Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Era Ultrona

Pojedynek filmowej i komiksowej wersji Age of Ultron

Czy wybraliście się do kina na film Avengers: Age of Ultron? Zeszłoroczny hit w reżyserii Joss Whedona na ponad dwugodzinnym seansie upchał masę bohaterów, wiele widowiskowych akcji i eksplozji, ale trudno było uniknąć wrażenia, że produkcji czegoś stanowczo brakowało. Ekranizacji przygód postaci uniwersum Marvela mogę zarzucić tylko jedno, mianowicie działo się zbyt wiele, aby pojedynczy umysł ludzki mógł to w miarę sensownie ogarnąć.

A jak na tym tle wypada komiksowa wersja Ery Ultrona? Jeśli wrócimy do zeszłorocznej recenzji komiksu Strażnicy Galaktyki: Kosmiczni Avengers przypomnicie sobie dość odważne stwierdzenie, jakoby historia ilustrowana zjadała swój filmowy odpowiednik pod względem fabuły, scenariusz, humoru oraz rozmachu. Wręcz identyczna sytuacja ma miejsce i tym razem, głównie za sprawą scenarzysty Briana Michaela Bendisa odpowiedzialnego za obie opowieści. Bendis to absolutna czołówka komiksowego świata – zasadniczo każdy komiks, przy jakim maczał palce nigdy nie był pozycją słabą czy nawet średnią, a raczej już na starcie aspirującą do miana tytułu, jaki zapamiętamy na długie lata.

Wydawnictwo Egmont idąc za ciosem prezentuje kolejne odsłony serii Marvel Now!, prowadzącej nieuchronnie do wydarzenia nazwanego „Nieskończoność”. Pierwsze przebłyski katastrofy, a także jej dramatycznych następstw napotkaliśmy już w Strażnikach Galaktyki, gdy wielka anomalia, epicentrum której znajdowało się na naszej planecie, zakłóciła kontinuum czasoprzestrzennym. Zabawy w boga są niemile widziane w wielkim, a zarazem kruchym wszechświecie, dlatego podjęto decyzję o jak najszybciej pacyfikacji Ziemi dla dobra wszystkich istot rozumnych. Faktyczne preludium owego fenomenu znajdziemy właśnie w jednotomówce Era Ultrona.

Dla ścisłości Ultron to sztuczna inteligencja stworzona przez Hanka Pyma – twórcę tzw. cząsteczek Pyma – a nie, jak próbował wmówić nam zeszłoroczny film przez Tony’ego Starka, znanego także, jako Iron Man. Jak zawsze bywa w przypadku szczytnych idei i superinteligentnych komputerów Ultorn uznał, że coś z ludzkością jest nie tak, i dla jej własnego dobra trzeba ją wyeliminować (w dużym skrócie). Już raz Avengers udało się pokonać mechanicznego demona, ale byli o włos od katastrofy. Jednakże nieszczęścia uwielbiają wracać niczym bumerang, albowiem tym razem grupa super-złoczyńców nazywająca siebie „Inteligencją”, natrafia na artefakt, który ochrzcili przydomkiem Gwiezdnego Rycerza, choć ostatecznie jego pochodzenie wcale nie jest takie pozaziemskie, jak to by się im pierwotnie wydawało. Puszka Pandory spokojnie tylko czekała na otwarcie.

era_ultrona_page

Jak każda dobra historia, i ta zaczyna się od porwania – kogo i dlaczego już nie zdradzę. Opowieść nabiera jednak stanowczo tempa, gdy Ultron wraca do gry, i nie przebierając w środkach rozprawia się z Avengers. Bohaterowie są dziesiątkowani, zaś zwykli ludzie zniewoleni w zaledwie przeciągu dni. Garstka ocalonych podejmuje desperacki krok odwrócenia losu, poprzez podróż w czasie, bowiem jak się okaże główny architekt zagłady swój akt zniszczenia planował znacznie dłużej, aniżeli mogliśmy podejrzewać, dyrygując zniszczeniem z przyszłości. Jedynie wobec całego planu ratowania świata zgłasza swoje obiekcje Wolverine, wyznający przekonanie, że zło należy uciąć przy samym korzeniu. Dlatego następstwa jego samowolnej akcji okażą się… no właśnie, tego już nie powiem i zostawiam Wam do odkrycia.

Kunszt Bendisa, wspieranego tym razem w wysiłkach przez Brandona Petersona, objawia się głównie pod postacią zręcznego manipulowania tempem akcji, napięciem oraz sensownym ogarnięciem kilu wątków na raz, dzięki czemu czytelnik niedostanie zawrotu głowy. Możecie wierzyć lub nie, ale sprawne przedstawienie historii, gdzie na centymetr kwadratowy natężenie superbohaterów przekracza wszelkie normy wcale nie jest tak łatwym zadaniem. Na dobrą sprawę nie wielu jest autorów potrafiących odnaleźć się w tych klimatach, zachowując jednoczesny balans „czasu antenowego” dla każdego herosa.

Rysunki dla Ery Ultrona wyszły spod ręki Bryana Hitcha oraz Carlosa Pacheco. Ilustracje nie są może tak „doszlifowane” jak choćby w równoległej serii Avengers, ale ten element pozostawmy wyłącznie do indywidualnej oceny. W moim przekonaniu za siedemdziesiąt złotych otrzymujemy gruby, liczący ponad 250 stron tom, wydany w naprawdę sensownej formie, zapewniający lekturę na najwyższym poziomie. Reasumując, jeśli macie zamiar przysiąść do serii Marvel Now! proponuję najpierw chwycić za Erę Ultrona. Zdecydowanie nie zawiedziecie się.