Gałęziste to nie tylko rzeczywiste jezioro w Wigierskim Parku Narodowym na Suwalszczyźnie, ale też tytuł powieści Artura Urbanowicza, która doczekała się drugiego, ulepszonego wydania. Jak możecie się domyślić, tytuł nie jest przypadkiem.
Nie będę ukrywał, że Gałęziste kupiło mnie okładką, która – co tu dużo mówić – zapowiada solidną opowieść z grozą na pierwszym planie. Oczekiwałem wprawdzie czegoś innego, a przez pierwsze kilkadziesiąt stron bardziej się wlokłem, niż „biegłem”, ale z czasem coś ewidentnie w książce „zażarło”, a ja pożarłem przez dwa dni więcej, niż przez miesiąc. Na swoje usprawiedliwienie tylko podam, że w jednej chwili czytam kilka pozycji, ale nie to jest ważne, a to, że Gałęziste oferuje coś tak naprawdę dla każdego czytelnika.
Pod kątem wykonania nie można niczego zarzucić wydawnictwu, bo w przyzwoitej cenie otrzymujemy obite w twardą okładkę ponad 450 stron z rzadka przynudzającymi momentami, ale ze zdecydowanie świetnymi rysunkami, które zajmują całą stronę. Trudno tutaj tak naprawdę nie zdradzić ważnych kwestii fabularnych, więc po prostu wstęp do historii ograniczę do tego, że pewna para (ateista oraz gorliwa chrześcijanka) postanawiają uciec z warszawskiego zgiełku na Suwałki w ramach wycieczki. Nie trzeba być z kolei geniuszem, żeby domyślić się, że ta z czasem zaczyna przebiegać nie po ich myśli.
Czego jest dużo? Opisów przyrody, utrzymywania tajemnicy, momentów grozy (do tej pory pamiętam zwłaszcza jeden i nie powiem, przechodząc ostatnio przez las, aż zjeżyły mi się włosy na jego wspomnienie) oraz interakcji międzyludzkich z naciskiem na dialogi. Czego jest z kolei bardzo dużo? Dialogów wewnętrznych i wchodzenia do głowy dwóm głównym bohaterom, których przemyślenia z jednej strony są często oczywiste (zwłaszcza jak poznamy ich głębiej), a z drugiej pozwalają lepiej poznać ich światopogląd.
Czego mi zabrakło? Zdecydowanie pewnego rodzaju zabiegów w myśl przyciągania uwagi na pierwszych stronach, bo choć niby coś tam było w kwestii ogólnego zagrożenia, to nie czułem się specjalnie zachęcony. Nie mogę jednak nie docenić tego, że para głównych bohaterów nie była typowymi postaciami z horroru, którym wyłącza się racjonalne myślenie i instynkt, kiedy wokół dzieją się zbyt dziwne i przerażające rzeczy. To miła odmiana, bo samo zagrożenie w Gałęziste nie jest tak oczywiste, a narasta wraz z rozwojem fabuły.
Usatysfakcjonowani tą pozycją będą zwłaszcza obecni turyści na Suwalszczyźnie, którzy mogą uznać go za poradnik co do zwiedzania… nie no, żartuję. Jednak co do tego, że znawcy tych terenów wyciągną z książki zdecydowanie więcej rozrywki, nie mam żadnych wątpliwości. Zwłaszcza jeśli przegryziemy pewien moment w książce, w którym występuje – nie tak specjalnie perfidny, ale jest – zabieg deus ex machina. Związanego z nim bohatera tak naprawdę do tej pory niezbyt pojmuje, ale to poniekąd dobrze, bo przecież utkwił mi w głowie.
Tak czy inaczej, jest związek i trudy miłości, jest pewna groza i charakterystyczna dla tego typu pozycji niepewność, są elementy naszej ulubionej (wydawałoby się) słowiańskiej kultury i nawet pewien walor edukacyjny. Podczas lektury z kolei możemy wyczuć, że autor posługuje się nie tyle gorszym, czy dobrym, a po prostu dosyć niespotykanym stylem pisania, więc jak tu jej nie polecić? Zwłaszcza że pochodzi z naszego ogródka.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News