Reklama
aplikuj.pl

Recenzja Resident Evil 2 – strach powraca do salonów

Chociaż podtytuł w istocie jest błędny. Przecież 21 lat temu, gdy pierwszy raz ogrywałem Resident Evil 2 w salonie nie siedziałem. Nie przyszłoby mi do głowy przenosić się ze swoim pecetem i z zazdrością patrzyłem na brata ciotecznego, który ogrywał grę na stareńkim PlayStation.

Do dziś pamiętam animacje kolejno otwieranych drzwi i te obawy, co się za chwilę wydarzy. Gdy zatem w czytniku mojej czarnulki wylądowała odświeżona edycja biłem się z myślami. Grać czy nie? Czy remake kultowej gry nie wytraci jej atutów? Czy ósma generacja konsol stojąca pod znakiem remake’ów, reedycji i remasterów przyjmie kolejną grę tego typu? Ciekawość jednak wzięła górę. Oto moje wrażenia

 

Witaj na posterunku

Gra rozpoczyna się wprowadzającą cutscenką, która uświadomiła mi już na starcie, jak bardzo technologia poszła do przodu. Scenka otwierająca jest klimatyczna, sugestywna i naprawdę dopracowana graficznie. Wciąga momentalnie i oczekuje się więcej! Wracamy znanego nam od ponad dwóch dekad posterunku, jego korytarzy i czających się Zombie. Wszystko znajome chociaż jakby trochę inne. Czy mniej straszne? W żadnym wypadku! Mechanika gry owszem, uległa zmianie, ale nie na tyle, by mówić tutaj o przemodelowaniu rozgrywki.

I tak zmieniła się perspektywa gry. Teraz kamera zawieszona jest bardziej za plecami bohatera. Korytarze są jakby ciaśniejsze, bardziej skąpane w mroku i dosłownie wypełnione detalami, na które chce się patrzeć. Gdzieś tam paruje woda, innym razem po ścianie ścieka krew. Zza okna wychyla się jakiś martwy jegomość a w rogu mryga lampka światełka wyjścia awaryjnego. Otwarcie każdych drzwi to szczere emocje, czy coś tam za nimi się nie kryje. Nawet stary trik jak wypadajacy trup po otwarciu szafy tutaj doskonale gra. To doskonała mieszkanka klimatu, akcji i nastroju grozy. Właśnie, groza. Dawno nie widziałem tak umiejętnie zbudowanego klimatu. Nawet całkiem niezły w tym względzie polskie Layers of Fear nie było tak dobre. Grę chce się smakować niczym doskonałe danie by nacieszyć wzrok każdą, najmniejszą zmianą jaka zaszła w mechanice.

 

Swoją drogą, właśnie jej odbioru jestem najbardziej ciekawy

Współczesne gry stają się niestety ale coraz prostsze. Mamy oczywiście wyjątki jak chociażby seria Souls, ale w ogólnym rozrachunku – gra nie pozwala graczowi zginąć czy myśleć. Ot, apteczki leżą co dwa kroki albo w ogóle system odnawiania życia. Z drugiej strony autosave plus możliwość jeszcze robienia własnych save’ów. Zagadki? No błagam! Komu chciałoby się dziś szukać kodów czy brakującej dźwigni. Bezsens.

Tymczasem Resident Evil 2 to taka staroszkolna produkcja. Zapiszesz grę tylko w saveroomach i pomiędzy nimi nerwowo spoglądasz na swój pusty magazynek czy w ogóle dotrwasz do niego, bo inaczej czeka cię spory fragment gry do przejścia ponownie. W ogóle fakt, że trzeba liczyć naboje, bo tutaj jest ich raptem kilka sztuk już przymusza do zupełnie innego działania. Czy deska, którą masz w inwentarzu warta jest wykorzystania teraz, czy lepiej ciut później? Czy zioło użyć teraz, czy może mój protagonista nie jest w tak złym zdanie jak mi się wydaje?

 
 

Gra jest zwyczajnie wymagająca

Tutaj nic nie jest podane na tacy. Wymaga się od gracza jednak jakiegoś opanowania emocji, bo jeśli temu puszczą nerwy i wpakuje cały magazynek w jednego nieumarłego to… będzie miał zaraz przekichane. Trzeba planować, choć w miarę sprawnie. Gra w pewien sposób nas pogania i jeśli za długo będziemy krążyć tymi samymi korytarzami to może się okazać, że zabite deskami okno w końcu puści, kule się skończą a zombie i tak wstanie po raz kolejny. To wszystko wywołuje kolejne fale emocji i zwykłego stresu, żeby nie powiedzieć strachu. Ten podbijany jest przez naprawdę dobre udźwiękowienie. A to jakieś odgłosy w tle, kapanie wody, stukot rury czy szuranie nogą o ziemię.

Szczególnie wyraziste to jest, gdy gra się wieczorem przy zgaszonym świetle.

Przyjemna wycieczka do krainy sentymentu

Widząc komentarze w sieci dotyczące tej gry widzę doskonale, jak są one zażarte. Cieszę się na swój sposób, że od czasu RE3 nie miałem z tą serią większej styczności. Jakoś tak moje preferencje co do gier poszły w zupełnie innym kierunku. Jednakże tych kilkanaście godzin spędzone przy remake’u zostaną przeze mnie zapamiętane jako bardzo satysfakcjonujące. Nie mnie roztrząsać, czy kierunek jest dobry, czy zły. To zwyczajnie bardzo, bardzo dobra gra, nawet jeśli mechaniką nie przystaje do dzisiejszych czasów, chociaż uczyniono wszystko co tylko się dało. A może to właśnie dzięki niej tak dobrze się grało?

Dla młodszych pokoleń będzie to pewna świeżość w gatunku, bo gry od czasu premiery oryginału zwyczajnie ewoluowały. Jestem pełen podziwu jak doskonale przywrócono dawną gwiazdę do życia. I mimo, że fabularnie niewiele się zmieniła to cały czas jest to doskonała gra, w którą zwyczajnie warto zagrać.

Czytaj też: Recenzja filmu Maria, królowa Szkotów