Reklama
aplikuj.pl

Recenzja serialu Rewolucja, czyli jak bogaci zjadali biednych. Dosłownie

Rewolucja, Rewolucja recenzja, Netflix

Lubię tematykę rewolucji francuskiej, która była jedną z ważniejszych w historii świata. Tylko, że Rewolucja, którą serwuje nam Netflix nie ma właściwie niczego wspólnego z prawdziwymi wydarzeniami. Ale paradoksalnie to jeden z największych plusów tej produkcji, bo skoro był pomysł, to po co się ograniczać? Recenzja może zawierać spoilery.

Rewolucja ma kilka podobieństw do prawdziwej rewolucji francuskiej

Ten sam okres historyczny to największe podobieństwo, jakie znajdziemy w Rewolucji od Netflixa. Serial zabiera nas w szaloną podróż w klimacie horroru z wampirami, epidemią wirusa i groteskowymi złoczyńcami w rolach głównych. Musze przyznać, że od dawna nie widziałam tak ciekawej i zachęcającej sceny otwierającej w serialu. Poplamiony krwią koń kroczy przez zasypane śniegiem, pokryte zamarzającymi ciałami i niesamowicie ciche ulice miasta. Na jego grzbiecie siedzi młoda wojowniczka. Gdy schodzi z konia podrzyna gardło bogato ubranemu mężczyźnie, kiedy zwłoki i głowa upadają na śnieg rozlewa się kałuża niebieskiej krwi. I właśnie ta błękitna krew ma spore znaczenie w Rewolucji.

O rewolucji francuskiej możemy przeczytać w książkach, możemy obejrzeć prawdziwe produkcje historyczne lub bardziej romantyczną wersję jaką są Nędznicy będący adaptacją powieści Wiktora Hugo. Serial Netfliksa przenosi nas do alternatywnej rzeczywistości, której znacznie bliżej do koreańskiego Kingdom lub Dumy, uprzedzenia i zombie. Bo wiecie, twórcy o wiele bardziej są zainteresowani, by ich seria się dobrze prezentowała i była wciągająca, niż żeby zachowywała jakieś pozory zgodności z historią. I to mi się podoba.

Tutaj bogaci dosłownie zjadają biednych

Akcja serialu rozgrywa się w 1987 roku, czyli jeszcze przed rozpoczęciem właściwej rewolucji. Fabuła skupia się na losach Élise de Montargis, miłej arystokratki i jej siostry Madeleine, która wydaje się mieć dar przepowiadania przyszłości. Widzi bowiem koszmarne wizje jak błękitnokrwiści przejmują władzę we Francji. W tym czasie Joseph-Ignace Guillotin czyli wynalazcy gilotyny bada serię morderstw powiązanych z tajemniczym wirusem. Nadprzyrodzone odkrycia i spiski doprowadzają w końcu do wybuchu ostatecznej rewolucji. Oba wątki diametralnie różnią się od siebie, ale przy tym bardzo absorbują podczas oglądania.

Z jednej strony mamy trochę romantyzmu, trochę polityki, zaś z drugiej kryminalny wątek z morderstwami i poszukiwaniem pochodzenia błękitnej krwi. Serial w jakieś specjalne subtelności się nie bawi, w końcu tutaj dosłownie bogaci zjadają biednych, co ma być metaforą ówczesnego wyzysku niższych warstw społecznych. Poza tym sama błękitna krew u arystokracji jest dosłowna. Do tego dodajmy okultyzm, nieśmiertelność i nienasycony głód ludzkiego ciała. Już po pierwszym odcinku każdy, kto oczekiwał opowieści wiernej historii powinien uciec gdzie pieprz rośnie.

Czytaj też: Recenzja serialu Ku jezioru – epidemia trochę zbyt znajoma
Czytaj też: Recenzja serialu Nawiedzony dwór w Bly, czyli kolejna część antologii horroru
Czytaj też: Recenzja serialu anime Dragon’s Dogma

Rewolucja zbyt rewolucyjna nie jest

Rewolucja nie jest odkrywcza ani w swojej formie ani w fabule. Takie połączenia mieliśmy już we wspomnianych wcześniej: Kingdom i Duma, uprzedzenie i zombie. Na szczęście jest to jeszcze nisza, więc przynajmniej dla mnie oglądało się ten serial naprawdę przyjemnie. Zwłaszcza, że scenografia i charakteryzacja były naprawdę bardzo dobre. Scenariusz nie jest może najwyższych lotów, a w poszczególnych odcinkach odnajdziemy wiele głupotek. Na szczęście w ogólnym odbiorze w niczym one nie przeszkadzają. Cała Rewolucja jest wręcz absurdalna w swoim zamyśle, więc pewne błędy z łatwością można wybaczyć. Oczywiście, jeśli zaczniemy całość analizować, to dostrzeżemy, że każda bohaterka jest niezwykle oświecona, a reszta od razu da się sklasyfikować jako dobrzy lub źli. Arystokraci są okropni i zepsuci, ale dzielny lud walczy z tą zarazą.

Dużą zaletą Rewolucji jest strona wizualna, co pomimo obecności zjawisk nadprzyrodzonych, zapewnia świetny klimat i sprawia, że całość jest po prostu stylowa. Do tego serialu trzeba podejść z odpowiednim nastawieniem, jednak wydaje mi się, że już te pierwsze kilka minut dobitnie pokazuje, z czym mamy do czynienia. Nie trzeba więc tracić zbyt wiele czasu. Szczerze mówiąc mniej więcej do czwartego odcinka nie do końca wiedziałam, czy ta produkcja mi się podoba. Miałam dość mieszane uczucia, choć bawiłam się całkiem nieźle. Gdy dotrwałam do finału fajnie spinającego całość już miałam pewność. No podoba mi się!

To nie serial dla każdego, bo ten styl i klimaty trzeba po prostu lubić. Ja nie przepadam za serialami o zombie, ale tutaj przedstawiono to w tak ciekawej formie i bez przesadzania, że nie miałam z tym problemu. To ten typ serialu, który włączamy sobie wieczorem i oglądamy z popcornem i telefonem w ręku, bo nie musimy się na nim za bardzo skupiać. Jest ładny, sporo się w nim dzieje, a co najważniejsze, nie każe nam podchodzić do fabuły refleksyjnie. Ot, taki tytuł do obejrzenia i zapomnienia. Można się zrelaksować i dobrze bawić oglądając jak leje się krew nie oczekując oprócz tego niczego więcej. Ale nie wiem czy polecam, bo żeby potem nie było, że polecam slaby serial. Bo jeśli miałabym patrzeć zupełnie bezstronnie to on jest słaby, marnuje potencjał tematu, za który się bierze i to jeśli chodzi o prawdziwą historię jak i o zombie w epoce historycznej. Ja jednak bardziej opieram się na swoich odczuciach podczas oglądania i na tym, co mi przypadło do gusty. I zapewne za kilka dni kompletnie nie będę pamiętała o czym ten serial był, oprócz tej sceny początkowej, to i tak bawiłam się dobrze.