Serial Co robimy w ukryciu zabiera nas z powrotem do wampirzej rezydencji i jej ekscentrycznych mieszkańców. Ponownie zagłębiamy się w świat absurdu, czarnego humoru i specyficznego klimatu, za który pokochaliśmy pierwszy sezon, a przede wszystkim film, na którym serial bazuje. Zapraszam lektury recenzji 1. i 2. odcinka.
Czytaj też: Korowód absurdu i szaleństwa czyli recenzja serialu Król Tygrysów
Na początek przypomnę tylko, że bohaterami serialu Co robimy w ukryciu są nowojorskie wampiry Nadja, Laszlo, Nandor i Colin Robinson, którzy wraz w wiernym ludzkim sługą Guillermo mieszkają w ponurej rezydencji na Staten Island. W poprzednim sezonie widzieliśmy ich zmagania z rządnym ekspansji baronem, jego przypadkowe zabójstwo i ucieczkę naszych bohaterów z rąk wampirze rady. Właśnie te ostatnie przewinienie w nowym sezonie zbiera swoje żniwo, ale o tym później. Przypomniałam pokrótce co się wcześniej działo, ale jeśli nie widzieliście pierwszej odsłony, to musicie ją nadrobić, bo jest sporo odniesień, a poza tym naprawdę warto!
Premierowy odcinek od razu wprowadza do historii nowego bohatera, którym jest Topher, ludzki sługa zatrudniony przez Nadję i Laszlo. Jego poprzednicy ginęli w bardzo makabrycznych okolicznościach, ale ten wydaje się wręcz idealny do tej roboty, a wampiry to zauważają. Topher sprząta, nadskakuje im, a jego entuzjazm jest na tyle wielki, że nawet Colinowi Robinsonowi nie udaje się go wyssać. Niestety naprawdę to zwyczajny leń, który znalazł sposób na łatwy zarobek. Wampiry go uwielbiają, a biedny Guillermo, który tak się stara nadal jest ignorowany. A robi jeszcze więcej, bo chroniąc swoich wampirzych panów regularnie morduje ich pobratymców nasłanych przez Radę. Na szczęście karma wraca, więc tak bardzo Guillermo nie musi nam być szkoda. Drugi epizod zaś, zgodnie z zapowiedziami, wprowadza do całej historii duchy. Najpierw pojawia się widmo Jeffa, człowieczego kochanka Nadji, któremu w poprzednim sezonie Laszlo uciął głowę, jak zresztą w każdym jego wcieleniu. Oczywiście ma jakieś niedokończone sprawy. Potem do akcji wkraczają duchy trójki wampirów, a to prowadzi do sporej dawki zabawnych, absurdalnych a czasem obrzydliwych scen. Wszystko jednak jest tak kreatywne i świeże, jeśli chodzi o podejście do nieśmiertelnych krwiopijców, że ogląda się to z prawdziwą przyjemnością.
Twórcy serialu, Taika Waititi i Jemaine Clement, pokazują, że nadal mają świetne pomysły, a ich czarny humor jeszcze przez długi czas nam się nie znudzi. W mistrzowski sposób balansują ze swoimi żartami na granicy niesmaku, ale udaje im się nie przekroczyć tej cienkiej granicy. Dzięki temu wybuchamy śmiechem, a nie krzywimy się z zażenowania. To prawdziwa sztuka zważywszy na fakt, że żarty w Co robimy w ukryciu robią się miejscami bardzo wulgarne. Nadal jest specyficznie, więc jeśli odbiliście się od pierwszego sezonu, to teraz nie powinniście próbować. Twórcy brną dalej we właściwym dla siebie stylu i albo wam to odpowiada, albo to nie serial dla was. Produkcje skupiające się na wampirach najczęściej traktują te istoty bardzo poważnie, a Waititi i Clement porzucają typowe dla wampirów nadęcie, dzięki czemu serial ogląda się tak przyjemnie. Styl paradokumentu idealnie sprawdza się w tej konwencji, a bohaterów po prostu nie da się nie kochać. Nawet Colina Robinsona, który w premierowych odcinkach uśmiecha się wyjątkowo dużo. Opracowuje też nową metodę żerowania – suchary.
Obsada nadal sprawuje się perfekcyjnie, a gościnne występy w niczym im nie ustępują. Moimi ulubieńcami niezmiennie są Mark Proksch wcielający się w Colina Robinsona i Harvey Guillen grający Guillermo. Ale to nie umniejsza reszcie obsady tylko pokazuje moje osobiste sympatie. Reszta jest fantastyczna i nie da się ich nie kochać. W premierowym odcinku Haley Joel Osment jako bezczelny krętacz Topher jest świetny zarówno w wersji ludzkiej jak i zombie. Mam nadzieję, że Benedict Wong wcielający się w nowoczesnego nekromantę jeszcze wróci.
Co robimy w ukryciu zalicza udane otwarcie drugiego sezonu. Dwa pierwsze odcinki zwiastują sezon jeszcze lepszy od poprzedniego. Nie brakuje pokręconych pomysłów, takich wampiry niewierzące w duchy, czy ich wierny sługa zabijający innych krwiopijców. Podoba mi się, że twórcy nie przywiązują wagi do postaci pobocznych. Wprowadzają je i wykorzystują do określonych celów, a potem likwidują w mniej lub bardziej spektakularny sposób. Nie ważne jakbyśmy ich polubili. To właśnie bardzo mi się podoba, nie cackają się nie przedłużają na siłę. Mają zbyt wiele pomysłów na fabułę, by zwalniać choć na chwilę. Waititi i Clement pokazali, że pomysłów im nie brakuje, a zebrana przez nich obsada i scenariusz sprawiają, że serial Co robimy w ukryciu jest prawie idealny. Prawie, bo muszę poczekać do zakończenia sezonu, by móc ocenić całość. Na razie dwa pierwsze odcinki są świetne i nawet po trzykrotnym obejrzeniu bawią tak samo.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News