Resident Evil 3 Remake to produkcja, którą z całego serca polecam graczom „współczesnym”. Inni mogą trochę kręcić nosem.
Capcom ponownie zabiera nas w przygodę z przeszłości, w której możemy zobaczyć, jak prezentowały się początki serii. Wszystko oczywiście jest tutaj odświeżone i wygląda jak współczesny tytuł, choć oczywiście w kilku elementach trzeba być wiernym oryginałowi.
Skończone przeze mnie Resident Evil 2 Remake, tuż przed premierą Resident Evil 3 Remake, udowodniło mi, że da się połączyć przeszłość z teraźniejszością. Masa pomieszczeń do eksploracji, intensywna akcja, zarządzanie ekwipunkiem, głupiutka, ale i tak przyjemna w odbiorze fabuła – polubiłem RE 2 Remake. Resident Evil 3 Remake uważam jednak za lepszą produkcję. To było krótkie, ale jeszcze lepsze kilka godzin zabawy.
Czytaj też: To nie koniec opóźnień gier
Dlaczego tam uważam? Tutaj musimy wyjaśnić jedną rzecz, która zapewne podzieli odbiorców tej gry na dwie grupy. Obie będą uważać remake za świetny produkt, ale jedni uznają RE3 Remake za najlepszy remake, a drudzy wciąż będą z większym szacunkiem patrzeć na RE2. Wszystko bowiem sprowadza się do tego, iż zespół, któremu Capcom powierdził Resident Evil 3 Remake poszedł w kierunku współczesnych gier. Akcji jest tutaj więcej. Amunicji – sporo. Rozwiązywania zagadek – mniej. Przygoda Jill i Carlosa to wybuchowa przygoda pełna one-linerów, gdzie trup ściele się gęsto, bo nie omijamy go jak w poprzedniej grze.
Czytaj też: Wróciłem do gry i nie wiem co mam robić – co twórcy muszą zmienić
Deweloperzy oczywiście nie zrobili z tego Call of Duty, ale jednak jakoś bardziej przemawia do mnie taka formuła zabawy. Widać, że obrano tutaj kierunek przypominający Resident Evil 7: Biohazard. Obszary (do których wcale nie jest tak trudno się dostać, bo nie musimy szukać wymyślnych kluczy) są mniejsze, ale za to bardziej zapełnione prostymi czynnościami do wykonania i martwymi łbami do odstrzelenia.
W Resident Evil 3 Remake nie musimy biec (tak, w końcu bieg przypomina bieg, a nie truchtanie) przez całą mapę, aby otworzyć jeden sejf. Wszystko jest tutaj bliżej siebie. Stosunek nowego zespołu do poprzedniego remake’u chyba najlepiej oddaje komentarz jednego z bohaterów na temat zabezpieczonych drzwi z poprzedniej części – „Now here’s a weird fuckin’ door”.
Właśnie te zmiany podzielą społeczność graczy. Ja stanąłem po stronie współczesnych zmian. Wy wcale nie musicie i będzie to w pełni zrozumiałe.
Capcom reklamował Resident Evil 3 Remake jako produkcję, w której to Nemesis będzie grał główną rolę w zabawie, a jego postać zostanie doceniona przez młodszych wiekiem graczy, którzy mieli w momencie premiery Resident Evil 3: Nemesis po 4 lata (tak, mówię o sobie). Jak dla mnie to jednak Jill kradnie tutaj całą uwagę. Bohaterka z miejsca zajęła wysokie miejsce w moim rankingu ulubionych postacii w grach. Nie sposób jej nie lubić i to w sumie dzięki jej zachowaniu, pojedynki z Nemsisem są bardziej emocjonujące. Sam „główny zły” oczywiście robi wrażenie, ale to jednak nowa-stara Jill zachwyciła mnie najbardziej.
To co mnie jednak kompletnie rozłożyło na łopatki to oprawa graficzna. Jest lepiej niż w Resident Evil 2 Remake, ale to co udało się osiągnąć za pomocą RE Engine jest po prostu absurdalne. PlayStation 4 co prawda wyło, ale zupełnie się nie dziwię. Siedmioletnia konsola oferująca taką oprawę?! Niewiarygodne, co udało się osiągnąć za sprawą tej technologii RE Engine, która jeszcze spokojnie wystarczy na PlayStation 5 i Xbox Series X. Oczywiście, jak się przyjrzymy to zobaczymy, że wszystko jest tutaj rozwiązane w cwany sposób, bo obiekty nieoświetlone wyglądają paskudnie, ale gdy nie będziemy specjalnie szukać – opad szczęki gwarantowany nie raz. Capcom tworzy multiplatformowe gry z jakością oprawy na poziomie Uncharted 4. A do tego działają one w ponad trzydziestu klatkach na sekundę.
Coś złego jednak stało się z udźwiękowieniem. Wybuchy, kroki, odgłosy zombie brzmią poprawnie, trochę lepiej niż w Resident Evil 2 Remake – można powiedzieć. Bohaterowie niezależni czy nasz drugi bohater, Carlos – tutaj również bez zarzutów. Jill Valentine wypada jednak bardzo słabo jeśli chodzi o jakość dźwięku. Tak jakby świetnie podłożony głos został spłaszczony i wyciszony. Bohaterkę czasem sniewyraźnie słychać, a grałem na słuchawkach.
To jednak tylko jedna mała rzecz, która mi nie leży. Druga, która może niektórych zawieść to długość gry. Jedno dłuższe popołudnie wystarczy Wam, aby ukończyć tę produkcję, ale czy jest to przygoda warta (w cyfrowej wersji) aż 249 złotych? Dla jednego będzie to za dużo, dla drugiego w sam raz. Wiedźcie jednak, że to porządna gra. Ja bawiłem się doskonale i czekam na remake Code Veronica. Znaczy się… trzymam kciuki, że powstanie.