Na Netfliksie pojawiła się pierwsza część 5.sezonu Lucyfera. Osiem pełnych emocji odcinków już za mną, więc spieszę napisać Wam recenzję. Już na wstępie napiszę, że jest fantastycznie, ale niestety nie idealnie. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię. Uwaga, recenzja zawiera trochę spoilerów!
Pod koniec czwartego sezonu Lucyfer i Chloe w końcu się pocałowali, a pani detektyw wyznała co do diabła czuje. Niestety piekło potrzebowało króla, więc chcąc nie chcąc Lucyfer musiał wrócić do pracy. Akcja nowej odsłony dzieje się około dwa miesiące później, przynajmniej z ziemskiego punktu widzenia. Lucyfer jest w piekle i nie przestaje myśleć o pozostawionej na Ziemi Chloe, dlatego stara się pomóc jej w śledztwie. Już pierwszy odcinek pokazuje nam, że charaktery poszczególnych bohaterów nie uległy zmianie. Dan jest cudownie irytujący, Maze działa bez zastanowienia, Chloe udaje, że wszystko jest w porządku, a Amenadiel stara się potwierdzić jakoś swoją przydatność. Tylko Lucyfer jest smutny, jednak nie ma się co dziwić, w końcu dwa ziemskie miesiące to przeszło tysiąc lat w piekle. Fabuła tej części sezonu jest bardzo prosta. Pomiędzy rozwiązywaniem poszczególnych zagadek kryminalnych dostajemy wgląd w uczucia i życie poszczególnych bohaterów. Zarówno poprzednio jak i teraz ten układ sprawdza się doskonale. I to głownie dzięki relacjom między postaciami.
Lucyfer nadal stara się zrozumieć swoje problemy przez pryzmat innych ludzi i ich wad, które w pewien sposób odzwierciedlają jego osobiste niepowodzenia. Podczas rozmów z nimi chce nauczyć się co powinien robić, a czego nie. Nadal jednak Władca Piekła potrafi nieźle dać się zmanipulować. Bardzo mi się to podoba, bo choć jest potężny, to musi uczyć się bycia człowiekiem i widać, że zależy mu na budowaniu związku z Chloe. Dodatkowo to wszystko utwierdza nas, że serial Lucyfer nadal nie szufladkuje dobra i zła. Poszczególni bohaterowie nie są ani czarni, ani biali i to nie ważne czy są demonami, archaniołami czy nawet samym królem piekła. Nowe odcinki dają możliwość rozwoju tym postacią, które choć istotne dla całej historii zwykle były gdzieś z boku. Dotyczy to przede wszystkim Elli, Amenadiela, Lindy, Dana i Maze. O każdym z nim dowiadujemy się więcej i nie zawsze są to wesołe rzeczy. Ich wzajemne stosunki są dużo głębsze, jednak najlepiej z nich wszystkich rozwija się… Dan. Tak, nie wierzę, że to piszę, ale bardzo podoba mi się to, co twórcy z nim zrobili w tym sezonie.
Ale o tym zaraz, bo teraz muszę wspomnieć o największym problemie jaki miałam z tymi odcinkami. Wspominałam już, że Lucyfer starał się nawet z piekła pomóc Chloe w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. Już w pierwszym odcinku wydaje się, że porzuca tron, by ponownie zjawić się na Ziemi. Nic bardziej mylnego, bo na scenę wkracza może i Tom Ellis, ale grający już nie Lucyfera, ale Michaela, swojego brata bliźniaka. I to właśnie Michael staje się głównym antagonistą tego sezonu. Archanioł potrafi odkrywać największe ludzkie (i nie tylko) lęki i jest takim trochę manipulatorem. Po raz kolejny w popkulturze zostaje przedstawiony jako rozkapryszony i zazdrosny o względy ojca dzieciak. I mogłoby to być ciekawe, bo przecież wygląda tak samo jak Lucyfer i może doskonale zwodzić Chloe, jednak bardzo szybko prawda wychodzi na jaw, zjawia się prawdziwy Lucek i bracia się kłócą. Potem Michael chce się zemścić i robi to tak bardzo mdło, że te wątki są kompletnie nam obojętne. Brat Lucyfera nie potrafi być tak zachwycająco manipulacyjny jak mógłby być. Mimo wszystko udaje mu się trochę namieszać i doprowadzić do tego, że Dan poznaje prawdę.
I to właśnie dzięki temu ten bohater tak dużo zyskuje. W końcu widzimy jak taka informacja może pokiereszować psychikę. Wiadomo, Lucyfer od samego początku nie ukrywał, kim jest, ale kto by mu wierzył? Michael stara się manipulować Danem by ten zabił jego brata, szkoda tylko, że dzieje się to poza ekranem. Sprawiło to, że czułam się wybita z rytmu. To spore uchybienie i być może, gdyby tych wątków nie pominięto postać Michaela znacznie by zyskała. A tak jest nieudolnym świrem, który chce tylko namieszać. Pojawia się tu jeszcze wątek Maze, w której również zasiewa ziarno niepewności i doprowadza ją do konfliktu z Lucyferem. Tu sprawa wygląda o wiele poważniej, bo bohaterka ma w sobie wiele uczuć, do których wcześniej się nie przyznawała. Boli ją strata matki, a świadomość tego, co naprawdę się z nią stało na początku nie pomaga. Daje nam to jednak wiele świetnych scen z Lindą, których rozmowy dotyczą gniewu, porzucenia i matczynej odpowiedzialności.
Pierwsza część 5.sezonu, prócz Michaela, dostarcza bardzo wiele przyjemności. Odcinek noir to świetna zabawa i mam nadzieję, że Lucyfer i Trixie będą spotykać się częściej. Tworzą naprawdę zgrany duet. Nie chcę się wdawać w wiele szczegółów, więc po prostu napiszę co jeszcze mi się podobało: babski wieczór w Lux jest niesamowity, Amenadiel i zakonnice to czysty obłęd, cała akcja wokół serialu Diablo jest bardzo zabawna, a sprawa czyjejś obecności w piekle niezwykle zagadkowa. Tom Ellis kradnie każdą scenę, w której występuje, ale przecież to chyba dla niego większość z nas ten serial ogląda. Teraz pozostaje tylko wyczekiwać drugiej połowy piątego sezonu, bo zakończenie pokazuje, że będzie się baaaardzo dużo działo!
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News