Gdy Wikingowie zaczęli mnie zawodzić przestałam mieć ochotę na podobną tematykę, dlatego dość długo wzbraniałam się przed obejrzeniem serialu Norsemen. Zabrałam się za dwa pierwsze sezony niedawno, a świeżo po seansie najnowszej odsłony śmiało mogę napisać, że żałuję. Jednak nie poświęconego czasu a tego, że zabrałam się za tę pozycję tak późno. Dlaczego? Zapraszam do spoilerowej recenzji 3. sezonu Norsemen.
Norsemen gdzieś tam zawsze pojawiał mi się na Netfliksie, choć nigdy nie zauważyłam, by był specjalnie mocno promowany. Jednak już pierwszy odcinek powitał mnie specyficznym humorem, zwłaszcza w scenie, w której starsi mieszkańcy wioski mieli popełnić Ettestup czyli honorowe samobójstwo przez skok z urwiska. Widzimy grupę starców, który po skoku jednego z nich dochodzą do wniosku, że to nie dla nich i odchodzą, by ukryć się w lasach i udawać martwych. Brzmi to trochę makabrycznie, ale cała scena ma w sobie wiele specyficznego, skandynawskiego humoru, który przewija się później przez cała serię. Nie brakuje oczywiście momentów poważnych, ale nigdy nie są one do końca „na serio”, bo zawsze musi zdarzyć się coś, co popsuje podniosłą chwilę. Drugi sezon pozostawił nas w punkcie zwrotnym dla bohaterów. Liv, Orm i Rufus pozostali w wiosce, a reszta mieszkańców pod wodzą wygnanego Arvida wyruszyła szukać nowego miejsca do osiedlenia. Jarl Varg zabił Frøyę, więc nowy wódz jest zrozpaczony. A sezon trzeci? No cóż, twórcy nie pokazują nam co wydarzyło się dalej, tylko cofają się w czasie by przedstawić wydarzenia sprzed poprzednich dwóch odsłon. I jest to naprawdę genialny pomysł.
Czytaj też: Recenzja filmu The Kissing Booth 2 czyli powrót Elle do budki z buziakami
Trzeci sezon Norsemen tchnie dzięki temu świeżością, której powoli zaczynało brakować w serialu. Powracają też zmarli bohaterowie, ze wspomnianą Frøyą na czele, której bardzo żałowałam. Powraca również Wódz Olav i Olvar (ten zabity przez Arvida farmer). Nowe odcinki tłumaczą nam pochodzenie poszczególnych bohaterów i pozwalają poznać ich bliżej. Wiemy już dlaczego ta nieszczęsna mapa do zachodnich krain była taka ważna, dlaczego mieszkańcy wioski tak bardzo nie lubią Orma i jakim cudem doszło do jego ślubu z najwaleczniejszą z wikińskich wojowniczek ( no dobra, w tym serialu jedyną). Najważniejsza w tym wszystkim jest jednak geneza Jarla Varga, która potraktowana jest z typowym dla serialu humorem doprawionym szczyptą absurdu. Główny złoczyńca poprzednich odsłon pierwszy raz pojawia się jako życzliwy, sympatyczny i obsesyjnie dbający o fryzurę wiking. Jak się stało, że stał się znanym nam łysym szaleńcem? Tego dowiecie się oglądając trzeci sezon i nie chcę Wam psuć zabawy. Jak zwykle szkoda mi było Karka, o którym również dowiadujemy się ciekawych rzeczy. Niewolnik z wyboru znowu dostał szansę na lepsze życie, choć tym razem to nie on ją zniweczył. Twórcy sporo czasu poświęcają również Liv, a patrząc na jej zachowanie z poprzednich sezonów zaskoczeniem może być niewolnicze pochodzenie bohaterki. Jednak fakt, że dla wyższego statusu poświęciła ukochanego i dzieci raczej nikogo nie zdziwi. Hildur też dostaje trochę więcej miejsca w całej tej historii, ale to cały czas ta sama perfidna manipulantka, którą jednak lubię, choć nie umiem powiedzieć dlaczego.
Czytaj też: Nie tylko Lewandowski. Promocje Huawei i nowi ambasadorzy
Nie brakuje również nowych twarzy, z których zdecydowanie najważniejszym jest Jarl Bjørn, który przez kilka nieopatrznie wypowiedzianych słów na temat fryzury Jarla Varga z przyjaciela szybko awansował na śmiertelnego wroga. To prowadzi do absurdalnej wojny, w której po stronie Varga staną wojownicy z Norheim. Zniewieściały Orm dostał szansę na wykazanie się męstwem zostając dowódcą batalionu starszych wojowników, którzy liczyli, że brat wodza poprowadzi ich na pewną śmierć będącą przepustką do Walhalli. Niestety Orm z właściwym dla siebie tchórzostwem i bezmyślnością wyprowadza ich głęboko w las, a potem udaje, że w bitwie brał udział. To prowadzi niestety do hańbiącego wyznania na uczcie, kolejnego ogromnego aktu jego głupoty i wtrącenia go do więzienia. A to już ściśle łączy się z fabułą dwóch pierwszych sezonów, bo Olav oferuje mapę z drogą na zachód w zamian za nędzne życie brata. Szósty odcinek kończy się napadem na angielski klasztor, w którym swój występ miał dać rozkapryszony i wiecznie narzekający na wszystko Rufus.
Czytaj też: Recenzja filmu Aniołki Charliego – kontynuacja, której nie potrzebowaliśmy
Norsemen to serial komediowy, jednak z pewnością żarty serwowane przez bohaterów nie są przeznaczone dla każdego widza. Tu nie ma tematów tabu, śmiejemy się ze wszystkiego, ze śmiercią, niewolnictwem, homoseksualizmem i seksem na czele. O tym trzeba pamiętać biorąc się za tę pozycję. Sama fabuła nie należy do skomplikowanych i jest miejscami bardzo mocno przerysowana, jednak osobiście nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, bo to bohaterowie skupiają na sobie całą naszą uwagę. Jak już wcześniej wspomniałam, twórcy idealnie balansują pomiędzy tematyką komediową a poważną wykorzystując do tego bardzo złożonych bohaterów. Na pierwszy rzut oka wielu z nich zbudowanych jest na stereotypach, ale gdy przyjrzymy się im bliżej dostrzegamy, że większość ich zachowań i cech ma swoje podłoże w burzliwej przeszłości. Sam serial garściami czerpie z kultury wikingów, z której wyśmiewa się bez żadnych zahamowani. Niewolnicy składani w ofierze wytykają głupotę rytuałów, poszczególne postacie filozofują na temat społeczeństwa, czy nawet kwestii modowych. Bo jeśli nie oglądaliście jeszcze tego serialu, to musicie wiedzieć, że bohaterowie posługują się językiem współczesnym, zwierającym wiele odniesień do naszych czasów i przywodzącym na myśl język używany w korporacyjnych sitcomach.
Podoba mi się, że dzięki zastosowanej przez twórców retrospekcji postacie zyskują więcej głębi. Dostajemy wiele istotnych elementów układanki, zarówno jeśli chodzi o fabułę, jak i charaktery bohaterów. Zdecydowanie jest o wiele bardziej emocjonalnie niż wcześniej, a brak wkurzającego Rufusa wyszedł wszystkim na dobre. Musze również wspomnieć, że twórcom udało się nieźle mnie zaskoczyć. Wprowadzano po raz pierwszy element stricte fantastyczny, który do ostatniej chwili był tak niepewny, że nie wiedziałam czy faktycznie się pojawi, czy to może kolejny żart. Norsemen nadal trzyma bardzo wysoki poziom jeśli chodzi o charakteryzację i scenografię, która tak dobrze kontrastuje ze współczesnym językiem bohaterów. Do tego dostajemy świetnie zagraną i wyreżyserowaną bitwę, a czegoś tak dużego w tym serialu jeszcze nie było. Jeszcze nie wiadomo, czy powstanie czwarty sezon, ale nawet jeśli nie, historia została ładnie domknięta i fani nie powinni czuć zawodu, Oczywiście osobiście chciałabym oglądać Norsemen dalej, w końcu nie wiemy jak potoczyły się dalsze losy mieszkańców Norheim, a także co stało się z Jarlem Bjørnem, który w ewentualnej kontynuacji z pewnością powróci i nieźle namiesza.
Czytaj też: Boty na Twitterze rozprzestrzeniają fake newsy. Jak z nimi walczyć?
Ja Norsemen polecam, jednak zdecydowanie nie wszystkim. To ten typ pełnego absurdów i bezlitosnego humoru, który nie każdemu będzie odpowiadał. Ale z racji, że serial debiutował z trzecim sezonem, a Wy czytacie tę recenzję to albo widzieliście poprzednie odsłony, albo wiecie przynajmniej jaka to produkcja. Trzeci sezon dostarczył dużo emocjo, nowych żartów i sporo śmiechu. Cieszę się, że twórcy wybrali format sześciu trzydziestominutowych odcinków na sezon, bo dzięki temu historia się nie dłuży, a żarty nie stają się nudne. Miłośnicy Norsemen mnie będą zawiedzeni, bo śmiało mogę powiedzieć, że najnowszy sezon jest jednocześnie najlepszym z całego serialu.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News