Reklama
aplikuj.pl

Recenzja filmu Opiekunka: Demoniczna królowa czyli jak McG nie umie w sequele

Opiekunka: Demoniczna królowa, Opiekunka: Demoniczna królowa recenzja, Samara Weaving, Netflix, McG

Opiekunka: Demoniczna królowa to kontynuacja filmu z 2017 roku i tak samo jak oryginał przynosi nam sporo przemocy i odrobinę horroru. Niestety o ile Opiekunkę oglądało się dobrze, tak sequel za bardzo wieje nudą. Ale czy jest aż tak źle? Zapraszam do lektury recenzji. Mogą pojawić się spoilery.

Niepotrzebny sequel

Opiekunka, która trzy lata temu trafiła na Netfliksa nie była filmem, który potrzebowałby kontynuacji. Całkiem przyjemna w odbiorze produkcja grozy o należącej do sekty opiekunce Bee (Samara Weaving), która chce złożyć w ofierze dzieciaka, którym się opiekuje.  Cole (Judah Lewis) nie jest jednak w ciemię bity i z trudem, ale udaje mu się pokonać głupawych przeciwników, a przy tym zdobyć dziewczynę z sąsiedztwa. Wiecie, taka komedia grozy na sobotni wieczór, przy której nie będziemy się nudzić i nawet się pośmiejemy. Do tego, co Opiekunce trzeba było przyznać, między dwójką głównych aktorów była naprawdę świetna dynamika i przyjemnie się na nich patrzyło.

Tymczasem postanowiono zrobić sequel. Za Opiekunkę: Demoniczną królową odpowiada reżyser pierwszej części – McG, który dobitnie pokazał, że kontynuacji robić nie potrafi. Zasłynął Aniołkami Charliego, które w jego wersji przyjęły się bardzo dobrze. A potem, w 2003 roku, dał nam kiepską drugą część psując dobre wrażenie, jakie wcześniej udało mu się zrobić. W 2016 roku zaczął kręcić drewniany serial Shadowhunters i w rezultacie okazało się, że Opiekunka jest, po Aniołkach, jego najlepszym filmem. I można byłoby na tym poprzestać, ale nie, sequel musiał powstać.

Opiekunka: Demoniczna królowa to nie jest zły film

Po obejrzeniu Opiekunki każdy wiedział, z jakim typem filmu będzie miał do czynienia, gdy włączy drugą część. Od tego typu produkcji nie oczekujemy niczego więcej poza przyjemna, jednorazową rozrywką na nudny wieczór. Ma być sporo krwi, trochę absurdów i bohaterowie, których można polubić. Opiekunka dała nam Cole’a i Bee. A co daje Demoniczna królowa? Cole’a starszego o dwa lata, w którego ponownie wciela się Judah Lewis.  Zresztą, większość aktorów z oryginalnego filmu powraca w sequelu do swoich ról. Cole nadal jest przegrywem a na dodatek traktują go jak niezrównoważonego psychicznie, gdy opowiada o pamiętnej nocy sprzed dwóch lat. Okazało się, że amory w przerwach pomiędzy zabijaniem nie zdały się na wiele. Jego sąsiadka Melanie (Emily Alyn Lind) traktuje go tylko jak przyjaciela. I nie byłoby tej kontynuacji, gdyby nie powrót krwawego kultu szatana, zmarłych bohaterów i ich chęci złożenia głównego bohatera w ofierze. W Opiekunce w rzeźnię zamienił się zwykły wieczór, a w Demonicznej królowej – niewinny wypad nad jezioro ze znajomymi.

Do historii wchodzi jeszcze tajemnicza Phoebe (Jenna Ortega) podejrzewana o zabicie własnych rodziców. Ona i główny bohater wkrótce łączą siły by pokonać złoczyńców i odkryć zadziwiającą prawdę o osobie z ich przeszłości. Po drodze mamy jeszcze amory w przerwach pomiędzy zabijaniem. Najwyraźniej nastolatków to kręci.

Czytaj też: Recenzja serialu Ku jezioru – epidemia trochę zbyt znajoma
Czytaj też: Recenzja serialu Nawiedzony dwór w Bly, czyli kolejna część antologii horroru
Czytaj też: Recenzja serialu anime Dragon’s Dogma

Zabrakło wiele

Przede wszystkim zabrakło duety, który tak podobał mi się w pierwszej części. Choć Samara Weaving powraca do roli Bee, jej rola jest raczej epizodyczna. Znów jest sprawczynią całego zamieszania, ale do gry wchodzi dopiero na końcu. I to największy minus, bo bez niej ogląda się to ciężko. Jej przygłupi pomagierzy z pierwszej części są nadal tak samo tępi, a teraz dołączają do nich jeszcze inni, z Melanie na czele. W skrócie szału nie ma. Bo niby dostałam elementy, które podobały mi się wcześniej, jednak tym razem wszystko się po prostu powtórzyło. Emily Alyn Lind usilnie stara się naśladować specyficzny, nieco szalony styl Weaving, ale kompletnie jej się to nie udaje, bo u niej nie jest to naturalne. Do tego dochodzi masa popkulturowych nawiązań, które nie są nam do niczego potrzebne. A wszystko wieńczy solidna porcja przesady. Ktoś wcześniej już był głupi? To teraz będzie głupszy. Wcześniej były amory pośród krwi? To teraz dajmy ich jeszcze więcej!

I w rezultacie dostajemy Opiekunkę: Demoniczną królową, która nie umywa się do oryginału. Nie jest może wybitnie zła, ale jest nudna, bo McG zamiast dać nam coś nowego i nadal bawić się konwencją horroru powiela poprzednie pomysły, tylko że teraz robi to bardziej. Mam nadzieję, że ktoś w końcu się zorientuje, że jeśli temu reżyserowi wyjdzie jakiś film za żadne skarby nie powinno się mu dawać do robienia sequela, bo go zepsuje. Tymczasem czas poświęcony na obejrzenie Opiekunki: Demonicznej królowej nie będzie może stracony, ale nie będzie również dobrze spożytkowany. Jeśli koniecznie chcecie – oglądajcie, jednak jeśli macie nadzieję na dobrą kontynuację omijajcie ten film szerokim łukiem. On nie jest dobry, w przypływie dobroci mogę go uznać za naciąganie przeciętny.