Reklama
aplikuj.pl

Liga Mistrzów wkroczyła w decydującą fazę – kto jest na dobrej drodze do awansu?

Liga Mistrzów wkroczyła w decydującą fazę. Runda pucharowa rządzi się swoimi prawami, a o awansie może przesądzić dyspozycja dnia. Rywalizacja w pierwszych meczach okazała się na tyle zacięta, że na tę chwilę mamy więcej niewiadomych niż przed jej rozpoczęciem. Co jednak możemy wywnioskować przed starciami rewanżowymi?

Na Signal Iduna Park najjaśniej świeciła nowa gwiazda europejskiego futbolu. Erling Haaland, urodzony w 2000 roku, po raz kolejny wpisał się na listę strzelców. I to nie raz, lecz dwukrotnie. Młody Norweg wykręca w Dortmundzie niesamowite liczby, a od stycznia, kiedy to dołączył do BVB, strzelał bramki w 7 z 8 meczów. Łącznie ma już na koncie 12 trafień na rzecz ekipy z zagłębia Ruhry. Trzeba jednak przyznać, że do momentu, w którym po raz pierwszy tamtego wieczoru Haalandowi udało się umieścić futbolówkę w bramce, napastnik nie miał najlepszego dnia. Mimo to zapewnił drużynie zwycięstwo, a jego drugi gol to klasa sama w sobie. W wyjściowej jedenastce gospodarzy znalazł się Łukasz Piszczek, którego śmiało możemy już określić mianem legendy w Dortmundzie. Niestety jego występ nie należał do najlepszych, a Polak kilkukrotnie gubił krycie na przeciwnikach. I choć Neymar zdobył bramkę dla gości, to wygląda na to, że jest on na wylocie z PSG. W kuluarach mówi się bowiem o transferze Brazylijczyka do FC Barcelony. Nie ma się jednak co dziwić – wygląda na to, że przygoda klubu z Paryża w europejskich pucharach może po raz kolejny zakończyć się na etapie 1/8 finału. Przypomnijmy, że w XXI wieku ekipa z Parc des Princes ani razu nie zaszła w Lidze Mistrzów dalej niż do ćwierćfinału.

W drugim z meczów LM, które miały miejsce 18 lutego, Atletico Madryt podjęło u siebie Liverpool. Obrońcy tytułu nie przypominali jednak drużyny, która w Premier League śrubuje kolejne rekordy. Dość rzec, że podopieczni Kloppa nie oddali na Wanda Metropolitano ani jednego celnego strzału. Diego Simeone przyjął dobrze znaną taktykę „autobusu”, skutecznie broniąc się przed liverpoolczykami.

Nie można jednak powiedzieć, iż kwestia awansu jest przesądzona. Rzekłbym nawet, że szanse obu drużyn wydają się podobne, ze wskazaniem na zeszłorocznych zwycięzców Ligi Mistrzów. Wszyscy dobrze wiemy jak magicznym i obfitującym w cuda miejscem jest Anfield. Madrytczycy mają niewielką zaliczkę, ale poza własnym stadionem nie są tak skuteczni. Ich sytuacja z pewnością byłaby inna, gdyby nie fatalne pudło Moraty z okolic 70. minuty. Hiszpan nie wykorzystał dogodnej sytuacji, co może zemścić się na żołnierzach Simeone za nieco ponad dwa tygodnie.

O poważnym kryzysie może mówić ekipa prowadzona przez The Special One. Piłkarze Tottenhamu porażką z RB Lipsk rozpoczęli najdłuższą serię porażek pod wodzą Mourinho. Kolejne przegrane, z Chelsea oraz domowa z Wolves z pewnością nie nastrajają optymistycznie przed rewanżowym spotkaniem z ekipą Red Bull... tzn. RasenBallsport (!) Lipsk. I choć sam mecz był wyrównany, podobnie jak kursy zaproponowane przez bukmacherów, to wyjazdowa zaliczka drużyny z Niemiec daje jej całkiem mocną kartę przetargową w kwestii awansu do ćwierćfinału. Tottenham, pozbawiony swojego asa – Harry’ego Kane’a, musi opierać się na Lucasie grającym na szpicy. A ten swoje pięć minut (choć niedosłownie) miał niecały rok temu, kiedy to w dramatycznych okolicznościach w pojedynkę wyeliminował Ajax, który już witał się z gąską – lub, jak kto woli – finałem Ligi Mistrzów. Po starciu z ekipą z Londynu podopieczni Nagelsmanna zdążyli jeszcze m.in. pokonać Schalke 5-0. Niemcy są w gazie, dlatego ich awans wydaje mi się najbardziej prawdopodobną opcją.

W drugim ze środowych meczów włoska Atalanta podjęła u siebie Valencię. Drużyna z półwyspu Apenińskiego to prawdziwa maszyna do strzelania bramek. I nie inaczej było w tym meczu, bowiem już w okolicach 60. minuty Hiszpanie mieli za kołnierzem cztery gole. Biorąc pod uwagę fakt, że w ostatnich siedmiu spotkaniach piłkarze Atalanty strzelili łącznie 29 bramek, taki wynik nie powinien nikogo dziwić. Ich ekipa jest najczęściej strzelającą drużyną Serie A i pozostawia daleko w tyle pozostałych włoskich przedstawicieli w LM. Valencia, mimo że plasuje się tuż za FC Barceloną i Realem Madryt pod względem gry na własnym stadionie, to najprawdopodobniej może już myśleć o walce o przyszłoroczne puchary. Tym bardziej, że Atalanta – poza genialną ofensywą – ma też całkiem przyzwoitą obronę. Co więcej, Gasperini ma sporo opcji do rotowania składem i trudno sobie wyobrazić, by ta świetnie naoliwiona maszyna zacięła się właśnie w rewanżu. Powiem nawet wiecej – przy sprzyjających wiatrach Atalanta może być czarnym koniem tej edycji LM.

Kolejny tydzień rozgrywek rozpoczął się od dwóch mocnych akcentów. Napoli podejmowało u siebie FC Barcelonę, a w wyjściowym składzie ekipy z Neapolu znalazł się Piotr Zieliński. Po przerwie dołączył do niego również Arkadiusz Milik, będący najlepszym strzelcem tej drużyny w Serie A. Występy obu Polaków były naprawdę solidne, co zresztą widzimy po protokole meczowym – przy jedynej bramce dla Włochów asystował bowiem właśnie Zieliński.

Jego reprezentacyjny kolega mógłby pochwalić się tym samym osiągnięciem, gdyby nie fatalne wykończenie Callejona w jednej z sytuacji. I choć remis u siebie nie jest wymarzonym wynikiem, to postawa Barcelony w tym oraz kolejnych meczach, kolokwialnie mówiąc „szału nie robiła”. Tym bardziej, że w rewanżu zabraknie ukaranego czerwoną kartką Vidala, a poza składem wciąż pozostaje Luis Suarez.

Biorąc pod uwagę fakt, że o tej samej porze swoje spotkanie rozgrywał Bayern Monachium, to trudno było zdecydować się, który z „polskich” meczów oglądać. Na szczęście duma naszej piłki po raz kolejny nie zawiodła, choć trudno powiedzieć, że to akurat Lewandowski skradł całe show. Bynajmniej nie jest to obelga, ponieważ miał sporą konkurencję w szeregach własnej drużyny – szczególnie w postaci Serge’a Gnabry’ego i Alphonso Daviesa. Ich rajdy lewą stroną boiska mogą powracać w najgorszych snach obrońców Chelsea. Nie ma co jednak umniejszać dorobku Lewego. Nasz rodak skończył mecz z bramką, dwiema asystami i wywalczoną czerwoną kartką po tym, jak sfaulował go Marcos Alonso. Wydawać by się mogło – występ idealny. Po nim pojawiły się jednak smutne wieści, ponieważ kontuzja kolana Lewandowskiego wykluczy go na kilka tygodni. Przerwa od grania wyniesie ok. miesiąca, a Polak ma wrócić na boisko w okolicach Der Klassiker, czyli starcia Bayernu z Borussią Dortmund. Na szczęście, po solidnej zaliczce w meczu z klubem Romana Abramowicza nie wydaje się, by Lewandowski był niezbędny w przypieczętowaniu awansu do ćwierćfinału.

Kolejny dzień to z kolei, przynajmniej na papierze, największy hit tej rundy rozgrywek. Para Real Madryt – Manchester City to z pewnością elektryzująca mieszanka, choć ekipa ze stolicy Hiszpanii nie jest już tym samym monolitem, co jeszcze przed kilkoma sezonami, kiedy to trzy razy z rzędu jej piłkarze podnosili najważniejsze trofeum w europejskiej piłce. Nie ma co jednak lekceważyć podopiecznych Zidane’a, bowiem pozycja lidera w La Liga z pewnością nie wzięła się z przypadku.

Tym bardziej, że Real Madryt to również jedna z lepszych defensyw w czołowych ligach – wszak w krajowych rozgrywkach stracili zaledwie 17 bramek w 26 meczach. Do 78. minuty  mielibyśmy nawet potwierdzenie tej jakości na papierze, ale wszystko pokrzyżował Gabriel Jesus, a kilka minut później wtórował mu Kevin de Bruyne. Wyrzucony z boiska Sergio Ramos tylko dopełnił obrazu rozpaczy, w jakiej pogrążyli się madryccy kibice. Czy The Citizens są w stanie roztrwonić u siebie przewagę? W piłce wszystko jest możliwe, ale skoro ekipa Guardioli już na dobre może odpuścić sobie walkę o mistrzowo Anglii, to trudno mi uwierzyć w to, że Manchester City nie wyjdzie na rewanżowe spotkanie w pełni zdeterminowany.

Ostatni mecz 1/8 finału LM to jednocześnie największa niespodzianka. Trudno bowiem inaczej nazwać wygraną Olympique Lyon z Juventusem. I to do zera. Jasne, skromne, bo jednobramkowe zwycięstwo nie stanowi gwarancji awansu. W pierwszej połowie jednak ekipa z Turynu nie miała jakichkolwiek argumentów i dopiero w drugich 45 minutach Włosi ruszyli ze zdecydowaną ofensywą. Ta zdała się na nic, a Francuzi opuścili własny stadion zwycięsko. Kwestia awansu pozostaje jednak otwarta i choć bukmacherzy z pewnością będą faworyzowali klub z Piemontu, to nie byłbym pewien co do słuszności tego. Juve nie jest bowiem takim samym dominatorem, jak jeszcze w zeszłym sezonie Serie A. Z kolei drużyna Olympique Lyon w ostatnim czasie złapała wiatr pod skrzydła i od przegranej z PSG, w pięciu kolejnych meczach straciła zaledwie jedną bramkę. Warto zaznaczyć, że w szeregach przyjezdnych w starciu Ligi Mistrzów znalazł się niezastąpiony Wojciech Szczęsny. Jego występ nie zapisze się jednak w kartach historii – ani pozytywnie, ani negatywnie. I tyle można o nim powiedzieć.