Dwa pierwsze odcinki Snowpiercera mnie nie porwały. Zamiast wartkiej akcji i wykorzystania potencjału, jaki daje zarówno materiał źródłowy, jak sam koncept dostajemy mdłą i schematyczną opowieść kryminalną, w której wszystko podaje się nam na tacy. Czy trzeci odcinek poprawi moją ocenę serialu?
Co psuje kryminał? Wymieniać można wiele czynników, ale najważniejszym z nich jest zbyt prosta akcja, która niczym nie zaskakuje. Brak twistów fabularnych i rzucanie w twarz „subtelnymi” aluzjami również w niczym nie pomaga. Owszem, jest wiele seriali, filmów czy książek, w których wątek kryminalny wcale nie jest tak skomplikowany, jednak wówczas dostajemy rozbudowany świat, wyrazistych bohaterów i wątki poboczne, które sprawiają, że całość jest wciągająca i bogata. Snowpiercer, niestety, takim dziełem nie jest. Wiem, za nami dopiero trzy odcinki i tylko na tej podstawie się wypowiadam, ale nie wróżę wielkiej poprawy w dalszej części sezonu, aż taką optymistką nie jestem. Twórcy nie są w stanie wykorzystać potencjału napisanej przez siebie historii, a szkoda, bo wiele wątków poruszanych i łopatologicznie nam tłumaczonych mogłoby zadziałać lepiej, gdyby się je odpowiednio podbudowało lub „utajniło”. Snowpiercerowi bliżej do tych kryminalnych seriali, które kiedyś leciały w telewizji, bez polotu, bez pomysłu, produkowane masowo.
Czytaj też: Snowpiercer znów przemierza zamarzniętą Ziemię – recenzja odcinków 1 i 2
W trzecim odcinku Andre nadal kontynuuje swoje śledztwo, choć w sumie my już wiemy, kto jest mordercą. Wymowne spojrzenie młodej dziewczyny z pierwszej klasy, jakie towarzyszyło słowom „ona jest niewinna” mówiło same za siebie. Oczywiście dotyczyło to dziewczyny skazanej na szufladę za poprzednie morderstwo, a która teraz ledwo kontaktuje. Gdyby tego było mało, to potem Andre dostaje opis tego samego mężczyzny. Jednak jeśli i po tym jakimś cudem ktoś się nie zorientował, to na końcu ten same mężczyzna morduje dwie osoby. No bardziej rzucić nam tym w twarz to chyba się nie dało. Co dalej? No właśnie. Najprawdopodobniej zobaczymy bunt mieszkańców ogona, który w tym odcinku wyraźnie zszedł na drugi plan. Wraca to tylko pod koniec, przy spotkaniu z Josie. Jakimś cudem udało się twórcom pokazać to choć trochę subtelnie. Ale po co potem rzucali Andre na ścianę? Rozumiem, że większość tam żywi do detektywa niechęć, ale taka brutalność pozbawiona jest logiki, zwłaszcza na oczach przełożonej.
Najbardziej kłuje w oczy „tajemniczy” pan Wilfred. Czy jest na Sali jeszcze ktoś, kto nie zorientował się, że jest nim Melanie? Chyba nie, bo bardziej dosadnie nie można było w serialu tego pokazać. Następnym krokiem byłaby scena, gdy bohaterka macha ręką do kamery i mówi kim naprawdę jest. Do tego jeszcze nie doszło, ale kto ich tam wie? Można byłoby to tak świetnie poprowadzić, uczynić z tego twist fabularny podrzucając tylko drobne poszlaki. Niestety scenarzyści Snowpiercera są jak słonie w składzie porcelany. Niuanse, niedomówienia i zwroty akcji to dla nich pojęcia najwyraźniej obce. Tylko czy nie było na planie nikogo, kto wprost powiedziałby, że to co robią mija się z celem i modne było dwadzieścia lat temu w telewizji?
Twórcy nie potrafią prowadzić jednocześnie dwóch wątków, przez co akcenty skaczą, a nie przechodzą płynnie. Ujawniają wszystko, co tylko mogą. Może liczą na to, że widzowie zaczną dociekać jakie jeszcze tajemnice poznamy dalej. Ale wiecie co? Nie chcę się dociekać, nie chce się nawet zastanawiać, bo to nie ma najmniejszego sensu. Wszystkim i tak zaraz nam rzucą w twarz. Nie spodziewałam się po Snowpiercerze wiele, jednak nie spodziewałam się również, że to będzie tak nudny i łopatologiczny. W trzecim odcinku pojawia się interesujący akcent w postaci walki o miejsce w wyższej klasie, co przypomina mi podobny motyw z Altered Carbon, gdzie walczono o nowe powłoki. Tu i tu odbywało się to ku uciesze gawiedzi i zblazowanych klas wyższych.
Po trzech odcinkach nie polecam tego serialu, no chyba, że chcecie obejrzeć coś „do kotleta”. Jednym z niewielu plusów Snowpiercera jest lekka i przystępna formuła, w jakiej to wszystko jest nam podane. Poszczególne epizody nie dłużą się, nie trwają też godziny, więc można sobie włączyć podczas obiadu czy gotowania. Ot, żeby coś leciało. Jeśli jednak liczycie na interesującą, pełną zagadek i tajemnic akcję to nie ten pociąg wybraliście. Snowpiercer coraz szybciej zmierza prosto w przepaść i raczej już nic go nie uratuje.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News