Dużo później, bo w 2000 roku doczekały się one pierwszego wznowienia podtytułem Visionaries: Frank Miller (Wizjonerzy). Zarówno fabuła jak i rysunki do dzieło Millera. Miał on jednak dość szerokie wsparcie. Przy pisaniu scenariusza pomogli mu David Michelinie i Roger McKenzie. Kwestie tuszu i kolorystyki spadły natomiast na barki Klausa Jansona, Josefa Rubinstein’a, George’a Roussos i innych.

Tom pierwszy, zajmujący nie więcej niż 180 stron, obejmuje trzy historie, między którymi zawarto pomniejsze potyczki z czarnymi charakterami. W pierwszej części tomu obserwujemy długi pojedynek z Bullseye’m – uważanym za najważniejszego wroga Diabła z Hell’s Kitchen oraz Elektry. Oczywiście nim dojdzie do starcia będziemy świadkami żmudnych podchodów, gdzie złoczyńca posłuży się między innymi Slaughtera’em do zwabienia w pułapkę naszego bohatera. W całym tym zamieszaniu znajdzie się trochę miejsca na romanse, bo na scenę wejdzie jeszcze Natasha Romanoff. Następny epizod skupia się na pojedynku niewidomego mściciela z Hulkiem. Brzmi dość absurdalnie, biorąc pod uwagę dysproporcję sił, ale o ostatecznym wyniku starcia sami musicie się przekonać.

Trzecim epizodem będzie walka Matta Murdock’a o zachowanie jego podwójnej tożsamości. Za dnia prawnik, nocą zaś wyjęty spod prawa budzący lęk mściciel – wykorzystanie tych obu przeciwstawnych sylwetek do konstrukcji jednej postaci fascynowało wielu scenarzystów. Nie każdy miał jednak sposobność na zabawę tą nietypową konwencją. Miller dosypał od siebie do całości znacznie więcej. To właśnie za jego sprawą kojarzymy Daredevila (oraz Elektrę) z mrocznym przestylizowanym klimatem neonoir, gdzie wyrastający jak z pod ziemi ninja i nietypowa stylistyka zawieszona między realizmem a lekkim kiczem, stanowi kwintesencję komiksu. Brakuje tylko, aby podczas lektury puścić sobie w tle synth pop’owe brzmienia, aby spotęgować specyfikę barwnych lat osiemdziesiątych.

Wizjonerzy lata później

„Wizjonerzy” to klasyka w każdym tego słowa znaczeniu. Historia obrazkowa z innej epoki. Zupełnie innego czasu, gdy podejście do kreowania mainstreamowego komiksu różniło się diametralnie od tego, co znamy dziś. Zarówno w kwestii zarysowania fabuły oraz warstwy wizualnej, dlatego nie spodziewajcie się tu wodotrysków, żywych kolorów i przesadnego detalu. Zresztą Miller daleki był od stosowania takich ozdobników. Jednocześnie, trzeba jasno powiedzieć, że ząb czasu jednak lekko nadgryzł opisywanego Dardevila. Dlatego młodsi czytelnicy wychowani na współczesnej szkole mogą pokręcić nosem po otwarciu pierwszych stron. Dla reszty (koneserów) będzie to niebywała okazja zobaczyć, jak warsztatowo młody artysta ewoluował z epizodu na epizod.

Czym jeszcze Frank Miller wybroni się w oczach polskich odbiorców to zdecydowanie dynamika pojedynków i przywiązanie do horografii, dziś już raczej niespotykanej w opowieściach Marvela. Widać jak na dłoni, że z każdą kolejną stroną autor pozwalał sobie na więcej w swoich stylistycznych eksperymentach. Jednocześnie, o ile scenariusze nie są przesadnie rozbudowane, to potrafią punktować ciekawym zarysowaniem postaci, plus nie można odmówić im specyficznego klimatu. Momentami śmiertelnie poważny mrok potrafi ustąpić lekkiej grotesce, gdy na scenie pojawi się osobliwie wyglądający wróg. Paradoksalnie ten pastisz potrafi działać, ale takie zabiegi uchodzą na sucho wyłącznie komiksom z lat osiemdziesiątych.

Starym wyjadaczom komiksu zachwalać opisywanego Daredevila nie muszę – oni pewnie już po swój egzemplarza sięgnęli w dniu premiery. Dla reszty czytelników, chcących zasmakować komiksu początku lat 80., „Wizjonerzy” mogą okazać się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Cena za wydanie zbiorcze w twardej oprawie z posłowiem Millera wygórowana nie jest, więc warto zaryzykować.

Za udostępnienie komiksu dziękujemy wydawnictwu Egmont