Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Sandman: Noce nieskończone

Neil Gaiman to postać dobrze znana w świecie komiksu. Jego Noce nieskończone doczekały się dodruku i oto kilka powodów, dlaczego warto zainteresować się tym tomem.

Trudno wymienić scenarzystę z nieprzerwaną passą do kreowania kolejnych prac utrzymujących niezmiennie ten sam wysoki poziom. Generalnie Neil Gaiman, brytyjski pisarz, to osoba owiana pewną legendą, by nie powiedzieć wręcz kultem, szczególnie wśród fanów obrazkowego medium.

Dowodem na tę tezę mogą być znikające ze zawrotną prędkością z półek księgarń kolejne tomy sygnowane jego imieniem i nazwiskiem. Jednocześnie, upolowanie konkretnego egzemplarza na rynku wtórym również można zaliczyć do wyczynów godnych uwagi. Przez wile lat sytuacja ta dotyczyła choćby komiksu Sandman: Noce nieskończone. Opowieść została pierwotnie opublikowana przez Vertigo w 2003 roku. Trzy lata później komiks trafił do Polski dzięki Egmontowi. Niestety na dodruk musieliśmy czekać aż jedenaście lat!

Noce nieskończone mogę opisać krótko, jako spin-off całej serii Sandman. Jej pomysłodawca Neil Gaiman, pod patronatem DC Comics/Vertigo w latach 1989-1996 zaprezentował 75 zeszytów. Zostały one następnie przekute na wydania zbiorcze w liczbie dziesięciu tomów. Ich głównym bohaterem niezmiennie pozostawał Sen, występujący niekiedy pod imieniem Morfeusz. Jest jednym z siedmiorga rodzeństwa Nieskończonych, z których każde to personifikacja elementów rzeczywistości: Los, Śmierć, Zniszczenie, Rozpacz, Pożądanie i Maligna, znana wcześniej, jako Marzenie.

Co ciekawe, pierwotnie seria rozgrywała się w klasycznym uniwersum superbohaterów DC Comics, ale ostatecznie usamodzielniła się, tworząc swoją unikalną otoczkę mitologiczną. Ogromną rolę w historiach pełniła również siostra Morfeusza – Śmierć, ale tę opowieść zostawmy na inną okazję. O Sandmanie miałem okazję wspomnieć przy okazji recenzji nietuzinkowego tomu Uwertura.

Sandman wraz z postępem prac nad kolejnymi zeszytami ewoluował gatunkowo. Pierwotnie był to horror, ale później obrał kierunek dark-fantasy z domieszką science-fiction. Nie powinno to nikogo specjalnie dziwić, bowiem Nail Gaiman znany jest z niekonwencjonalnego podejścia do scenariuszy i nieustannej zabawy konwencją. Noce nieskończone poniekąd ujmują wszystkie te cechy, a także całą ewolucję serii Sandman w jednym tomie.

Opisywany komiks to zbiór siedmiu opowieści pisanych ręką Gaimana, ale rysunki tworzyli już różni artyści. Do współpracy zaproszono m.in. Glenna Fabry, Milo Manarę, Billa Sienkiewicza oraz Barrona Storey’a. Tym samym mamy okazję zobaczyć różne interpretacje Nieskończonych, ponieważ zasadniczo cały album traktuje o tej niezwykłej rodzinie. Sen występuje tylko w jednej historii, która może nie zapada tak mocno w pamięć, jak reszta, ale trzyma należyty poziom. Jednocześnie warto dopowiedzieć, że każda z historii nie jest wyłącznie o Nieśmiertelnych. Są oni ukazani przez pryzmat zwykłych ludzi, i tego jak ich poczynania wpływają na życie śmiertelników.

Pięć historii wykonano w formie klasycznego komiksu. Natomiast dwie łamią totalnie ten schemat, gdzie szczególnie jeden rozdział przypomina podróż odbytą po zażyciu niespecjalnie legalnych środków psychotropowych. Tym samym, jej odbiór może wydać się dość mętny – choć to może niebyt szczęśliwe określenie – dlatego do jej lektury warto podejść więcej niż dwa razy.

Jestem daleki od tego, by nazwać Noce nieskończone komiksem genialnym, czy przełomowym. Czego jednak jestem całkowicie pewny, to fakt iż mamy do czynienia z niezwykle satysfakcjonującą i sytą lekturą. Ponadto scenariusz skrojono dwuwymiarowo. Z jednej strony fani serii Sandman znajdą dla siebie garść smaczków, rozszerzając swoją wiedzę o tym świecie. Nowicjusze natomiast nie muszą się obawiać, ponieważ każda historia stanowi osobny epizod, dając pewne pojęcie o Nieskończonych i ich roli. Po przeczytaniu komiksu istnieje spora szansa, że postanowicie chwyć za poprzednie tomy Sandmana, do czego oczywiście gorąco zachęcam. Słowem lektura jak najbardziej warta polecenia.

Za udostępnienie komiku dziękujemy wydawnictwu Egmont