Ciężko powiedzieć, czy spośród wszystkich gier wideo konieczna była serialowa adaptacja akurat gry Dragon’s Dogma. Ale stało się i anime można zobaczyć na Netfliksie. Czy warto? Nie, bo choć ogląda się przyjemnie, to więcej w nim wad niż zalet.
Dragon’s Dogma nie ma w sobie niczego odkrywczego
Na początku zaznaczę, że dobra sztampa nie jest zła. W końcu w filmach czy serialach było już chyba wszystko, więc zawsze twórcy będą w większym lub mniejszym stopniu bazować na tym, co już było. Samo netfliksowe anime bazuje na dość popularnej grze RPG Dragon’s Dogma: Dark Arisen, które jest dość dobrym materiałem na serial. Siedem krótkich odcinków nie pozwala nam się znudzić historią, która niestety jest bardzo przewidywalna i nie ma w niej niczego odkrywczego. Na szczęście fani odkryją sporo nawiązać, szczególnie jeśli chodzi o potwory i elementy rynsztunku. Jeśli jednak nie znacie gier (tak jak ja), to nie musicie się martwić, twórcy zadali sobie trud wprowadzenia nas w uniwersum. Chociaż właściwie nie wiem, czy było to potrzebne. Fabuła jest bardzo prosta – bohater musi pokonać złego smoka żeby zniwelować zagrożenie, co sprowadza się w sumie do pierwszego i ostatniego odcinka.
Głównym bohaterem jest Ethan, którego żona i nienarodzone jeszcze dziecko giną podczas ataku smoka na wioskę. Podczas tego wydarzenia smok wyrywa mu z piersi serce, przez co Ethan odradza się jako Przebudzony. Jego celem jest zabicie smoka i niczym rasowy dovakiin w poszukiwaniu Alduina wyrusza na spotkanie przeznaczenia. Towarzyszy mu Hannah, bezduszna istota, której życiowym celem jest pomaganie Przebudzonemu by się zemścił. W sumie to tak jak towarzysze w Skyrimie, choć oni chyba nawet nie wiedzą po co z bohaterem chodzą.
Czytaj też: Recenzja serialu Ku jezioru – epidemia trochę zbyt znajoma
Czytaj też: Recenzja serialu Nawiedzony dwór w Bly, czyli kolejna część antologii horroru
Czytaj też: Recenzja filmu Hubie ratuje Halloween – zemsta Sandlera za brak nominacji do Oscara
Kilka historii o paskudnych ludziach
Dragon’s Dogma choć ma jedną oś fabularną, to właściwie główny wątek pojawia się najbardziej w pierwszym i w ostatnim odcinku. Reszta to pojedyncze przygody Ethana i Hannah, którzy poznają różnych potrzebujących ludzi, którzy później okazują się paskudni i okropni. Tak jak w trzecim epizodzie, w którym ta pozorna pomoc jest tylko bzdurnym usprawiedliwieniem późniejszego mordu. Szybko rozumiemy, że przekaz jest prosty – ludzie są najgorszymi potworami. Odkrywcze, prawda? Taki motyw towarzyszy nam w filmach i serialach od bardzo dawna, choć zwykle twórcy dodają coś do niego, byśmy nie czuli wtórności. Niestety, w Dragon’s Dogma tego nie uświadczymy. Każdy z siedmiu odcinków nosi nazwę jednego z grzechów głównych, więc od razu wiadomo, czego powinniśmy się spodziewać zwłaszcza, że nikt nie sili się tutaj na subtelności.
W serialu brakuje chociażby minimalnej złożoności. Tutaj wszystko podawane jest nam na tacy, a bohaterowie mówią zawsze to co myślą. Widzowie nie dostają nawet chwili na jakąś własną interpretację czy zastanowienie się nad pewnymi aspektami fabuły. Nawet rozmowy, jakie toczą między sobą postacie kompletnie nie angażują.
Więcej minusów niż plusów
A przy tym, tak jak już wspomniałam, serial ogląda się całkiem przyjemnie. Jest krótki, a chociaż to japońska produkcja stylistyką bliżej mu do takiej Castlevanii. Jednak o ile Castlevania prezentuje się naprawdę świetnie, tak Dragon’s Dogma pod względem wizualnym bardzo kuleje. No cóż, ten serial jest po prostu brzydki. Potwory są może i różnorodne, jednak ich tekstury wołają o pomstę do nieba.
Cieszę się, że nie musiałam poświęcać na niego zbyt wiele czasu. To bardzo szybki seans na jeden wieczór, zwłaszcza, gdy już odkryjemy, że nie warto się po nim niczego spodziewać. Być może fani gier będą zawiedzeni, nie wiem. Ale z pewnością Dragon’s Dogma zawiedzie każdego, kto szuka bogatego i mrocznego fantasy. Nie polecam, bo Netflix obecnie oferuje sporo tytułów anime, na które o wiele lepiej spożytkujemy nasz czas. Nie jest tragicznie, ale jest po prostu nudno, a to chyba jeszcze gorsze.