Nakręcony w 2017 roku film Nowi Mutanci przeszedł długą i pełną problemów drogę, by w końcu wejść na ekrany kin. Nikt nie spodziewał się po tej produkcji czegoś wielkiego, ale czy warto wybrać się na seans? Zapraszam do lektury recenzji.
Przyznam się szczerze, że czekałam na Nowych Mutantów. Jako fanka X-Menów chciałam ten film obejrzeć i bardzo podobały mi się pierwsze zapowiedzi. Miało to być coś zupełnie innego od tego, co znamy z filmowego uniwersum. Produkcja miała być utrzymana w klimacie horroru, zdecydowanie bardziej kameralna i przedstawiająca nowych bohaterów. Po Dark Phoenix nie spodziewałam od Nowych Mutantów wiele, chciałam tylko dobrej rozrywki i ostatniego spotkania z mutantami od Foxa. Wybrałam się więc do kina, choć przyznam szczerze, że do ostatniej chwili nie wierzyłam, że ten film naprawdę ujrzy światło dzienne. Oprócz wewnętrznych problemów, długiej postprodukcji, dokrętek, wykupienia przez Disney studia 20th Century Fox, tytuł ucierpiał z powodu pandemii koronawirusa. Kwietniowa premiera musiała zostać przełożona, po drodze debatowano, czy może nie wypuścić go od razu na Disney+ z pominięciem kin, teraz jeszcze sytuacja w USA nadal jest na tyle niepewna, że nikt nie wróży Nowym Mutantom wielkich zarobków.
Czytaj też: Netflix anulował Altered Carbon. 3 sezonu nie będzie
I pomimo tego wszystkiego film jest już w naszych kinach. Możemy pójść i go zobaczyć, jednak czy warto?
Jak już wspomniałam wcześniej, nie spodziewałam się wiele. Film jest krótki, bo trwa zaledwie 98 minut, do tego przyznano mu kategorię wiekową PG-13, więc nie ma co oczekiwać bardzo brutalnych scen. Do tego już te wszystkie problemy nie wróżyły za dobrze. Ale wiecie co? Ja bawiłam się całkiem dobrze. Nowi Mutanci są spin-offem serii o X-Menach, więc oprócz drobnych wzmianek nie uświadczymy tam zbyt wiele nawiązań. Widać, że twórcy na etapie tworzenia filmu te trzy lata temu chyba chcieli, by na jednej części się nie skończyło.
Fabuła opowiada o piątce nastolatków zamkniętych w tajemniczym ośrodku. Są tam ponieważ nie byli w stanie zapanować nad swoimi mocami mutantów i skrzywdzili kogoś. Niektórzy świadomie, inni ze strachu lub dezorientacji. Czuwa nad nimi doktor Reyes (Alice Braga), równie tajemnicza co samo te miejsce. Ośrodek otacza kopuła, którą kobieta stworzyła za pomocą swoich mocy, nic więc dziwnego, że bohaterowie często zadają sobie pytanie, czy to szpital, czy więzienie. I ciężko tak naprawdę stwierdzić. Z czasem tłumaczy się nam powody obecności w tym miejscu poszczególnych osób, jednak na dobrą sprawę nie wiemy, jak długo już się tam znajdują. Oficjalnym celem doktor Reyes i jej zagadkowych przełożonych jest nauczenie nowych mutantów nauki kontroli nad mocami, by mogli żyć nie krzywdząc innych. I tak rozmawiają sobie trochę o swoich przeżyciach, ale głównie między sobą, nie na terapiach. Lekarka za pomocą kamer śledzi każdy ich ruch, a oni zachowują się jak typowi nastolatkowie. Chcą wymykać się z domu, zawiązywać przyjaźnie, imprezować i być normalnymi pomimo okoliczności w jakich się znaleźli. A cała fabuła dąży do akceptacji siebie, pogodzenia się z lękami i tym, co zrobili w przeszłości.
Nowi Mutanci to takie połączenie lekkiego kina grozy z typowym young adult, jakie w ostatnich latach zyskało tak ogromną popularność. Obserwujemy sceny jak z horroru, gdy bohaterów nękają wizje przeszłości i krzywd, które nieświadomie wyrządzili innym. A jednocześnie między nimi nawiązują się pierwsze romanse, choć akurat ten pomiędzy Dani Moonstar (Blu Hunt) i Rahne Sinclair (Maisie Williams) jest taki trochę zbyt naiwny w tym wszystkim. Wydaje mi się jednak, że relacje pomiędzy nimi byłyby zdecydowanie lepsze, gdyby dać im więcej czasu. Niestety w 98 minut cudów się nie zrobi, zwłaszcza, gdy ma się zamiar upchnąć w tym tak wiele.
Bardzo klaustrofobiczny klimat
Razem z tytułowymi mutantami zamknięci jesteśmy w ośrodku, co daje niewielkie pole do popisu jeśli chodzi o scenografię. Widać, że Josh Boone miał mały budżet, ale starał się wykorzystać go najlepiej jak tylko się da. Stąd główny potwór czyhający na bohaterów, demoniczny niedźwiedź, nie jest do końca materialny. Nie jest konceptem fizycznym, więc nie trzeba było tworzyć go całego. Jest łeb, a resztę okrywa czarna mgła. Najbardziej wymagająca pod względem efektów była Magik, jednak jej mocy nie starano się pokazywać w pełnej okazałości co pozwoliło uniknąć kłucia w oczy kiepskimi efektami.
Wszystkie postacie występujące w filmie pochodzę z pierwszego kominsu Nowi Mutanci stworzonego przez Chrisa Claremonta i Boba McLeoda i opublikowanego w 1982 roku. Dlatego bohaterowie są raczej typowi i generyczni, ale bardzo od siebie różni. Pozwala to skupić się na cechach dominujących bez potrzeby zagłębiania się w subtelne różnice pomiędzy nimi. Każde z nich przeżyło coś zupełnie innego, pochodzą z różnych środowisk, a ich moce choć skrzywdziły bliskich, również oddziałują na bardzo odległych od siebie płaszczyznach. I tak mamy rdzenną amerykankę Dani, Rosjankę Illyanę, bogatego Brazylijczyka Roberto, biednego chłopaka z Kentucky Sama i pochodzącą ze Szkocji Rahne. Jedni z nich są bardziej wycofani i grzeczni, a inni, z Illyaną na czele wygadani i pyskaci, choć ona zdecydowanie w tej kwestii przoduje. Dostrzeżemy tu sporo kontrastów, bo taki najprawdopodobniej był cel twórców. Ciężko przedstawić dogłębną analizę bohaterów w krótkim czasie.
Aktorsko film stoi na całkiem przyzwoitym poziomie. Młoda obsada ma okazję się wykazać, choć niewątpliwie na pierwszy plan wysuwa się Anya Taylor-Joy wcielająca się w Illyanę Rasputin. Dziewczyna sporo gra swoją wyrazistą twarzą, która idealnie pasuje do tej wrednej, pyskatej bohaterki. Dużo robi też jej rosyjski akcent. Pod tym względem spisał się także znany ze Stranger Things Charlie Heaton wcielający się w Sama Guthire’ego. Udaje mu się bardzo dobrze naśladować akcent z Kentucky. Maisie Williams gra bohaterkę zupełnie niepodobną do Aryi z Gry o Tron. Rahne ma w sobie wiele lęku, jest bardzo pobożna i grzeczna. Ale powiązanie odnajdziemy, gdyż potrafi zamieniać się w wilka. Henry Zaga i Blu Hunt są okej, choć na tle pozostałej trójki wypadają o wiele bardziej blado.
Czytaj też: Recenzja filmu Tenet – jest fenomenalnie i emocjonująco, ale…
Na seansie bawiłam się dobrze
Nowi Mutanci podążają tropami wielu produkcji zarówno young adult, jak i tych z pogranicza horroru. W konstrukcji wiele odnajdziemy z Koszmaru z ulicy Wiązów czy Buffy Postrach Wampirów, który zresztą pojawia się na ekranie telewizora w ośrodku. Niewiele rzeczy jest nas w stanie zaskoczyć, choć mi osobiście nie psuło to seansu. Efekty specjalne są przyzwoite, oczy mnie nie bolały. Szkoda mi trochę, że nie dano szansy Nowym Mutantom wcześniej, być może gdyby zainwestowano w niego więcej odpuszczając sobie Dark Phoenix film wyszedłby o wiele, wiele lepiej. Szkoda również, że ktokolwiek zdecydował się na wprowadzenie nowych postaci tak późno, gdy nie ma jakiejkolwiek szansy by pojawili się w kolejnej części.
Tymczasem jest całkiem nieźle i pomimo błędów można się dobrze w kinie bawić. Nie jest to pożegnanie na które uniwersum mutantów od Foxa zasłużyło, ale i tak jest sto razy lepsze od Dark Phoenix.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News