Już pierwsze dwa odcinki nowego sezonu Co robimy w ukryciu utwierdziły mnie w przekonaniu, że ta odsłona będzie o wiele lepsza od pierwszej. Po seansie ostatniego epizodu mogę śmiało powiedzieć, że się nie myliłam. Jest jeszcze bardziej absurdalnie, zabawnie i niedorzecznie, a do tego finał kończy się cliffhangerem. Zapraszam do spoilerowej lektury recenzji.
Czytaj też: The Umbrella Academy – pierwsze zdjęcia z 2 sezonu. Co szykują dla nas twórcy?
Już na etapie produkcji Jemaine Clement i Taika Waititi obiecywali nam, że w nowej odsłonie dostaniemy więcej nadprzyrodzonych istot i od początku te obietnice spełniają. Mamy więc zombie, którego gra dzieciak z Szóstego zmysłu (Haley Joel Osment), mamy kilka duchów, wampirzycę upiorzycę (ciężko mi powiedzieć kim ona właściwie jest), internetowego prawdziwego trolla i kilka innych istot, które znacznie powiększają prezentowane wampirze uniwersum. Do tego naprawdę świetne epizodyczne role, do których zaangażowano kilka bardzo znanych gwiazd. Jest Benedict Wong w roli nekromanty, który odpisuje na SMSy podczas tworzenia zombie czy Mark Hamill wcielający się w żadnego zemsty wampira. Na chwilę powraca również Clement, który występował w obsadzie oryginalnego filmu. W wywiadach twórca zdradził, że bardzo chcieli zaangażować do tego sezonu Antonio Banderasa, który wcielał się w Wywiadzie z Wampirem w Armanda. Niestety to im się nie udało, a szkoda, w końcu właśnie ta postać zmieniła życie Guillermo.
2. sezon nie ma już jednej spójnej osi fabularnej jak to było w przypadku pierwszej odsłony, choć i tu mamy pewien wątek, który cały czas się wybija. Jest to przemiana zachodząca w Guillermo, ludzkim słudze mieszkających na Staten Island wampirów. To już nie jest ten sam wierny, poczciwy chłopak, którego poznaliśmy kiedyś. Teraz Guillermo odkrył w sobie dziedzictwo pogromcy wampirów, a do tego w końcu zdał sobie sprawę, że raczej jego pan nigdy go nie przemieni. Dlatego w końcu postanawia odejść. Właściwie robi to dwa razy. Raz do starej znajomej, która wmawia wszystkim, że jej pani ją przemieniła i teraz ona to samo zrobi dla swoich sług. To oczywiście okazuje się łgarstwem, a gdy wampirzyca wraca do domu rozpętuje się istna rzeźnia. Jednak to pozwala naszym wampirzym bohaterom, zwłaszcza Nandorowi, że bez tego ich „Gizmo” nie jest tak samo i raczej sami nie będą w stanie sobie poradzić z prowadzeniem domu. Pozwala to Guillermo wywalczyć trochę praw pracowniczych, ale natura myśliwego nie daje o sobie zapomnieć, a kiedy dochodzi do tego żal lepiej całkowicie odejść.
Wiele żartów w Co robimy w ukryciu opiera się na kompletnej nieznajomości współczesnych realiów. Podczas gdy Colin Robinson świetnie sobie radzi, to Nadja, Nandor i Laszlo są raczej wielkimi ignorantami, co doskonale widać w odcinku, w którym zostają zaproszeni przez ludzkich sąsiadów na oglądanie Superbowl. Wydawałoby się, że każdy mieszkaniec USA powinien wiedzieć co to jest. Cóż, wampiry nie wiedzą i idą w przekonaniu, że będą to obchody święta „Super Owl”. To dość stary amerykański żart i możliwe, że w Stanach będzie traktowany jako odgrzewany kotlet, ale mnie bawiło. Już w pierwszym sezonie widzieliśmy, że nasi bohaterowie do najinteligentniejszych nie należą i nie spodziewajcie się, że w nowej odsłonie będzie inaczej. Twórcy jednak potrafią tak ich przedstawić, by nie przesadzić. To po prostu grupa wampirów silnie tkwiąca w przeszłości i skutecznie ignorująca sporą część współczesnego świata. Biorą z niego tylko to, co im pasuje i pomimo wielu wpadek wydaje się, że to im pasuje. Najważniejsze jednak, że dla widzów oznacza to wiele zabawnych i niewymuszonych żartów. Przebywając w wampirze rezydencji często można zapomnieć, który mamy wiek, bo jedynym podążającym z duchem czasu jest Colin Robinson. Energetyczny wampir dostaje w nowym sezonie sporo miejsca dla siebie i osobiście jeszcze bardziej go uwielbiam. Aktor dobrany jest perfekcyjnie, a odcinek, w którym zaczyna żerować przez internet i musi zmierzyć się z trollem jest jednym z moich ulubionych. Ale nie tylko on dostaje tutaj czas dla siebie, bo równie Laszlo ma swoje „pięć minut”, gdy uciekając przez wampirem granym przez Marka Hamilla odrywa się od żony i współlokatorów by wieść życie barmana nazywającego się Jackie Daytona . Ukrywa się w Pensylwanii bo ta nazwa jest bardzo zbliżona do Transylwanii, jest totalnie normalnym człowiekiem i angażuje się w życie lokalnej społeczności. Matt Berry potrafi być naprawdę ujmujący i świetnie się go ogląda, a Mark Hamill jako wampir to po prostu perełka.
Jak na serial mockumentarny każdemu z bohaterów towarzyszy ekipa dokumentalistów, dzięki czemu możemy oglądać ich przygody. Oczywiście można by w tym temacie trochę ponarzekać, bo często uchwycone przez nich momenty są pokazane w sposób nierealny i jeśli działoby się to naprawdę, to nie udałoby się im tak tego nakręcić. Jest to jednak bardzo drobny mankament, który kompletnie mi nie przeszkadzał. Co robimy w ukryciu to po prostu zabawny serial, który idealnie wpisuje się w moje poczucie humoru. Nie brakuje absurdów i niesmacznych żartów, ale twórcy potrafią zatrzymać się w odpowiednim miejscu i nie doprowadzić do uczucia niesmaku. Pamiętajcie oczywiście, że to moje subiektywne odczucia, więc widząc niektóre sceny (zwłaszcza te w odcinku z duchami) możecie mieć zupełnie inne zdanie.
Drugi sezon jest dla mnie jeszcze lepszy od pierwszej odsłony i mam nadzieję, że trzecia odsłona utrzyma ten poziom. Finałowy odcinek zakończył się cliffhangerem i wielkim momentem dla Guillermo, który dał czadu w Teatrze Wampirów szokując nieco swoich dawnych wampirzych panów. Po tym czekam jeszcze bardziej na to, co przyniosą kolejne osłony, choć trochę się obawiam, bo wśród twórców zabraknie Jemaine’a Clemanta. Na razie jednak nie ma się co tym przejmować i delektujmy się dziesięcioma świetnymi odcinkami, które można oglądać na HBO GO. Ja polecam z całego serca, a tym, którzy nie oglądali pierwszego sezonu radzę go najpierw nadrobić. Ja te odcinki mogę oglądać w nieskończoność.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News