Reklama
aplikuj.pl

Recenzja miniserialu The Liberator

The Liberator, Netflix, The Liberator recenzja

Nakręcony na podstawie książki Alexa Kershawa, czterogodzinny miniserial Netflixa to w większości prawdziwa historia opowiedziana w bardzo efektowny sposób. Tylko czy forma nie przerosła treści? Zapraszam do lektury recenzji serialu The Liberator.

O czym jest The Liberator?

Książka Alexa Kershawa pod tym samym tytułem i stworzony przez Jeba Stuarta i reżysera Grega Jonkajtysa Liberator jest w większości prawdziwą historią Felixa Sparks (Bradley James),  dowódcy III batalionu 157. pułku piechoty w czasie II wojny światowej.  W teorii miniserial miał skupiać się nie tylko na dowódcy, ale i na poszczególnych żołnierzy jego batalionu nazywających się Thunderbirds. W rzeczywistości serial jest historią Sparksa i o tym trzeba pamiętać. Podobnie jak o tym, że pierwotnie produkcja miała liczyć osiem odcinków, jednak finalnie materiał przycięto do czterech godzin, co jest doskonale widoczne w aspiracjach twórców.

Thunderbirds byli mieszanką meksykańskich Amerykanów, rdzennych Amerykanów czy kowbojów Okie. To świetny materiał na zobrazowanie różnorodności i możliwość opowiedzenia o europejskim froncie wojny w nieco inny sposób.  Tymczasem skrócenie formatu zaowocowało tym, że tak zróżnicowana gama mężczyzn walczących o kraj (na terenie którego nadal nie są traktowani jak normalni obywatele) stanowi jedynie mało barwne tło dla białego oficera. Owszem, on uważa, że każdy żołnierz jest równy i przeciwstawia się rasistowskim autorytetom, ale jednocześnie twórcy wszystkich innych spychają na margines. To smutne, bo widać, że nie taki był ich cel i zawiniła jedynie konieczność skrócenia serialu.

Czytaj też: Recenzja serialu Obce światy
Czytaj też: Recenzja filmu Mosul – kolejna udana współpraca Netflixa i braci Russo
Czytaj też: Recenzja filmu Bal – ważny temat, gwiazdorska obsada i Ryan Murphy

Mimo wszystko Sparks to konsekwentna postać

Podczas trwającej 500-dni podróży batalionu Sparks nadal jest postacią poprawnie złożoną i logiczną w postępowaniu. Jego historia musiała pozostać i doskonale to rozumiem. Jednak dlaczego w takim razie zostawiono sceny humanizacji nazistów a podobnych, ważnych występów pożałowano członkom Thunderbirds? Tego nie rozumiem. Z tego powodu cała narracja cierpi, bo bardziej porusza nas np. emocjonalny i spokojny moment w finale, gdy nazista spotyka się ze swoją żoną niż jakikolwiek inny z udziałem tych dobrych bohaterów.

Sparks ratuje całość, głównie i powodu swojego charakteru i zachowania. Dzięki niemu żołnierze, tak różnorodni etnicznie czują się jednością. To on przekonuje ich, że warto walczyć o ich wspólną ojczyznę, choć przecież każdy z nich miał osobne, ale podobne do siebie przykre doświadczenia z kraju. Jednoczy ich podczas trwającej 500 dni walki w Europie, która z każdą kolejną minutą zmienia się w dramatyczną walkę o przetrwanie.

The Liberator to serial zrealizowany za pomocą animacji zwanej Trioscope Enhanced Hybrid Animation

To dość specyficzna technika, która przypomina nam klasyczną animację retroskopową i zdecydowanie działa na plus całej produkcji. To świetnie zrealizowane widowisko, które nawet jeśli fabuła niekoniecznie do nas przemawia i tak chcemy nadal oglądać. Animacja w pewnym sensie łagodzi dramatyczne momenty, choć nie odbiera im znaczenia. Sprawia tylko, że są one łatwiej przyswajalne. Dodatkowo pozwala na zaoszczędzenie budżetu, w końcu wszystkie efekty specjalne dodawane są później i ze względu na styl prezentują się fenomenalnie.

Niestety to strona techniczna jest największym plusem miniserialu The Liberator. Muzyka, montaż, wspomniana już animacja i scenografia (nawiasem mówiąc dzieło polskich specjalistów) zapadają w pamięć, ale już sama historia nie bardzo. Wydaje mi się, że jest to spowodowane skróceniem formatu i wyrzuceniem wielu elementów, które wzbogacały całą opowieść. Chcąc poznać prawdziwe oblicze Liberatora polecam więc sięgnąć po literacki pierwowzór.

Mimo wszystko warto po ten tytuł sięgnąć, chociażby dla samej strony wizualnej. Fabuła jest ciekawa, ale raczej skupia się na sportretowaniu jednego bohatera, który na dodatek nie jest zbyt skomplikowany. Wielka szkoda, że format został skrócony, bo The Liberator miał szansę być bardzo dobrym serialem, a tak pozostał jedynie dobrym z wyraźnym przerostem formy nad treścią.