Reklama
aplikuj.pl

Koronawirus w Japonii. Czy jest za późno na jego opanowanie?

Japonia przez długi czas była ukazywana jako jeden z krajów wzorowo radzących sobie z obecną pandemią. Okazuje się jednak, że przez długi czas ukrywano tam faktyczny rozmiar problemu.

Epidemiolog z Uniwersytetu Hokkaido, Hiroshi Nishiura, w ciągu ostatnich tygodni wielokrotnie nawoływał do podjęcia odpowiednich kroków mających na celu utrzymanie SARS-CoV-2 w ryzach. Mówił on o ograniczeniu społecznych kontaktów o 80%, za przykład podając sytuację, w której osoba mająca kontakt średnio z 10 osobami dziennie powinna go ograniczyć do 2.

Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News

Na 15 marca w Kraju Kwitnącej Wiśni oficjalnie udokumentowano 780 przypadków. Obecnie liczba ta jest znacznie wyższa i przekroczyła już 11 500 zakażeń. Szczególnie dużo chorych jest na terenie Tokio, a inne duże miasta wydają się podążać tą samą ścieżką. I choć rząd zdecydował o zamknięciu szkół w marcu i wezwał obywateli do dystansowania społecznego, to stan wyjątkowy w niektórych prefekturach pojawił się dopiero 7 kwietnia. 16 kwietnia objęto nim całą Japonię.

Krytycy działań japońskich władz mówią o zbyt późnym i „staromodnym sposobie działania”. Narzekają na niewielką ilość testów oraz skupianie się tylko na ogniskach pandemii, zamiast śledzenia pojedynczych przypadków. Strategia ta okazała się nieskuteczna, szczególnie w metropoliach. Masahiro Kami, lekarz związany z Instytutem Badań nad Zarządzaniem Medycznym w Tokio przyznaje, że tamtejsze służby nie są w stanie poznać faktycznej liczby zakażonych. Aby pacjent został poddany badaniu, musi u niego utrzymywać się gorączka wynosząca co najmniej 37,5 stopni Celsjusza lub trudności z oddychaniem – i to przez 4 dni (w przypadku osób w podeszłym wieku – 2 dni). Pozostali są proszeni o domową izolację. W efekcie Japonia średnio wykonuje 1500 testów na milion mieszkańców (ok. 4-krotnie mniej niż np. Polska).

Czytaj też: Na koronawirusa umarło znacznie więcej ludzi. Skąd ta różnica?

Co więcej, eksperci szacują, że nawet 20% zakażeń może pochodzić ze szpitali, gdzie nie przestrzegano w odpowiednim stopniu zasad bezpieczeństwa. I choć władze obiecują prowadzenie 20 000 testów dziennie oraz doprowadziły już do wprowadzeniu wielu obostrzeń, to sytuacja może być trudna do opanowania. Specjaliści sądzą, że odpowiedni czas na reakcję był w lutym, ok. 2 miesięcy temu.