Tyler Rake: Ocalenie to najnowsza propozycja Netflixa jeśli chodzi o gatunek akcji. Są pościgi, trochę wybuchów, mnóstwo strzelania i mordobicia. Tylko czy to wystarczy, by stworzyć dobry i angażujący film? Zapraszam do lektury recenzji.
Trzeba się trochę namęczyć, by film akcji wyszedł dobrze, zwłaszcza, że w większości z nich fabuła jest wtórna i przewidywalna. W takim przypadku trzeba uczynić ją na tyle angażującą, by chciało się dalej oglądać i na tyle ciekawą, by nie przeszkadzało, że wiemy co będzie dalej. Jednak i tak najważniejsza jest właśnie akcja, pościgi, wybuchy, sceny walki. To wszystko składa się na film, który serwuje nam dawkę solidnych wrażeń i zastrzyk adrenaliny trzymając w napięciu od początku do końca. Do tej pory Netflix nie miał zbyt wielu takich produkcji oryginalnych. Dobra, właściwie wcale ich nie miał. Było kilka naprawdę przyzwoitych, ale dopiero Tyler Rake: Ocalenie pokazuje, że platforma ma jednak w tym temacie coś do zaoferowania. Ciężko jednak, żeby było inaczej biorąc pod uwagę twórców.
Czytaj też: Wielka – Elle Fanning jako Katarzyna Wielka na nowym zwiastunie. Kiedy polska premiera?
Scenariusz filmu został napisany przez Joe’ego Russo na podstawie komiksu, który stworzył razem z bratem Anthonym. Obaj panowie zajmowali też stanowisko producenta. Tyler Rake: Ocalenie to pełnometrażowy debiut reżyserski Sama Hargrave’a, który do tej pory zajmował się koordynacją kaskaderów i kierowaniem drugą ekipą na planie chociażby Deadpoola 2 czy Endgame. Sceny walk pod względem choreografii i pracy kamery naprawdę robią wrażenie. Nie są spektakularne i tym samym bliżej im do realnych wydarzeń niż do pojedynków herosów. Fabuła filmu jest bardzo prosta. Tytułowy Tyler Rake dostaje zlecenie odbicia z rąk porywaczy syna indyjskiego gangstera. Chłopak jest przetrzymywany przez przeciwników ojca i jedynym, który może go z tego wyciągnąć jest właśnie Rake. Do samego odbicia dochodzi, o dziwo, już w pierwszej połowie filmu a potem, co nie powinno dziwić, pojawiają się problemy. Transakcja nie przebiegła tak jak przewidywano, a przeciwników robi się coraz więcej. Widzicie, nie ma w tym niczego odkrywczego i nowatorskiego, i w sumie dobrze, bo dzięki temu bardziej angażuje nas sama akcja. Również interakcje między Tylerem i ratowanym przez niego chłopcem są naprawdę ciekawe.
Sam Rake, grany przez Chrisa Hemswortha, jest postacią dość złożoną jak na tego typu produkcje. W ciągu trwania filmu poznajemy część jego historii, ale od samego początku przedstawia nam się go jako osobę, która nie ma już nic do stracenia. Bez mrugnięcia okiem patrzy, jak ktoś pociąga za spust przystawionej do jego głowy broni. Jednocześnie nie zgadza się uciekać nie uratowawszy chłopaka pomimo, że to właśnie on jest powodem wszystkich problemów. Jego motywacja jest jednak dobrze wytłumaczona i zrozumiała, dzięki czemu możemy bez problemu zaangażować się w wydarzenia dziejące się na ekranie. Tyler Rake to nie marvelowski Thor tylko człowiek z problemami. Ma coś z herosa, choć bliżej mu do Deadpoola niż Boga Piorunów. W przypadku Henswortha to jedna z lepszych ról poza MCU z ostatnich kilku lat, zwłaszcza patrząc na Facetów w czerni czy pogromców duchów. Niestety im dalej w las tym pseudo ojcowska relacja z ratowanym chłopcem wypada coraz gorzej głównie dlatego, że między aktorami nie ma właściwej iskry. No trudno, da się to przeboleć, nie przeszkadza to też w odbiorze. Zawsze też możemy sobie powiedzieć, że siłą Rake’a są pięści a nie słowa. W końcu wolał wyjechać na wojnę niż zostać z rodziną. O czymś to świadczy, prawda?
Największą zaletą filmu Tyler Rake: Ocalenie są świetnie nakręcone i umiejętnie rozpisane sceny akcji. Większość wydarzeń rozgrywa się na tłocznych, brudnych ulicach Dhaki. Nie uświadczymy tu ładnych widoczków, a sama kolorystyka choć buzuje od barw pokryta jest kurzem i odpowiednio przytłumiona. Na ekranie dzieje się właściwie od samego początku i choć później tempo trochę zwalnia, to wszystko kieruje się do satysfakcjonującego finału. Musze pochwalić pracę kamery, zwłaszcza w scenie pościgu pod koniec pierwszej połowy. Trwający kilkanaście minut pościg, podczas którego kamera płynnie przechodzi między ulicą a samochodem robi piorunujące wrażenie. Jest na co popatrzeć. Oglądając film Hargrave’a przypominają nam się inne produkcje z tego gatunku. Mordobicie dostajemy rodem z Johna Wicka, nie wygląda ono aż tak dobrze, ale krew się leje, trup ściele gęsto, a Tyler Rake obrywa jak na normalnego człowieka przystało. Śmierci dostajemy tutaj bardzo dużo, dla niektórych może aż za dużo, ale taki chyba urok tytułowego najemnika i jego misji.
Tyler Rake: Ocalenie nie jest produkcją idealną i przez kilkanaście pierwszych minut miałam problem z właściwym wczuciem się w całą historię. Potem wrażenie minęło i z przyjemnością oglądałam to, co dzieje się na ekranie. Pamiętajcie, że to film akcji, więc fakt, że przewidujecie jak potoczą się wypadki nie działa aż tak bardzo na minus jak w przypadku innych produkcji, ale i tak fajnie, jakby coś mogło nas bardziej zaskoczyć. Nawet sam zabieg montażowy z początku przewidujemy z łatwością. To już było i to zdecydowanie zbyt często. Zakończenie mnie usatysfakcjonowało i miało wiele sensu, choć może trochę za bardzo je przeciągnięto zakłócając tym samym dotychczasowe tempo. Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową to jest poprawna. Przyjemna dal ucha, bardziej natężona gdzie trzeba, ale bez fajerwerków. Nie są to motywy, które będziemy wspominać, a po obejrzeniu filmu nawet zapomnimy, co usłyszeliśmy. Można było w tym temacie trochę bardziej się postarać, ale trudno. Źle nie jest.
Czytaj też: Kolejne zmiany w kalendarzu Marvela. Spider-Man 3 zamiast Doktora Strange’a 2
Podsumowując, Netflix serwując nam film Tyler Rake: Ocalenie daje nam prawie dwie godziny dobrej rozrywki i akcji, która angażuje i wzbudza emocje. Dostałam o wiele więcej niż się spodziewałam i mam nadzieję, że to zwiastuje podniesienie poziomu kolejnych netfliksowych produkcji. Dobrych filmów akcji naprawdę mi brakuje, a ile można oglądać klasyki gatunku (wiem, w nieskończoność, ale coś nowego też jest potrzebne). Tyler Rake nie jest jeszcze wymarzonym następcą, choć muszę powiedzieć, że wstydu z pewnością nie przynosi. Jeśli lubicie tego typu produkcje to gorąco polecam. Zarezerwujcie sobie dwie godziny na angażujący, trzymający w napięciu seans filmu Tyler Rake: Ocalenie.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News