Reklama
aplikuj.pl

Recenzja filmu Bal – ważny temat, gwiazdorska obsada i Ryan Murphy

Bal, recenzja filmu Bal, Netflix, Meryl Streep, James Corden

Na Netfliksie pojawił się nowy musical od Ryana Murphy’ego – Bal. W obsadzie Meryl Streep, James Corden i Nicole Kidman. Produkcja porusza ważną tematykę wykluczenia ze względu na orientację. Ale niestety temat i obsada to nie wszystko, by stworzyć dobry film.

O czym opowiada film Bal?

Bal to historia skupiająca się na Emmie (Jo Ellen Pellman), młodej lesbijce mieszkającej w stanie Indiana. Kiedy komitet szkolny dowiedział się, że chce ona iść na bal ze swoja dziewczyną zdecydował się odwołać studniówkę, by nie robić homopropagandy i tym podobnych rzeczy (tego typu teksty doskonale znamy z naszego podwórka). I tu wkraczają skrytykowane brodwayowskie gwiazdki z przerostem ego – Maryl Streep i boleśnie stereotypowy gej grany przez Jamesa Cordena. Towarzyszy im jeszcze Nicole Kidman, która jest trochę w cieniu, jak to osoba wciąż robiąca chórki. Celebryci postanawiają zaangażować się w sprawę Emmy i zawalczyć o to, by mogła pójść na szkolny bal. Nowy film Ryana Murphy’ego to opowieść o życiu w konserwatywnym mieście, o nietolerancji i problemach z jakimi borykają się osoby homoseksualne.

W ogólnym rozrachunku Bal to musical o prostym przekazie. Tolerancja jest dobra, nietolerancja jest zła. I dobrze, bo taki morał powinien być. Niestety dostajemy to podane w sposób tak łopatologiczny i spłaszczony, że aż ciężko przez to przebrnąć. Nie zrozumcie mnie źle, film ma wydźwięk pozytywny, jednak poruszana tematyka zasługuje na coś głębszego, bo bagatelizowanie problemów w taki sposób nigdy nie jest dobre. A przecież scenariusz opowiada nam o osobach, które ze względu na orientację zostają wykluczone społecznie, wyrzucane z domu czy gnębione.

Czytaj też: Recenzja filmu Pan Jangle i świąteczna podróż
Czytaj też:
Erotica 2022 – recenzja pierwszego polskiego filmu Netfliksa
Czytaj też:
Recenzja filmu Kronika Świąteczna 2

Typowy Ryan Murphy, czyli poprawne piosenki w poprawnym filmie

Ryan Murphy przyzwyczaił nas do pewnego poziomu swoich produkcji. Są one najczęściej poprawne albo zwyczajnie dobre. Bez szału, bez fajerwerków, ale za to ładne, to trzeba przyznać. Dokładnie tak samo jest w przypadku musicalu Bal. Murphy chciał zrobić z poważnej historii coś rozśpiewanego i przystępnego dla każdego. Tymczasem dostajemy film, który przez swój łopatologiczny przekaz jest zwyczajnie płytki tak jak początkowe motywacje przedstawianych na ekranie gwiazd. To udawało się w Glee, ale nie tutaj. Podobnie jak magiczne zmiany, jakie zachodzą w konserwatywnej społeczności.

Tytułowy Bal odbywa się jeszcze przed pierwszą połową. Jesteśmy świadkami ogromnego upokorzenia jakie spotyka Emmę. Owszem, studniówkę zorganizowano, ale w dwóch miejscach. W szkole – dla niej i w hotelu dla wszystkich „normalnych” uczniów. Niestety bardzo szybko przeskakujemy dalej wśród piosenek i tańców skupiając się na wątkach pobocznych. Musical rządzi się swoimi prawami. Rozumiem więc, że dostajemy solidną porcję utworów i choreografii, ale tania komedia nie była tutaj potrzebna. Ale Murphy chyba nas już do tego przyzwyczaił. W jego przypadku nigdy nie możemy oczekiwać czegoś, co będzie miało jednolity poziom.

A jak Bal wypada aktorsko?

Po pierwsze dostajemy tutaj Maryl Streep. Kto jej nie kocha? I jest to typowa, cudowna i dająca z siebie wszystko Streep. Jednocześnie ta typowość może być już dla niektórych zbyt powtarzalna. Nadal jednak ogląda się jej popisy z ogromną przyjemnością. Nicole Kidman także wypada bardzo dobrze. Ma tutaj mniejszą, bardziej mówioną rolę, a przy okazji mniej komediową co wypada na plus. Trzeba też pochwalić Jo Ellen Pellman. Jej kreacja Emmy jest autentyczna i trudno jej nie lubić ani jej nie kibicować.

Ustalmy jedno. Jestem ogromną fanką musicali, mam słabość nawet do tych słabszych, bo zawsze da się w nich odnaleźć coś dobrego. Uwielbiam również Maryl Streep, bo ona nawet kiepskie produkcje czyni o wiele lepszymi. I lubię Jamesa Cordena, namiętnie oglądam jego Late Late Show, Carpool karaoke czy też Crosswalk Musical. Ale James Corden w obsadzie filmu rzadko dobrze wróży. I dokładnie tak samo jest w Balu. Rozumiem, że tę postać napisano tak, a nie inaczej, ale to Corden ją nam przedstawia. Dostajemy więc bohatera złożonego z większości znanych stereotypów o gejach co czyni go istną karykaturą. Ma jeden głębszy moment, w którym opowiada o tym, jak wyrzucono go z domu po „wyjściu z szafy”. Jest to jednocześnie jedyny dobry fragment filmu z jego udziałem. No i piosenki, James zawsze kradnie moje serce, gdy śpiewa. Ale niech śpiewa w swoim programie, samochodzie albo na przejściu dla pieszych.

Czytaj też: Recenzja serialu Miłość i Anarchia – sezon 1
Czytaj też: Recenzja krótkometrażowej animacji If Anything Happens I Love You
Czytaj też:
Recenzja filmu Zamiana z księżniczką 2 – Vanessa Hudgens w potrójnej roli

Bal popada czasem ze skrajności w skrajność

Jak już wspomniałam film Murphy’ego porusza ważny temat, ale przekaz kuleje. Zwłaszcza, że mamy do czynienia z narzucaniem akceptacji pewnych zachowań. Celebryci w filmie mają obrazować tę liberalną stronę społeczeństwa, która ma dążyć do tolerancji i równouprawnienia. Robi to jednak nazywając ludzi konserwatywnych „ćwokami” czy „wieśniakami”. A przecież można było zrobić to w inny sposób pokazując, że słowna agresja po żadnej ze stron nie powinna być obecna.

Zakończenie jest przewidywalne i pozytywne w przekazie. Tak samo jak cały film. Niestety życie nie zawsze układa się w taki sposób, a ludzie nie zmieniają się pod wpływem kilku słów. Trzeba do tego dążyć i uświadamiać, bo może w końcu dojdziemy do punktu, w którym nie będzie podziałów na „normalnych” i „tych innych”. Bal jest filmem z sercem i ma kilka wspaniałych momentów z piosenką Emmy dla wykluczonych na czele. Piosenki również wypadają nieźle. Słucha się ich przyjemnie, ale nie znajdziecie wśród nich wielkiego hitu, który zapadnie nam w pamięć na długi czas.

Obejrzeć czy sobie odpuścić?

Cóż, ciężko jest dać jednoznaczną odpowiedź. Pomimo błędów seans jest przyjemny, ale trzeba lubić styl Murphy’ego i musicale, zwłaszcza takie, w których śpiew przeważa. W filmie brakuje powagi, której ten temat potrzebuje. Nie piszę tutaj o dramacie, ale zdecydowanie wyszłoby na lepsze, gdyby bardziej skupiono się na głównym wątku bez zbędnego błaznowania i bazowania na wyświechtanych stereotypach.

Są momenty świetne i takie, które ogląda się z trudem. Zabrakło emocjonalnej głębi w przekazywanej treści. Jednak nadal Bal może się podobać i jeśli oglądało się Wam go przyjemnie to chyba najważniejsze. Jest śpiewająco, ludzie przechodzą przemianę i wszystko kończy się dobrze.