Sonda kosmiczna CST-100 Starliner Boeinga ukończyła swój piąty, ostatni i najbardziej niebezpieczny test. W grę wchodziło zrzucenie jej kapsuły z wysokości 12200 metrów z balonu, aby sprawdzić, jak poradzi sobie z wylądowaniem na pustyni z jedynie połową (trzema) działającymi spadochronami.
Czytaj też: Czym są ciemne plany na powierzchni Tytana?
Ten ostatni test kwalifikacyjny jest jednym z ostatnich ważnych kamieni milowych dla statku Starliner na drodze do pierwszego bezzałogowego lotu na szczycie rakiety United Launch Alliance Atlas V z NASA Kennedy Space Center na Florydzie w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Ta misja testowa obejmie tygodniowy pobyt na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), a następnie kontrolowany powrót na Ziemię i regeneracje sprzętu.
Jeśli ta pierwsza misja zakończy się sukcesem, to następnym krokiem Starliner będzie lot załogowy z astronautą Chrisem Fergusonem z Boeinga oraz Mikiem Fincke i Nicole Mann z NASA przed końcem roku. Jeśli więc wszystko pójdzie z planem, to będą pierwszymi, który wzniosą się w kosmos z terytorium od 2011 roku, kiedy tamtejszy prom kosmiczny przeszedł na emeryturę.
Według Boeinga test spadochronowy trwał cztery minuty, podczas których dwa poboczne i jeden główny spadochron zostały umyślnie zablokowany, aby sprawdzić, czy kapsuła poradzi sobie w najbardziej niesprzyjających warunkach. Firma twierdzi, że to lądowanie było szczególnie ważne, ponieważ w przeciwieństwie do poprzednich misji załogowych kapsuł amerykańskich, Starliner jest przeznaczony do lądowania i odzyskiwania ziemi.
Czytaj też: Najtrudniejsza misja SpaceX nie przebiegła bez problemów
Źródło: New Atlas