Komedia romantyczna to gatunek chyba najbardziej wyświechtany z możliwych. Żeby stworzyć coś dobrego trzeba się nieźle napocić. Żeby było przyzwoicie mniej, ale i tak postarać się trzeba. Netflix się nie stara, a przynajmniej nie w Pokochaj, poślub, powtórz.
Czytaj też: Z kamerą wśród wampirów czyli recenzja Co robimy w ukryciu sezon 2 – odcinek 1 i 2
Na Netfliksie znajdziemy kilka ciekawych i przyjemnych oryginalnych komedii romantycznych. Niestety Pokochaj, powtórz, poślub do ich grona zaliczyć nie można. Co ciekawe sam pomysł na papierze może nie jest najgorszy, obsada również nie wyszła spod kamienia. Całość jednak jest półtoragodzinnym nieśmiesznym seansem perypetii ludzi zmuszonych do odgrywania niezręcznych sytuacji. I nie zrozumcie mnie źle, Pokochaj, poślub, powtórz nie jest złym filmem. Gorzej, on jest po prostu filmem bardzo nijakim, nieśmiesznym i nieromantycznym. Na złej produkcji można się jeszcze pośmiać lub poczuć coś, choćby zażenowanie, a tutaj czujemy naprawdę bardzo niewiele.
Ciężko dokładnie określić o czym ten film jest. Na początku poznajemy Jacka (Sam Claflin) i Dinę (Olivia Munn), którzy kończą właśnie romantyczny spacer po Rzymie. On jest w odwiedzinach u siostry, ona u przyjaciółki ( siostry Jacka), między obojgiem iskrzy i już już mają się pocałować, gdy zjawia się stary znajomy mężczyzny, a on zamiast zostać korzysta z okazji podwiezienia na lotnisko. Akcja przeskakuje o dwa lata i znajdujemy się tuż przed ślubem Hayley (Eleanor Tomlison), wspomnianej wyżej siostry Jacka. Cudowne włoskie wesele nie może obyć się bez niezręczności, które zapewnią mężczyźnie jego była dziewczyna wyraźnie nienawidząca swojego obecnego chłopaka, Dina, której nie widział od dwóch lat, nudny kolega i włoscy goście pojawiający się w najmniej odpowiednich momentach. Ale to wszystko może popsuć imprezę tylko Jackowi. Całej uroczystości zagraża jednak Marc, były chłopak Hayley mający na jej puncie obsesję. Jak na dobrego brata przystało Jack ulega prośbom siostry i dodaje środków nasennych do napoju intruza by ten nie mógł popsuć wesela. I wszystko by się udało, gdyby nie dzieciaki, które poprzestawiały kartki przypisujące gości do odpowiednich miejsc. W efekcie kto inny zasypia, a impreza zostaje zrujnowana. To jeszcze nie koniec, bo tajemniczy narrator już wcześniej mówił o różnych scenariuszach pomyłek. Dostajemy więc montaż pokazujący nam różnych ludzi pod wpływem środków nasennych aż dochodzimy do tego jedynego, który dla wszystkich kończy się dobrze. Ślub jest uratowany, a Jack i Dina kończą razem tam gdzie zaczął się film.
Podobny schemat mogliśmy obserwować nie raz i to w zdecydowanie lepszym wydaniu. W przypadku Pokochaj, poślub, powtórz to kompletnie się nie sprawdza, bo oprócz ogólnego pomysłu zabrakło szczegółów, które mogłyby uczynić ten film dobrym, albo chociaż niezłym. Tymczasem mamy wizję wesela, na którym panna młoda oszukuje swojego nowego męża i manipuluje bratem, by ten nie dopuścił do wyjawienia prawdy. Scenariusz Deana Craiga ogranicza komedię do sytuacji, w których dwie osoby rozmawiają i nagle pojawia się trzecia, która to psuje. Lub do niezręczności jakiejś postaci, którą reszta z trudem toleruje. Komedie ślubne rzadko bywają dobre, zwłaszcza jeśli mają zakończyć się dobrze. No, chyba, że są to czarne komedie. Pokochaj, poślub, powtórz taka nie jest. To, co w zamyśle miało być zabawne, w rzeczywistości jest nudne, nieśmieszne i tak bardzo wtórne, że podczas seansu nawet nie chce nam się powiedzieć „przecież to już było”. Zaś to, co miało stanowić wątek romantyczny sprowadza się do dziwnych rozmów i trzyletniego zamiaru pocałowania się. Nawet w tej ostatniej scenie pocałunku nie mogło zabraknąć typowego dla tego filmu żarciku. Jack i Dina już mają przystąpić do rzeczy, gdy zjawia się trzecia osoba. Jest to zrobione tak na chama, że mogłoby być autoironiczne, gdyby film poprowadzony był w kierunku parodii. A że nie został, jest to zwyczajnie głupie.
Normalnie Pokochaj, poślub, powtórz umknęłoby w nawale nowości oferowanych przez Netflix. Jednak w czasie pandemii koronawirusa mamy zdecydowanie więcej czasu na oglądanie, więc warto poświęcić je na coś lepszego, niż ten film. Ogląda się go lekko, ale co z tego? Lekkich produkcji jest na pęczki i potrzeba zdecydowanie czegoś więcej by dobrze spędzić 100 minut. Dlatego jeśli zastanawialiście się, czy włączyć tę komedię romantyczną to piszę otwarcie – nie warto tracić czasu.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News