Oglądając pierwszy zwiastun Alita: Battle Angel byłam mega sceptyczna. Ale spójrzmy Alicie w oczy, kto nie był? Wiadomo, trzeba brać pod uwagę, że trailer pojawił się na długo przed premierą. Efekty nie były dopracowane, a te oczy… No, były wówczas tak oderwane od rzeczywistości, jak tylko się da. Miałam wówczas wrażenie, że będzie to kolejna słaba produkcja CGI, z komputerową bohaterką wyglądającą jak dziecko Belli i Edwarda w Zmierzchu – mega sztucznie. Na szczęście bardzo się myliłam.
Wizja przyszłości
Odległa o jakieś pięćset lat przyszłość. Jak zwykle była jakaś zagłada, wojna, choć tym razem z Federacją Marsjańską. Z wiszących miast pozostało tylko Zalem. To taki Eden dla naszych bohaterów, kraina mlekiem i miodem płynąca. Dużo o tym mieście słyszymy, ale tak naprawdę nie wiemy co w nim jest. Pod Zalem prężnie rozwija się Żelazne Miasto, zbudowane głównie z tego, co wyrzuca góra. I to właśnie pośród tych odpadków, na wysypisku, cyber-lekarz Dyson Ido (Christopher Walz) odnajduje resztki Ality (Rosa Salazar). Ido zabiera ją do swojego gabinetu, w którym zajmuje się reperowaniem cyborgów. Daje Alicie nowe (przepiękne!) ciało, tylko jest jeden problem – dziewczyna niczego nie pamięta.
Zresztą, tę scenę mamy często przewijaną w zwiastunach, więc każdy, kto je widział już ją kojarzy. Alita rozpoczyna nowe życie. Z uroczą naiwnością i dziecięcą ciekawością zaczyna poznawać otaczający ją świat. Cóż, bohaterki nie da się nie lubić, ciężko nie poddać się jej urokowi, gdy zachwyca się drobnostkami. Jak to zwykle bywa – wkrótce pojawia się chłopak. Hugo (Keean Johnson) pomaga pozyskiwać doktorowi trudno dostępne części. W początkowej części filmu widzimy fajnie rozwijającą się relację Ality z doktorem, który traktuje ją jak córkę. Troszczy się o nią, ale również wprowadza ograniczenia, czemu dziewczyna niechętnie się poddaje. Widzimy jednak, że robi to wszystko dla jej bezpieczeństwa. A Hugo stara się dostarczyć jej trochę rozrywki, pokazać prawdziwe życie w mieście, bez ograniczenia zakazami.
Czytaj też: Recenzja filmu Faworyta
„Dostałaś szansę od losu by zacząć wszystko od nowa, niewielu ludzi ma taką okazję”
W przypadku Ality odcięcie się od przeszłości to nie taka łatwa sprawa. Dziewczyna może i nie pamięta, kim była, ale jej umysł tak. Gdy tylko pojawia się zagrożenie instynkt bierze górę. Okazuje się wówczas, że w tym anielsko niewinnym ciele drzemie prawdziwa maszynka do zabijania. Mimo starań Ido, Alita zdaje sobie sprawę, że tylko walka i niebezpieczeństwo może pomóc jej zrozumieć kim tak naprawdę jest. W scenach bijatyk doznajemy ambiwalentnych uczuć. Z jednej strony widzimy jak bardzo jest brutalna i bezwzględna, ale jednocześnie nadal pozostaje niewinna i urocza. Genialne, zabójcze, połączenie!
Byłam zachwycona przedstawionym światem. To nie typowy cyberpunk z błyszczącymi budynkami i tym podobnymi rzeczami. Tu wszystko jest brudne, przerdzewiałe i na wpół zniszczone. Widać, że Żelazne Miasto powstało ze śmieci. Jego wygląd ściśle łączy się z jego funkcjonowaniem. Na ulicach w dzień jest gwarno, ale gdy tylko zapada zmrok lepiej z domu nie wychodzić. Cały film Alita: Battle Angel dobitnie pokazuje, że szansę na zwycięstwo mają tylko najlepsi. Jesteśmy w stanie doskonale zrozumieć motywację bohaterów, by zrobić wszystko dla przedostania się do Zalem. Zresztą, kto by tego nie chciał?
Alita: Battle Angel to długo wyczekiwane dziecko Jamesa Camerona
Pomysł na ten film zrodził się w umyśle Jamesa Camerona prawie dwie dekady temu. Reżyser wykupił prawa do ekranizacji mangi, ale wciąż coś stało mu na przeszkodzie. Aż w końcu udało się tego dokonać. Choć Cameron miejsce za kamerą musiał oddać koledze po fachu – Robertowi Rodriguezowi. Cameron zasiadł na krzesełku producenta i napisał scenariusz. Ta kooperacja przyniosła coś, wizualnie fantastycznego. Niestety, w pewien sposób, Alita: Battle Angel powiela problem Zabójczych Maszyn. Chodzi o scenariusz. Nie jest tak źle jak w przypadku Jacksona, ale i tak bywa dość infantylnie. Historia jest dużo ciekawsza, ale bardzo schematyczna. Większości rzeczy możemy się domyślić, nie ma tu zbytnich zaskoczeń. Jednak nie jest też miałko. Bohaterowie są fajnie napisani, dość wiarygodnie. Ich motywacje są zrozumiałe i wiarygodne. Dlatego nie czepiam się tak historii, bo w końcu to film od 13 lat.
Właśnie. Po zwiastunach wierzyłam, że treść będzie dostosowana do kategorii wiekowej. Podczas seansu jednak zmieniłam zdanie. Alita: Battle Angel to strasznie brutalny film! Może nie ma tam jako takiej czerwonej krwi, bo cyborgi krwawią na niebiesko, ale sceny walk są…no, brutalne! Widać w tym wpływ Rodrigueza, który wręcz lubuje się w takich klimatach,. Stanowi to dziwną opozycję do młodzieżowego, lekko romansowego początku. Trochę to miesza, ale również zadziwiająco pasuje do delikatnej, zabójczej Ality.
Alita to nie ideał
Wydawać by się mogło, że nasza bohaterka będzie wygrywać. Owszem, wygrywa, ale nie zawsze. Ona na swojej drodze spotyka wiele porażek, podejmuje złe decyzje, z których, nawiasem mówiąc, rzadko wyciąga jakieś wnioski. Patrząc na całokształt, to właściwie nie mogę powiedzieć, że Alita jest tą dobrą w filmie. Wiecie, dobrzy zwykle nie zabijają, a jak muszą, to robią to z bólem serca. Nasza bohaterka jest maszyną do zabijania. Każdy, kto stanie na jej drodze może umrzeć, a ona nawet nie zasmuci się z tego powodu. I chyba dlatego ją tak polubiłam. Alita po prostu nie jest typową postacią. Potrafi zaskoczyć, jest zdeterminowana i, co najważniejsze, nadal pozostaje w pewien sposób zaprogramowana do wykonania pierwotnego celu. Rosa Salazar jako Alita spisała się świetnie. Choć twarz jest komputerowa, to jednak cała mimika, gesty i zachowania należą do Rosy. To ona dała jej duszę i uczyniła bohaterkę żywą.
O reszcie bohaterów trochę ciężko się rozpisać. Christopher Walz jest taką dobrą wersją siebie, choć cały czas czekamy, by zrobił coś złego. Ale jego relacja z Alitą jest wiarygodna i bardzo fajnie rozegrana. W obsadzie znalazł się również Mahershala Ali, laureat Oscara. Jego rola jest skąpa, a aktora potraktowano po macoszemu dając do zagrania taką postać. Miał być groźny, był groźny. I właściwie tyle. Obsada Alita: Battle Angel właśnie pod tym względem cierpi. Nagrodzona Oscarem Jennifer Connelly wcieliła się w postać, która choć wydaje się bardziej skomplikowana, to nadal nie angażuje aktorki w pełni. Ale spisują się dobrze. Powiedziałabym nawet, że najlepiej jak się da w tych okolicznościach. Największe zażalenia mam do Keeana Johnsona. Jakie z niego drewno! Hugo przez cały film ma jedną minę. Aktor jest sztywny, stara się wyglądać na takiego bad boya, a wychodzi na takie ciepłe kluchy. Fe!
Podsumowując jak wyszedł film Alita: Battle Angel?
Mimo nieco sztampowej fabuły – ja bawiłam się doskonale. Świat przedstawiony na ekranie wciąga, główna bohaterka od razu zyskuje naszą sympatię. Sceny walki są świetnie poprowadzone, brutalne i mangowe. W ogóle jako ekranizacja mangi, Alita: Battle Angel, jest chyba najlepsza ze wszystkich dotychczasowych produkcji. Ten brudny, przerdzewiały świat jest pełen smaczków rodem z japońskich komiksów. Ogromne bronie, których nikt raczej nie powinien móc unieść, a przede wszystkim wygląd Ality. Do tego wszystkiego bardzo fajna muzyka. Powiem wam, że Alita: Battle Angel naprawdę na ręce i nogi. Ma słabe elementy, ale bądźmy szczerzy. To blockbuster. On ma być spektakularny, futurystyczny i pełen epickich walk. Na liście priorytetów super innowacyjna fabuła jest trochę dalej. Zresztą nie jest tak źle. Jak się człowiek zaangażuje, to nie zwraca na potknięcia uwagi. A przynajmniej, ja nie zwracałam.
Z niecierpliwością czekam na kontynuacje, bo naprawdę całość bardzo mi się spodobała. Mam nadzieję, że film się sprzeda, bo inaczej dalszej części nie zobaczymy. A szkoda. Wiecie, Alita: Battle Angel ma wiele wad, ma tą swoją miałką fabułę, niewykorzystanych świetnych aktorów, ale jednocześnie ogląda się ją dobrze. Jest ciekawie, jest wciągająco. Jest to film idealny na dobrą zabawę podczas seansu. Nie nudziłam się i, prawdę mówiąc, z chęcią poszłabym do kina raz jeszcze.
Ps. Nie wiem czy widziałam do tej pory film z kategorii PG-13,który w tak genialny sposób wykorzystałby jedno, dozwolone, przekleństwo.
Czytaj też: Recenzja filmu Dom, który zbudował Jack