Potrzebujecie powerbanka, który nie tylko zapewni zasilanie Waszym gadżetom, smartfonom, a nawet laptopom, ale nawet posłuży Wam w chwilach, kiedy akumulator samochodowy odmówi posłuszeństwa? W takim razie mamy dla Was coś specjalnego – test Green Cell PowerBoost Car Jump Starter. Ten powerbank o pojemności 16000 mAh zdecydowanie powstał po to, aby zapewnić Wam awaryjny rozruch samochodu, ale w praktyce pozwala na znacznie więcej.
Pudełko i dołączone wyposażenie Green Cell PowerBoost
Green Cell PowerBoost nie jest czymś, co będziecie trzymać wyłącznie w plecaku, bagażniku, czy ostatniej szufladzie w garażu. To sprzęt, którego warto zabierać ze sobą w każdą podróż, bo jest zwyczajnie przydatny. Dlatego powinniście się ucieszyć z obecności solidnego etui w zestawie. Jest twarde, wykończone gęstą nylonową siateczką, posiada solidny zamek błyskawiczny z dwoma suwakami i materiałową pętlą do ułatwienia transportu.
Czytaj też: 90-konny silnik Cosworth z jednym cylindrem dał życie potężnej V10
Jest spore i trudno się z tym kłócić, ale dzięki temu zachowało wytrzymałość i sporo miejsca wewnątrz wewnątrz znalazło się dużo miejsca. Zarówno na powerbank o wielkości 187 x 121 x 47 mm, instrukcję w m.in. języku polskim, solidny przewód USB-C do USB-C o długości 120 cm i mocy 60 watów w nylonowym oplocie oraz zestaw krokodylków. Te ostatnie zdecydowanie można nazwać solidnymi – posiadają grube przewody ukryte w gumowej osłonie i wtyk uniemożliwiającym pomylenie minusa z plusem. Przygoda z Green Cell PowerBoost zaczyna się więc przyjemnie już na samym początku.
Wygląd, wykonanie i materiały
Waga (750 gramów) i solidne etui w pakiecie z równie solidnymi przewodami sugerowały, że Green Cell PowerBooster będzie powerbankiem wykonanym z materiałów premium, ale w rzeczywistości producent postawił wyłącznie na twardy czarny plastik, którego przełamują frezy, dosyć odważnie prowadzone krawędzie i elementy w charakterystycznym dla Green Cell odcieniu zieleni. Zdecydowanie nie jest to więc produkt dla tych, którzy oczekują jedynie prostego „kloca” w formie prostopadłościanu, bo producent nieco swój powerbank uprzyjemnił dla oka.
Możecie być jednak pewni, że nawet pomimo wszechobecnego plastiku i gumy (na przyciskach i czterech podkładkach antypoślizgowych), Green Cell PowerBoost cechuje wysoka wytrzymałość i odporność na pył i zachlapania klasy IP64, o ile dbacie o odpowiednie wciskanie zaślepek na swoje miejsca.
Czytaj też: Tak będą wyglądać elektryczne skutery Yamaha. Zadebiutują w 2022 roku i trafią do Europy
Jeśli już przy nich jesteśmy, na dolnej krawędzi PowerBoost od Green Cell znajdziemy trzy porty USB pod zaślepką, a na górnej mocną latarkę LED z 4 trybami działania (3 poziomach jasności, 1 trybu SOS) w towarzystwie zaślepki, chroniącej tym razem slot na przewody rozruchowe. Na górze znalazły się z kolei dwa przyciski do kolejno latarki i zarządzania funkcjami, jak również prosty wyświetlacz, wskazujący poziom naładowania i tryb pracy.
Funkcje Green Cell PowerBoost
Jednak to nie wygląd, a funkcje Green Cell PowerBoost robią największe wrażenie. Zacznijmy od tego, że wcale nie musicie się bać, korzystając z tego powerbanka. Wszystko za sprawą szeregu zabezpieczeń, bo przed przegrzaniem, głębokim rozładowaniem i przeładowaniem, zwarciem, wysoką lub niską temperaturą, czy odwrotnym podłączeniem klem. Te zresztą nawet nie zaiskrzą, kiedy złączycie je ze sobą. Jeśli idzie o temperaturę pracy, ta nie powinna przekraczać -20 i 50 stopni Celsjusza.
Pod kątem możliwości odpalania samochodu możecie liczyć na nawet 30-krotne odpalenie na jednym ładowaniu. Wystarczy tylko, że podepniecie klemy tak, jakbyście odpalali samochód z pomocą drugiego, aktywujecie odpowiedni tryb, zapalicie silnik i odepniecie je. Dzięki wysokiej jakości obwodom i obsłudze natężenia do maksymalnie 2000 amperów Green Cell PowerBoost jest w stanie odpalić zarówno 6-litrowe silniki Diesla, jak i 8-litrowe silniki benzynowe, co jasno świadczy o jego możliwościach. Jeśli jednak Wasz akumulator padnie zupełnie, wtedy jedynym ratunkiem będzie skorzystanie z trybu aware, który wymaga od Was więcej uwagi przez zniesienie kilku zabezpieczeń.
Co jednak ciekawe, oprócz awaryjnego rozruchu, Green Cell PowerBoost umożliwia również podładowanie akumulatora. Dzięki funkcji prostownika nie tylko podładujecie go zarówno przy nieustannym podpięciu powerbanka do sieci elektrycznej, jak i wyłącznie z udziałem jego ogniw litowo-polimerowych po ówczesnym naładowaniu. To robi z tego gadżetu powerbank wręcz idealny, ale to nie wszystko, co ma do zaoferowania.
Oprócz solidnej latarki o trzech poziomach mocy i trybie SOS, Green Cell PowerBoost może jednocześnie dostarczać całe 80 watów mocy wyjściowej. Wszystko to za sprawą złącza USB-C Power Delivery, które jest w stanie zapewniać aż 60 watów mocy i dwóch USB-A, które łącznie w jednym momencie zapewniają dostęp do 20 watów. Jedno urządzenie (np. smartfon) będziecie wprawdzie ładować mocą 18 watów, ale po podłączeniu dwóch jednocześnie maksymalna moc wyrówna się na 10 W „na urządzenie” z automatu.
Czytaj też: Rosjanie udowadniają, że 4+4=6. Połączyli dwa silniki w sześciocylindrową jednostkę
Samo ładowanie 16000 mAh ogniw litowo-polimerowych o mocy znamionowej 10656 mAh (5V/51,8 Wh) trwa nieco ponad godzinę, ale z odpowiednią ładowarką o mocy 60 watów naładujecie je do 80% w zaledwie 10 minut. Tym również Green Cell nam zaimponował, a na co dzień spisywał się świetnie nie tylko w formie solidnego powerbanka, ale też zapewniał spokój ducha przy każdym mroźnym poranku.
Green Cell PowerBoost ładuje zgodnie ze specyfikacją, nie rozgrzewa się przesadnie, a jeśli idzie o możliwość ładowania, to smartfon z 3750-mAh akumulatorem zdołał naładować prawie cztery razy. Nie dręczy go też problem „wampiryzmu” (po dwóch tygodniach poziom naładowania ciągle wynosił 100%).
Test Green Cell PowerBoost – podsumowanie
Dla wielu powerbanki są koniecznością i trudno się temu dziwić. Te przenośne źródła energii stały się nawet bardziej popularne od UPSów, co jednak nie jest zaskoczeniem w dobie smartfonów i „bycia wszędzie”. Jednak polska firma Green Cell poszła z PowerBoost znacznie dalej, wychodząc całkowicie poza standardowe ramy powerbanków, skupiając się bardziej na kierowcach. Stąd nie tylko funkcja rozruchu potężnych silników, ale też prostownika, obecność solidnej latarki do rozświetlania mroków pod maską, czy cała masa zabezpieczeń.
Wiąże się to niestety z wysoką ceną, bo za Green Cell PowerBoost przyjdzie Wam zapłacić całe 750 złotych. Dla wielu będzie to jednak kwota, która zwróci się w dwójnasób – zarówno w spokoju, jak i ratowania czterech liter w podbramkowych sytuacjach. Zwłaszcza że ten powerbank sprawdza się również w codziennym, „niesamochodowym” trybie życia, choć oczywiście cena jest tak wysoka właśnie przez te stricte samochodowe funkcje.