Reklama
aplikuj.pl

Wolicie czytać książki czy albumy? Swoje wrażenia oceniłem na przykładzie Lovecrafta

Wolicie czytać książki czy albumy, książki czy albumy, albumy Vesper

Jakie macie podejście do albumów związanych z dziełami pisanymi? Dziś postanowiłem sprawdzić na dwóch przykładach, jak forma albumów w przypadku opowiadań H.P. Lovecrafta, wypływa na ich odbiór i czy to książki czy albumy przyjemniej zabierają nas w tę podróż.

Z albumami nigdy nie było mi po drodze. Jednak przez mój trwający już kilka lat stosunek do twórczości Lovecrafta, który z czasem z zachwytu przerodził się w niechęć do nowych opowiadań, spróbowałem w inny sposób wrócić do dawnej miłości. Tak też na mojej półce kurz zbierają od ponad dwóch lat dwa opasłe tomiszcza, czekając na swoją kolej na mojej czytelniczej liście. Niestety na ten moment odpowiedni czas na nie określają wręcz eony.

Czytaj też: Wiersze Lovecrafta, czyli Nemezis i inne utwory poetyckie | Sensbook #5

Jednak twórczość H.P. Lovecrafta od zawsze ceniłem i do tej pory się to nie zmieniło, ale najzwyczajniej przejadłem się nią i to znacznie. Najwidoczniej pewna monotematyczność przejawiająca się w niektórych tekstach, ten charakterystyczny styl pisania i tendencja do stosowania nieuchwytnych tajemnic bez ich rozwiązywania, choć początkowo kusząca, zaczęła się zwyczajnie nudzić. Przynajmniej mi, za co pewnie oberwałbym nie raz na jakimś zlocie lovecrafto-maniaków. 

Albumy wydawnictwa Vesper

Jednak o polecanego mi od dawna opowiadania jakoś nie mogłem uciec i dlatego zainteresowałem się albumami wydawnictwa Vesper. To wydawnictwo już od dawna zachwyca mnie zresztą przystępną ceną, jak na tak świetne wydania książek, które kuszą twardymi oprawami, obowiązkową zakładką i właśnie świetnymi grafikami. Jednak w przypadku wspomnianych albumów za całą wizualną otoczkę, czyli zilustrowanie dwóch opowiadań, jakie wezmę dziś na tapet, odpowiadają nie bezpośrednio graficy wydawnictwa, a znany na poletku filmów i gier ilustrator Francoise Baranger.

Mowa dokładnie o trzech albumach utrzymanych w formacie 262 × 350 mm i oprawionych w twardą okładkę. Innymi słowy, to pokaźne, ciężkie albumy, które docierają do nas z tematyczną zakładką i w zdejmowalnej obwolucie, ukazującej pod sobą utrzymane w czerni i odcieniach szarości grafiki okraszone mieniącymi się w świetle napisami. Każda strona została precyzyjnie zaprojektowana, stanowiąc przyjemne dla oka wyważenie dobrze sformatowanego tekstu i ilustracji, a wysoką jakość podkreślają 64 szytych stron, z czego najważniejsza treść znajduje się na 57 z nich.

Przechodząc do rzeczy, w grę wchodzi album Zew Cthulhu i dwuczęściowy album dotyczący opowiadania W Górach Szaleństwa, który ostatnio zresztą doczekał się właśnie drugiego tomu. To pierwsze opowiadanie przed przystąpieniem do czytania go w formie albumu w przeszłości przeczytałem przynajmniej dwa razy, a z drugim nie miałem w ogóle do czynienia. Postawiłem nie bez powodu na taki zestaw, bo chciałem dokładnie ocenić wartość, jaką niosą za sobą albumy zarówno na tym znanym, jak i kompletnie nieznanym gruncie

Wrażenia z czytania albumów

Na pierwszy ogień niech pójdzie kultowe zdecydowanie opowiadanie pod tytułem Zew Cthulhu. Doskonale pamiętam, kiedy czytałem je po raz pierwszy, bo była to moja pierwsza poważna styczność z twórczością Lovecrafta. Byłem z jednej strony zafascynowany kreacjami tego nieżyjącego już mistrza grozy, a z drugiej na wskroś przytłoczony zupełnie nowymi informacjami. Gdyby tego było mało, w tym opowiadaniu jest zawarta cała masa sytuacji, które z początku (przez braki ważnych opisów) trudno przekuć na szczegółowe wyobrażenia zwłaszcza przez charakterystyczny, nieco uciążliwy momentami styl pisania autora. 

Chociaż z reguły podczas lektury lepiej samemu je tworzyć w myślach, niż przyjmować z góry, to w przypadku tego dzieła byłem wdzięczny za szczegółowe zobrazowanie niektórych fragmentów w albumach. Budowało to bowiem swojego rodzaju głębszy związek z dziełem podczas lektury w przeciwieństwie do pozbawionej bogatych ilustracji książki.

Niestety nie obyło się bez wtop, a dokładniej mówiąc, bez tej jednej, ale rażącej w oczy. Jeden z bohaterów jest bowiem opisywany, jako zupełnie siwy, ale przedstawiająca go ilustracja przeczy temu, ukazując postać z ciemnymi włosami. Wprawdzie to tylko drobnostka, ale taka już moja rola, żeby wyszukiwać takie błędy.

Jeśli z kolei idzie o opowiadanie W Górach Szaleństwa, to zostało rozpisane na dwa albumy utrzymane w tym samym charakterze. Z tym dziełem miałem do czynienia po raz pierwszy i muszę przyznać, że cieszę się, że poznałem je właśnie za sprawą albumów, bo to, co i w jaki sposób zawarł w nim Lovecraft, przerastało zupełnie moją wyobraźnię. 

Na szczęście tam, gdzie czułem się zbity z tropu, ilustracje znacząco pomagały w pojęciu zarówno przytłaczających opisami lokacji, jak i zarysowanych zwykle dosyć ogólnie maszkar nie z tego świata. Z kolei tam, gdzie wszystko było jasne i klarowne, ilustracje pozwalały cieszyć się górskim krajobrazem, wizerunkiem dawnych sprzętów, a momentami podkreślały ciężar odkryć.

Książki czy albumy? 

W swoim życiu te trzy albumy wydawnictwa Vesper były pierwszymi, które przeczytałem od deski do deski i które dokładnie pamiętam. Jednak nie dziwię się, dlaczego w swojej czytelniczej przygodzie zwykle od nich stronię. Nie wyobrażam sobie bowiem podobnego albumu na bazie wszystkich opowiadań, czy książek, jakie było mi dane przeczytać. 

W moich oczach jest to na tyle specyficzny rodzaj dzieł, że wymaga podatnego gruntu, aby to, co się narodzi, nie sprawiało wrażenia przerostu formy nad treścią. Nie bez powodu częściej widzimy bowiem albumy w formie czołgów, kwiatów, czy unikatowych budynków, niż zilustrowane dzieła literackie. Opowiadania Lovecrafta są jednak takim podatnym gruntem, a kiedy sięgam pamięcią w tył, wydaje mi się, że na takim wydaniu zyskałoby też m.in. Coś autorstwa Johna Campbella. 

Jeśli podobnie jak ja, nigdy nie wkręciliście się w album, to podczas możecie oczekiwać wrażeń podobnych do czytania komiksu, czy oglądania filmu. Po prostu w lekturę zaangażuje się znacząco nie tylko Wasz umysł, ale też zmysł wzroku, zrzucając wyobraźnię na dalszy plan. 

Jest to ciekawa literacka przygoda na jeden wieczór, ale gdybym miał wybierać, niektóre z opowiadań Lovecrafta wolałbym jednak przyjmować w formie zwyczajnej, książkowej na czele z opowiadaniem pod tytułem Muzyka Ericha Zanna. Często bowiem lepiej zrzucić wszystko na karb wyobraźni.