Reklama
aplikuj.pl

Recenzja komiksu Zdobywcy Troy

Przy mocnej ofensywnie amerykańskiego komiksu, tytuły europejskie są bardziej niż pożądane. W lipcu Egmont sprezentował czytelnikom komiks Zdobywcy Troy, będący wydaniem zbiorczym. Dla miłośników fantastyki pozycja ta jawi się, jako prawdziwy strzał w dziesiątkę.

Scenarzysta Scotch Arleston to postań dobrze znana czytelnikom oferty Egmontu. To właśnie jego opowieść zatytułowana Lanfeust z Troy przyczyniła się do popularyzacji warszawskiego wydawnictwa. Sam komiks, zarówno w Polsce jak i zza granicą zyskał ogromną popularność. Tak powstały dodatkowe opowieści Trolle z Troy oraz Lanfeust w kosmosie. Uzupełniały one główny wątek fabularny, ale czytelnicy mieli ochotę na jeszcze więcej.

Tym sposobem dochodzimy do opowieści Zdobywcy Troy, opowiadającą wydarzenia na cztery milenia przed głównym wątkiem fabularnym. Na kartach komiksu obserwujemy planetę Troy dopiero kolonizowaną, w większości będącą dziewiczym światem nieprzychylnym nowym gościom. Projekt kolonizacji przeprowadza drapieżne, międzygwiezdne Konsorcjum Kwiatów, sprowadzając na planetę osadników wbrew ich woli. Na czym zależy korporacyjnemu gigantowi, rządzonemu przez arystokratyczną kastę kupców, to potencjał magiczny planety, stanowiący rdzeń fabuły Arlestona.

Aby okiełznać nową moc, na planecie panuje absolutny zakaz używania technologii, co ma pobudzić mieszkańców do rozwijania nowych talentów. Źródłem mocy zdaje się być mityczne stworzenie Magohamothem, będące ostatnim przedstawicielem swojego gatunku. Do tego nieprzyjaznego świata, z jednej strony zdominowanego dziką naturą, a po przeciwnej stronie rządzonego twardą ręką korporacyjnego karierowicza Von Trupki, trafiają Tabula i Rasan. Rodzeństwo, jak pozostali koloniści, zostali sprowadzeni na planetę wbrew ich woli, a następnie oddzieleni od rodziców. Ci zaś przedstawiają dla konsorcjum wartość ze względu na ich badania naukowe, jakie prowadzili na macierzystym świecie.

Tabula i Rasan uciekają, aby odnaleźć rodziców. Tak zaczyna się ich długa przygoda, pełna przeciwieństw losu, nieszczędząca czytelnikowi także porządnej dawki humoru, z jakiego znany jest Arleston. Zdobywcy Troy to przede wszystkim ciekawy projekt, gdzie klasyczne klimaty fantastyki ze smokami i magią przeplatają się z motywami podróży międzygwiezdnych. Niezaprzeczalnym plusem pozycji są choćby wyraziste postacie, a także tempo narracji. Natomiast, co pozastawia spory niedosyt to zakończenie komiksu, które ze względu na pootwierane wątki i pokazanych wcześniej bohaterów wygląda wręcz na urwanie fabuły. Może tym sposobem autor zostawił sobie otwartą furtkę do kolejnych przygód, ale Zdobywcy Troy rodzili się poniekąd w bólach. Cztery tomy powstały w trzyletnich odstępach, co szczególnie widać w warstwie wizualnej realizowanej przez uznanego ilustratora Ciro Tota.

Polskie wydanie, jest tomem zbiorczym zaprezentowanym w naprawdę solidnej oprawie, dlatego cena niemal stu złotych za zamkniętą opowieść nie wydaje się przesadą. Komiks chwyta czytelnika realizacją świata przedstawionego, ciekawie rozrysowanymi postaciami i fabułą oraz nietypowym humorem. Nie zabraknie także awanturniczych elementów i motywów o mocnym uderzeniu, przez co za lekturę powinni chwycić głównie starsi czytelnicy. Generalnie wakacyjny strzał w dziesiątkę.

Za udostępnienie komiksu do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont