Hiroaki Samura znów daje o osobie przypomnieć polskiemu czytelnikowi, tym razem dzięki mandze Iluzoryczne Ginekokracje. Komiks ten lekturą łatwą w odbiorze nie jest, bowiem wymaga sporo dystansu do autora, siebie samego i otaczającej nas rzeczywistości. Czarna komedyjka Samury pewnie nie przemówi do każdego odbiorcy, a niektórych nawet odrzuci. Mimo tego lekturę polecam.
Staży mangowi wyjadacze twórczość Hiroakiego Samury znają, choćby dzięki pozycji Miecz Nieśmiertelnego, wydawanej dawno temu przez Egmont. Z trzydziestu tomików serii w Polsce opublikowano tylko dwadzieścia dwa, nad czym pewnie nie tylko ja ubolewam. Nie mniej, japoński twórca ma zacięcie nie tylko do długich serii, ale z lubością oddaje się tworzeniu komiksów krótkich i niekiedy mocno zakręconych, czasem nawet kontrowersyjnych. Dowodem na to może być choćby Powóz lorda Bradleya, opublikowany przez Waneko w swojej serii „Jednotomówek”. Komiks wzbudził sporo krytyki, choć wynikała ona głównie z niewłaściwej interpretacji tej pozycji. Tym razem z twórczością Samury postanowił zmierzyć się wydawca J.P.F., prezentując wydanie zbiorcze Iluzorycznych Ginekokracji. Bez dwóch zdań komiks ten zapisze się w historii, jako jedna z dziwniejszych pozycji w portfolio tego wydawnictwa. Moim zdaniem to tylko na plus.
We need to go deeper
J.P.F. nie skupia się wyłącznie na mainstreamie. Próbuje eksperymentować, przecierać zupełnie nowe szklaki, czasem przypomina nam o klasyce. Jednocześnie publikuje tytuły skierowane do dojrzałego i nieco wybrednego odbiorcy. Na dowód tych słów, dość ciekawie wypadł choćby zbiór zatytułowany Krótkie Historie autorstwa Hirokiego Endo, którego powinniście kojarzyć głównie za serię Eden. Idąc za ciosem, na zeszłorocznym festiwalu komiksowym w Łodzi, polski wydawca japońszczyzny przestawił kolejny projekt zatytułowany Iluzoryczne Ginekokracje. Jest to zbiór 23 historii, pierwotnie podzielonych na dwa tomy.
Rodzime wydanie zbiorcze, obejmujące trzystu stronicową książkę, zawiera szereg krótkich epizodów zasadniczo niepowiązanych ze sobą w żaden sposób. No może poza nielicznymi wyjątkami, choć generalnie dla wszystkich rozdziałów dostrzegamy pewien wzorzec ogólny. Po pierwsze są to czarne komedie, utrzymane w iście abstrakcyjnym klimacie. Czerpią jednocześnie garściami z ogólnej pop-kultury czy nawet kultury klasycznej. Mamy, więc przed sobą mieszankę baśni, science fiction, kryminałów i wiele więcej. Pierwsza część Ginekokracji, zakończona odpowiednim posłowiem, uwypukla także motyw nagości i seksu. W drugiej na plan główny wysuwa się natomiast temat prokreacji i zapewnienia kontynuacji gatunku. Przyznam, że dość nietypowe zestawienie. Zapewne już te dwa elementy spowodują wrzenie krwi u niektórych konserwatystów. Uwierzcie mi jednak, że to dopiero początek niespodzianek.
Przez komiks przewijają się różne motywy, od iście kuriozalnych, po dość sugestywną dawkę przemocy a nawet relacje… delikatnie mówiąc międzygatunkowe. Ginekokracje z całą pewnością przeciętnego czytelnika odrzucą z miejsca, choćby za tak absurdalne pomieszanie motywów bez jakichkolwiek hamulców. Niemniej są to tylko pozory i aby lepiej zrozumieć opisywany komiks należy, niczym w Incepcji, zejść głębiej.
Podwójne dno komiksu
Nie zdradzając zbyt wiele, dopowiem tylko, że faktycznym motywem przewodnim, spajającym całą książkę, są kobiety. Wszakże pokrętny tytuł zobowiązuje. Zresztą, autor niejednokrotnie powtarzał, że uważa kobiety za byty wyższe. Choć wtenczas raczej mówił to w kontekście artystycznego i warsztatowego podejścia do rysowania komiksów. Mimo tego w komiksie widać szereg różnych sylwetek kobiecych, które nie są wyidealizowane i przeważnie udaje im się wyjść obronną ręką z opresji. Jednocześnie nie jest to żaden wydumany manifest feministyczny, ani nic w tych klimatach, bowiem na kartach tomu zbiorczego widać wszelkie odcienie szarości zarówno w ukazaniu postaci męskich jak i kobiecych.
Co jednak kupiło mnie z miejsca to fakt, iż autor nie ma oporów by bawić się konwencją, zapożyczając z różnych miejsc charakterystyczne symbole. Przykładowo na kartach Ginekokracji znajdziemy mocno doprawioną parodię Pisma Świętego, co w moim przekonaniu finalnie wyszło naprawdę nieźle. Trafiła się nawet opowieść o ziarnku magicznej fasoli o bardzo pokrętnym i pociesznym zakończeniu. Do tego tu i tam widać masę odniesień do współczesnej, japońskiej pop-kultury, ukazanej w mocno krytyczno-prześmiewczym tonie. Niejednokrotnie autor daje znać w ten sposób, że naśmiewa się nawet z samego siebie, a dystans do własnej osoby zawsze warto docenić. Jednocześnie nawet udało się zmieścić epizod ocierający się o dreszczowiec (chyba mój największy faworyt) oraz opowieści o znamionach romansu, chwytające w pewien sposób za serce – choćby pod koniec tomu. A wszystko to na każdym kroku podsycono pokaźną ilością pokrętnego i zdecydowanie czarnego humoru.
Iluzoryczne Ginekokracje?
Za komiks powinny chwycić wyłącznie osoby dojrzałe, mające spore zapasy rezerwy do otaczającego świata i samych siebie. Na tle większości oferty wydawniczej oficyn mangowych Iluzoryczne Ginekokracje to zupełnie inny poziom abstrakcji, dlatego chyba tym bardziej warto przekonać się na własnej skórze o potencjale tego komiksu. Co więcej, mimo obranego kierunku fabularnego, kręcącego się wokół „bliższych relacji między ludzkich”, ani razu nie odniosłem wrażenia, aby komiks nosił znamiona wulgarnego. Tu Hiroaki Samura pokazuje należyte wyczucie zarówno w warstwie tekstu jak i obrazu.
Format A5, offsetowy papier o odpowiedniej jakości oraz należyty poziom druku tylko wzmagają dobre wrażenia z lektury. Samura znany jest ze swojego realistycznego warsztatu rysownika, gdzie detal – szczególnie postaci – odgrywa ogromną rolę. Kreska, ocierająca się gdzieś o pewną dozę realizmu, potrafi tym bardziej utkwić w pamięci. Oczywiście nie spodziewajcie się wielce ambitnej książki. Nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę posłowie i pierwotne chęci autora, tak w istocie – jakkolwiek przewrotnie to brzmi w tym przypadku – to prosta rozrywka. Nie ma ona jasnego początku i zakończenia, jak zresztą przystało na zbiór luźnych opowieści.
Przy ogólnym zalewie tasiemcowych serii, one-shot do którego można podejść z marszu nie znając nawet pełnej twórczości autora, jawi się niczym pewien powiew świeżości. Największym plusem recenzowanego komiksu Iluzoryczne Ginekokracje będzie jednak fakt, że potrafi zaskoczyć pomysłowością autora, unikając powtarzalności motywów, przez co nie nuży czytelnika. Jeśli brakowało wam nietuzinkowej lektury na należytym poziomie, która jednocześnie potarga waszym zdrowym rozsądkiem, to wasze prośby zostały nareszcie wysłuchane.