Reklama
aplikuj.pl

Recenzja serialu Nawiedzony dwór w Bly, czyli kolejna część antologii horroru

Nawiedzony dwór w Bly, Nawiedzony dwór w Bly recenzja, Nawiedzony dwór w Bly Netflix, Netflix

Na Netfliksie pojawiła się kontynuacja hitu Mike’a FlanaganaNawiedzony dom na wzgórzu. Czy kolejna część antologii horroru – Nawiedzony dwór w Bly – zadowoli fanów pierwszej części? I najważniejsze, czy jest strasznie? Zapraszam do lektury recenzji. Mogą pojawić się spoilery.

Dwójka małych dzieci i nawiedzony dwór

Główną bohaterką serialu jest Dani Clayton, młoda amerykańska nauczycielka, która chcąc uciec od przeszłości przeprowadza się do Anglii. Tam znajduje pracę jako guwernantka dwójki osieroconego rodzeństwa. Zatrudnia ją wiecznie zapracowany i nieobecny wuj dzieci, Henry Wingrave (Henry Thomas). Flora (Amelie Smith) i Miles (Benjamin Evan Ainsworth) wraz z gospodynią (T’Nia Miller) mieszkają w tytułowym dworze w Bly, gdzieś na odludziu. Dodatkowo w dworze pracuje też miły kucharz (Rahul Kohli) i zdystansowana ogrodniczka (Amelia Eve). Zadaniem Dani jest uczenie dzieci i opieka nad nimi. Ale jak to bywa w przypadku produkcji, w których dostajemy połączenie dzieci i starej posiadłości, wkrótce Dani zaczyna dostrzegać niepokojące rzeczy wokół siebie. Niepokojąca kolekcja lalek, dziwne zachowanie chłopca, ślady ubłoconych butów pojawiające się na korytarzu posiadłości i tajemniczy mężczyzna widziany na terenie dworu to zaledwie początek. Do tego dodajmy jeszcze poprzednią guwernantkę, która popełniła samobójstwo. I oto przed nami maluje się historia, która poprowadzona jest wielowątkowo, bo Flanagan nie skupia się na straszeniu nas tylko na przekazaniu pewnych treści.

Nawiedzony dwór w Bly to nie tylko horror

Nawiedzony dwór w Bly to właściwie nie jest kontynuacja Nawiedzonego domu na wzgórzu, a jedynie kolejna część antologii horroru, którą w cudownej oprawie serwuje nam Mike Flanagan. Nie znajdziemy tu tych samych bohaterów, ale znajomych twarzy nie zabraknie, bo kilku członków obsady pierwszej części gra także tutaj. Przede wszystkim Victoria Pedretti, która wcześniej wcielała się w Neil Crain, a teraz występuje jako Dani, główna bohaterka serialu. Na ekran powraca także Oliver Jackson-Cohen, Henry Thomas i Carla Gugino. To ciekawy zabieg, który być może ma nam pomóc wczuć się w nową historię, a może trochę namieszać w głowie. W sumie nie wiem, ale podoba mi się. Podobnie jak to, że po raz kolejny dostajemy coś znacznie bardziej rozbudowanego niż klasyczny horror, który ma nas tylko wystraszyć. Bo Nawiedzony dwór w Bly to trochę gotycka opowieść o duchach, trochę romans, a w dużej mierze dramat. Twórca serwuje nam subtelną układankę trwającą stulecia, która gdy w końcu się rozsypuje pozostawia w nas pustkę i pewien żal.

Ta wielowątkowa fabuła może niektórych zmęczyć, bo momentami dostajemy zbyt wiele naraz, zwłaszcza, gdy tak dużo czasu serial poświęca retrospekcjom różnych bohaterów. Bywają momenty, w których wyraźnie czujemy się zdezorientowani, co jednak wydaje się zabiegiem celowym, bo gdy dojdziemy do końca tej historii wszystko ładnie nam się połączy. Mała podpowiedź – po finale możemy cofnąć się do pierwszych dwóch odcinków, co pozwali całej opowieści nabrać nowego znaczenia. Dostrzeżemy też elementy, które bez późniejszej wiedzy nie rzucały nam się w oczy.

Czytaj też: Recenzja serialu Ku jezioru – epidemia trochę zbyt znajoma
Czytaj też: Recenzja filmu Hubie ratuje Halloween – zemsta Sandlera za brak nominacji do Oscara
Czytaj też: Recenzja serialu anime Dragon’s Dogma

Odcinki dostarczają wielu emocji

Choć Nawiedzony dwór w Bly jest teoretycznie horrorem, to nie uświadczymy tu zbyt wielu typowych dla tego gatunku zabiegów. Twórca woli pewne rzeczy rozgrywać w tle, nakreślając tylko obecność nadnaturalnych zjawisk. Oczywiście, im dalej zagłębiamy się w tę opowieść tym jest ich więcej, ale jednocześnie dostajemy bardzo rozbudowane i poruszające wątki poszczególnych bohaterów. Poruszane są tu tematy dotyczące traum i ich wpływu na dalsze życie, poszukiwania własnej wartości, radzenia sobie z odrzuceniem, czy tego, gdzie w miłości do drugiego człowieka leży nieprzekraczalna granica. Dzięki temu lęk przeplatany jest ze smutkiem, odrobiną radości i sporą dawką wzruszenia. A to wszystko utrzymane zostało w naprawdę klimatycznej atmosferze, która nijak się ma do znanych nam wizji lat 80.XX wieku.

W takiej otoczce elementy grozy pojawiają się bardzo naturalnie. Często oglądając tylko kątem oka dostrzegamy ruch za bohaterami, lub jakieś odbicie w lustrze. A to, moim zdaniem, działa o wiele lepiej niż potwór wyskakujący nam przed twarz przy akompaniamencie zwiastującej wszystko muzyki. Serial jest jak tytułowy dwór, okrywa go aura tajemnicy i to właśnie sprawia, że  oglądanie Nawiedzonego dworu w Bly jest  czystą przyjemnością. Nawet jeśli finał potrafi złamać nam serce i pozostawić z dziwną pustką. Na szczęście satysfakcja płynąca z faktu, że wszystkie elementy tej przedziwnej układanki w końcu się ze sobą łączą nieco to rekompensuje. Oczywiście złamane serce nie wynika z zawodu finałem produkcji. Wręcz przeciwnie, poruszył mnie on dogłębnie.

Świetnie wykorzystane postacie

Musze pochylić się tutaj nad poszczególnymi bohaterami, którzy zostali naprawdę świetnie wykorzystani w tym serialu. Nie ważne czy to główni bohaterowie, czy te mniej ważne postacie drugoplanowe. Każde z nich ma swój czas i możliwość opowiedzenia własnej, poruszającej i angażującej historii. Jesteśmy w stanie współczuć im i martwić się, czy uda im się przejść przez te wydarzenia. To zasługa nie tylko świetnego scenariusza, ale przede wszystkim wyśmienitej obsady, która daje z siebie wszystko. Świetnie ze sobą współgrają i po prostu widać, że czują tych bohaterów. Dziecięcy duet wcielający się w Florę i Milesa pokazuje kawał dobrego aktorstwa, zwłaszcza w chwilach, kiedy dzieci nie do końca są sobą. Przejścia pomiędzy radosnym uśmiechem, a niepokojącą apatią potrafią przyprawić o gęsią skórkę. Jak przystało na sieroty z nawiedzonego dworu potrafią wzbudzić lęk.

Warto poświęcić czas na Nawiedzony dwór w Bly

Zdecydowanie warto obejrzeć ten serial. Osiem odcinków to format idealny na dwa-trzy wieczory bardziej intensywnego oglądania. Produkcja nie zawodzi, choć osobiście bałam się mniej niż podczas seansu Nawiedzonego domu na wzgórzu. Nie jest to jednak minus, bo typowe horrory to ja lubię tylko wówczas, gdy są klasy B. Mike Flanagan dał nam natomiast przepiękną i wzruszającą opowieść z elementami grozy, którą ogląda się z ogromną uwagą aż do ostatniej minuty. Wszystko tutaj jest warte pochwalenia, a co najważniejsze, wszystko idealnie ze sobą współgra, począwszy od scenariusza i obsady, a na scenografii i muzyce kończąc. Bo choć Nawiedzony dwór w Bly  nie jest tak imponujący jak poprzednia część, to pozostaje z nami jeszcze na długo po finałowym odcinku. Pozostaje mi tylko gorąco polecić i życzyć miłego seansu.