Z nowych badań wynika, że nawet niewielka korekta wysokości, na jakich poruszają się samoloty pasażerskie, mogłaby znacząco zmienić emisję gazów cieplarnianych.
Do takich wniosków doszli naukowcy z NASA, którzy analizowali emisje na poszczególnych wysokościach. Warto zaznaczyć, że większość samolotów pasażerskich lata na pułapie ok. 11 kilometrów. Jest to dolny fragment stratosfery. Jednocześnie obszar ten jest stosunkowo chłodny, jednak na większych wysokościach powietrze staje się zbyt cienkie i nagrzane. Tym samym, zamiast ułatwić przelot, rezultat jest zgoła odmienny, a zużycie paliwa wzrasta.
Kiedy samoloty przemieszczają się na wysokościach wynoszących ok. 7-8 kilometrów, prowadzi to do powstawania tzw. smug kondensacyjnych. Są to chmury powstałe ze skraplającej się pary wodnej. Jej część pochodzi ze spalin emitowanych przez silniki. W zależności od temperatury oraz wilgotności powstawanie takich smug może być nasilone lub osłabione. W tym przypadku badanie skupiało się na obszarze nad Japonią.
Okazało się, że zaledwie 2,2% lotów może być odpowiedzialnych za 80% smug kondensacyjnych. Naukowcy sądzą, że gdyby odpowiednio wyselekcjonować winne temu przeloty, czyli ok. 1,7% wszystkich, udałoby się zredukować powstawanie smug aż o 59,3%. Jednocześnie nastąpiłby wzrost zużycia paliwa i emisji CO2 wynoszący zaledwie 0,014%. Wygląda więc na to, że niewielka korekta pułapu samolotów mogłaby przynieść wymierne skutki.