Kilka razy podchodziłam do różnych seriali DC. Flash do pewnego momentu nawet mi się podobał, od Arrow się odbiłam, a Supergirl to nie moja bajka. Dlatego do Stargirl podeszłam dość sceptycznie. Na HBO GO dostępne są już dwa odcinki serialu. Czy warto je oglądać?
Stargirl to serial stacji The CW i DC, który w Polsce dystrybuowany jest za pośrednictwem HBO GO. Produkcja miała rozbudowana kampanię promocyjną i już na tym etapie wiedziałam, że choć przygody Courtney obejrzę, to raczej nie będzie moja bajka. Utwierdziłam się w tym przekonaniu brnąc przez pilotażowy odcinek. Nie moje klimaty, za dużo schematów, za dużo uśmiechów. Ale zwykle z oceną nowości czekam do drugiego odcinka, więc i Stargirl dałam drugą szansę. I to była dobra decyzja, bo zarówno bohaterowie jak i sama fabuła dużo zyskuje. Ale od początku.
Czytaj też: Snowpiercer znów przemierza zamarzniętą Ziemię – recenzja odcinków 1 i 2
Główną bohaterką Stargirl jest Courtney Whitmore (Brec Bassinger). Dziewczyna mieszka w Kaliforni, trenuje gimnastykę, jest popularna i lubiana. Mieszka z matką, bratem i ojczymem Patem (Luke Wilson). Courtney poznajemy w chwili, gdy musi przeprowadzić się do miasteczka Blue Valley w Nebrasce. To dziwne miejsce, każdy się tam uśmiecha, mówi dzień dobry, czyli od razu czuć, ze coś tam jest nie tak. Nasza główna bohaterka ma piętnaście tal, a taka zmiana jest dla niej bardzo trudna. Do tego cały czas myśli o ojcu, który w dzieciństwie ją zostawił. Pewnego dnia odkrywa w piwnicy dziwny kostur, który wydaje się „żyć”. Potem dowiaduje się, że jej ojczym był kiedyś pomocnikiem superbohatera Starmana, który wraz z kolegami po fachu zginął z rąk członków Injustice Society of America, grupy superzłoczyńców, którym zdecydowanie przydałby się lepszy człowiek od marketingu. Już w pierwszym odcinku Courtney staje naprzeciw jednego z antagonistów uzbrojona w Kosmiczny Kostur, ale kompletnie zdezorientowana. Nie jest superbohaterką, tylko nastolatką i to doskonale widać. Jest zagubiona z powodu przeprowadzki, zmiany szkoły i poszlak, które mogą wskazywać, że zmarły Starman był jej ojcem.
Gdybym miała ocenić ten serial po odcinku pilotażowym ocena byłaby słaba. Dużo ekspozycji, bardzo schematyczne postacie i całość, która wydaje się skierowana raczej do osób w wieku nastoletnim. Sięgnęłam jednak po kolejny epizod i nie żałuję. Akcja się rozkręca, choć nadal nie powinniście spodziewać się wyrafinowanej fabuły. Widać też, że inaczej niż w przypadku Arrowverse, w Stargirl wątki miłosne nie będą w centrum uwagi. Bohaterka znajduje nić porozumienia z ojczymem, który cały czas bardzo się stara. Okazuje się, że Pat nie jest taką miłą ciamajdą, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Nie jest herosem, ale swoje potrafi. W drugim odcinku dostajemy pierwsze groźby i Courtney odkrywa, że bycie superbohaterką, to nie tylko radosne wywijanie kosturem, ale przede wszystkim sporo niebezpieczeństw.
Trzeba przyznać, że Stargirl realizacyjnie stoi na bardzo wysokim poziomie, zwłaszcza jeśli porównany ją ze wspomnianym już Arrowerse. Zbudowany przez Pata robot/zbroja S.T.R.I.P.E. wygląda świetnie, podobnie jak Kosmiczny Kostur i dokonywane za jego pomocą zniszczenia. Stargirl bliżej do produkcji kinowych i to tych Marvela niż do standardowych dzieł DC, jakie na przestrzeni ostatnich lat widzieliśmy. Fabuła zawiera wiele klisz, złoczyńcy są jednowymiarowi, a kiepska relacja ojczyma i przybranej córki jest motywem starym jak świat. Dużo w Stargirl niepotrzebnej ekspozycji, pewne rzeczy można byłoby pozostawić do odkrycia przez widzów zamiast mówić wprost. Jednak całościowo to naprawdę przyjemny serial, głównie dzięki Brec Bassinger, która jest gwiazdą tego show. Jej urocza, bardzo plastyczna twarz doskonale oddaje uczucia, które targają bohaterką. A moment, w którym zaczyna przy pomocy Kosmicznego Kostura ćwiczyć gimnastykę tchnie taką nieskrępowaną niczym radością, że ciężko się nie uśmiechnąć.
Geoff Johns, scenarzysta i twórca Stargirl, traktuje tę postać bardzo osobiście. Courtney wzorowana jest na jego zmarłej w katastrofie lotniczej młodszej siostrze. Jego zamiarem było danie widzom lśniącej latarni pozytywności w najciemniejszych czasach. Jak sam określił, jego celem było przywrócenie światu optymistycznej energii za pomocą właśnie tej postaci. I to się czuje, przynajmniej ja to czułam, oglądając dwa pierwsze odcinki Stargirl. Nie mogę powiedzieć, że to serial w moim guście. Szczerze mówiąc najnowsza produkcja DC jest bardzo daleko od tego, co zwykle oglądam, ale jakoś nie żałuję czasu poświęconego na te dwa pierwsze epizody. Pilot miał wiele wad i bardzo mnie nudził, ale już później wszystko stało się dużo ciekawsze i bardziej wciągające. W dalszej części sezonu nie spodziewam się wielkich dramatów ani mrocznego klimatu, ale od czasu do czasu można obejrzeć coś tak nieskomplikowanego i optymistycznego. Zwłaszcza w obliczu sytuacji, jaka mamy na świecie.
Podsumowując recenzję dwóch pierwszych odcinków Stargirl, mogę serial polecić, choć gdybym seans ograniczyła tylko do pilota, to moja ocena byłaby zupełnie inna. Dlatego zachęcam, byście decyzję o dalszym oglądaniu podjęli dopiero po obejrzeniu drugiego epizodu, bo dopiero on pokazuje czym Stargirl jest i czego powinniśmy się po niej spodziewać. Ja jest na tak i mam nadzieję, że poziom serialu będzie tylko wzrastał i nie wrócimy do tego, co było w pilocie.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News