Niepostrzeżenie minęła nam pierwsza połowa 2. sezonu The Mandalorian. Akcja cały czas posuwa się naprzód i zapowiada się, że pozostałe cztery odcinki będą bardzo emocjonujące. Uwaga, recenzja zawiera spoilery.
Kolejna przygoda Mandalorianina i starzy znajomi
Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że w każdym odcinku Mando musi zmierzyć się z jakąś poboczną misją by wykonać kolejny krok naprzód. Tak jest też i tym razem. Bohater powraca tam, gdzie wszystko się zaczęło, czyli na Navarro. Tam też ponownie spotyka się z Carą Dune i Greefem Karga, którzy robią wszystko co w ich mocy, żeby zmienić planetę w przyjazne miejsce. Do tego potrzebują właśnie naszego głównego bohatera. Kiedy w czwórkę (towarzyszy im jeszcze Mythril, były przestępca z pilota sezonu) wyruszają rozprawić się z bazą Imperium, a Baby Yoda zostaje wysłany do szkoły.
Tym razem jednak wątek poboczny ( a właściwie nie taki poboczny) ma bardzo kluczowe znaczenie dla fabuły. Nie służy już tylko popchnięciu bohaterów naprzód. Odwiedzając imperialną bazę Mando odkrywa bowiem, że to nie była jednostka stricte militarna a badawcza. Dokonywano w niej eksperymentów i hodowano coś w rodzaju klonów wykorzystując do tego materiał pobrany z Baby Yody. Zajmował się tym doktor pracujący z Moffem Gideonem w pierwszym sezonie. Wspomniane są też midichloriany, choć wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Na razie nie wyjaśniono celów tych eksperymentów, jednak ciężko nie domyślić się, że mają one na celu stworzenie jednostek posiadających podobne umiejętności jak nasz Maluch. Dodatkowo sama końcówka, gdy dowiadujemy się, że mechanicy umieścili na pokładzie Razor Cresta nadajnik, daje nam dużo do myślenia. Wygląda na to, że szykuje nam się kolejna konfrontacja z głównym antagonistą. I dobrze, bo potrzeba nam konkretnej akcji.
Czytaj też: Recenzja serialu The Mandalorian – sezon 2, odcinek 1
Czytaj też: Recenzja serialu The Mandalorian – sezon 2, odcinek 2
Czytaj też: Recenzja serialu The Mandalorian – sezon 2, odcinek 3
Baby Yoda jak zwykle kradnie sporo scen
Bardzo podoba mi się, że z odcinka na odcinek Baby Yoda robi coraz więcej. Świetnie ogląda się jego współprace z Mando. Na początku odcinka widzimy, jak malec pomaga swojemu „ojcu” w naprawie statku i robi to w typowy dla siebie, nieporadny i uroczy sposób. Sam Din mimo wszystko zachowuje spokój i anielską wręcz cierpliwość. Potem Dziecko robi coś, na co wszyscy czekaliśmy. Wysłany do szkoły używa Mocy do kradzieży niebieskich ciastek. I to one doprowadzają w końcówce do jednej z zabawniejszych scen. Carl Weather, reżyser tego epizodu ( i aktor grający Greefa Karga) serwuje nam… wymiotującego po turbulencjach Baby Yodę, co jest bardzo podobne do pamiętnego fragmentu ze Strażników Galaktyki.
Mały jest coraz bardziej ciekawski, a Mando, który je przy nim bez zdejmowania hełmu jeszcze tę ciekawość podsyca. Jestem pewna, że w końcu Dzieciak będzie chciał za pomocą Mocy albo innego podstępu sprawdzić, jak naprawdę wygląda jego ojciec. Ta scena odpowiada również na pytanie, w jaki sposób Din je.
Najnowszy epizod The Mandalorian ma sporo napięcia i klimatu starej Sagi
Choć początek jak zwykle jest dość lekki, to im bliżej końca, tym napięcie bardziej rośnie. Ujawnienie eksperymentów, ucieczka przed szturmowcami, pościg za Razor Crestem, a na dokładkę finałowa scena, która zdecydowanie wzbudza niepokój. Bardzo ciekawi mnie, co takiego knuje Moff i jak będzie wyglądało jego kolejne spotkanie z Mando. A z pewnością odbędzie się ono już niedługo zważywszy na podłożony nadajnik. Niedługo też, a dokładniej w przyszłym odcinku (według doniesień) ma pojawić się już Ahsoka Tano, na którą wszyscy tak bardzo czekamy. Wygląda więc na to, że pod dość powolnej pierwszej połowie czekają nas emocjonujące cztery epizody.
Klimat Gwiezdnych Wojen aż się w ekranu wylewa, co z pewnością zadowoli fanów starej Sagi. Wbrew pozorom jest też bardzo treściwie, co mnie osobiście cieszy. Bałam się, że ten sezon będzie zbyt rozwleczony biorąc pod uwagę strukturę trzech poprzednich odcinków. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo mi się one podobały, ale główny wątek szedł tak powoli, że mogło to denerwować na dłuższą metę. Jednak nie będę sobą, jeśli się do czegoś nie przyczepię. Ja rozumiem, że Mando jest głównym bohaterem i trzeba go chronić, jednak coraz częściej mam wrażenie, że cały Wszechświat nad nim czuwa. Zawsze, kiedy jest w opałach zjawia się ktoś lub coś, by go uratować. A w tym epizodzie okazuje się, że na Navarro żyją prawdziwi czarodzieje od napraw, bo zdezelowany Razor Crest nagle odzyskał pełną sprawność i to w bardzo krótkim czasie. W końcu akcja w bazie nie zajęła im zbyt dużo czasu.
Czytaj też: Recenzja serialu Dash i Lily – sezon 1
Czytaj też: Recenzja krótkometrażowej animacji If Anything Happens I Love You
Czytaj też: Recenzja serialu Star Trek: Discovery – prawie połowa 3 sezonu już za nami
Jestem bardzo ciekawa, co przyniesie druga połowa 2.sezonu The Mandalorian
Przed nami już tylko cztery odcinki, w których pojawi się Ahsoka Tano, a także konfrontacja z Moffem Gideonem. Oba te wydarzenia są przeze mnie bardzo wyczekiwane i liczę na naprawdę świetną, klimatyczną akcję. Na razie sporo ruszyło do przodu, a wizyta w imperialnej bazie postawiła przed nami nowe, istotne pytania. Relacja pomiędzy Mando i Baby Yodą cały czas się rozwija i jestem również ciekawa, jak to się dalej potoczy. Nadal nie brakuje takich delikatnych wzmianek dotyczących innych postaci i znacznie je pogłębiających. W tym przypadku była to rozmowa Cary z pilotem Nowej Republiki. Dowiedzieliśmy się o bohaterce trochę więcej. Nie dużo, owszem, ale w ten sposób Jon Favreau może podbudowywać ją pod solowy serial. To akurat są jedynie plotki i domysły, więc jeszcze się nie cieszcie.
Za to szykujcie się na druga połowę sezonu, w której z pewnością będzie się działo wiele ważnych i kluczowych dla historii rzeczy.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News