Reklama
aplikuj.pl

Top 10 filmowych kontynuacji, których nie potrzebujemy

Wciąż słyszymy o powstawaniu kolejnych sequeli znanych produkcji. Wiadomo, poprzednia lub poprzednie części odniosły sukces, więc warto ciągnąć to dalej. Ludzie pójdą do kin, pieniądze będą się zgadzać. Ale czy na pewno? Zebrałam dla Was dziesięć tytułów, których nie warto kontynuować.

Jeśli chodzi o sequele, filmy można podzielić na dwie kategorie: te, które od początku miały mieć kontynuacje i te, które odniosły sukces więc trzeba zrobić im kontynuację. W tym pierwszym przypadku historia rozplanowana jest tak, by podczas seansu było widać intencje twórców. Wówczas kontynuacja ma sens, oczywiście o ile dana fabuła jest na tyle ciekawa, by ktokolwiek chciał oglądać to dalej. Tutaj warto też wspomnieć o filmowych seriach, których poszczególne części stanowią zamkniętą całość dzieląc tylko bohaterów i pewne szczegóły fabularne. Takim przykładem może być James Bond i Indiana Jones (ten znajdzie się w moim zestawieniu). Są też filmy, które miały dostać kontynuację, ale sprzedały się tak marnie, że nikt nie chciał tego dalej ciągnąć: Król Artur: Legenda Miecza, Robin Hood: Początek, nowe Power Rangers, Zabójcze Maszyny i wiele, wiele innych. To świetne przykłady, gdy twórcy przecenili swoje siły wierząc, że to co stworzyli będzie na tyle dobre, by od razu zakładać kolejne części.

Druga kategoria filmów jest bardziej problematyczna i wynika głownie z dużej oglądalności danej produkcji. Tutaj wszystko zależy od tego, jak film się skończył, czy uniwersum udźwignie kontynuacje i czy jest sens je robić. Niestety to właśnie w tej kategorii najczęściej pojawiają się pomysły o sequelach, których nikt nie potrzebuje, ale może będą się opłacały. Są produkcje, których sequele okazały się strzałem w dziesiątkę, a są i takie, których większość z nas wolałaby nigdy nie oglądać. Tutaj można byłoby wymienić bardzo wiele tytułów, ale wspomnę tylko o kolejnych Transformersach Michaela Baya, RoboCopie 3, czy następnych Piraniach. To jednak temat na osobne zestawienie, które z pewnością wkrótce powstanie.

Skupmy się jednak na kontynuacjach, które już powstają lub są w planach, a których nie powinno się tworzyć.

Czytaj też: Różne oblicza izolacji. Recenzja antologii filmów krótkometrażowych Homemade

10. Skok stulecia 2

Powstawanie tego sequela potwierdził niedawno Gerard Butler, który ma powtórzyć swoją rolę z filmu z 2018 roku.  Z akcyjniakami jest ten problem, że trzeba mieć naprawdę ciekawy pomysł by móc rozwijać go we franczyzę. Dobrym przykładem jest John Wick, który daje nam nie tylko masę satysfakcjonujących walk, ale również fascynujące uniwersum warte rozwinięcia. Wyjątkiem są filmy z tak świetnie napisanymi i zagranymi bohaterami, że nie ważne w czym, ale nadal chcemy ich oglądać. Skok stulecia przyjął się nieźle, ale bazował na znanym wszystkim schematach kina akcji, które idealnie nadają się na pojedynczy film. Obecnie nie słychać, by druga część miała być jakaś odświeżająca i nowatorska. Raczej powinniśmy spodziewać się kolejnych pościgów i napadów. Bohaterowie nie zapadali w pamięć, bo choć oglądałam ten film stosunkowo niedawno to pamiętam z niego tyle, że prócz Butlera był tam 50Cent i ten wysoki facet, co grał Szalonego Sweeneya w Amerykańskich Bogach (Pablo Schreiber).

Nie oznacza to, że Skok stulecia jest złym filmem, wręcz przeciwnie. Jest dobrym akcyjniakiem, który jednak nie ma potencjału na kontynuację. Sequel wydaje się bezsensowny, bo po co zacierać dobre wrażenie jakie pozostawił oryginał? Ja rozumiem, film się sprzedał, bo przy budżecie 30 milionów dolarów zarobił przeszło 80 mln, ale bez świetnego pomysłu następna część sukcesu nie powtórzy.

9. Łowca czarownic 2

A tego sequela nie umiem zrozumieć. Vin Diesel jako Łowca czarownic kompletnie się nie sprzedał. Przy budżecie 90 milionów dolarów zarobił nieco ponad 146 milionów, a to kiepski wynik. Sam aktor ma wielu fanów, którzy pójdą do kina na każdy film, w którym Diesel gra, ale to nie wystarczy by komukolwiek sequel się opłacał. Czarownice spalono wieki temu, więc powinno się zostawić je w spokoju, tak samo jak nieszczęsnego Łowcę. Rozumiałabym decyzję o kontynuacji, gdyby oryginał był chociaż chwalony przez widzów i krytyków, ale on na Rotten Tomatoes ma od krytyków zaledwie 18% pozytywnych opinii, a od widzów 43%. Szału nie ma. Istnieje bardzo nikła szansa, że Łowca czarownic 2 będzie miał tak świetne recenzje, że każdy będzie chciał na niego iść do kina. Taaa…

8. Jackass 4

Jackass jest jedna z najlepiej zarabiających serii, jakie ma u siebie Paramount. Trzy części, jeden spinoff i bardzo dobry box office przy niskim budżecie. Ten szokujący program opierał się na wyczynach kaskaderskich i dowcipach, jakimi popisywała się grupa. Do tego czarny i niepoprawny politycznie humor. Było trochę obrzydliwie, trochę boleśnie i zabawnie. Ale od ostatniego spotkania z Jackass minęła dekada i nikt raczej nie potrzebuje ich powrotu. Zwłaszcza, że niezależnie od naszego osobistego poczucia humoru, nikt nie pozwoli na poziom żartów, jakie znamy z poprzednich odsłon. A czy bez tego oglądanie facetów w średnim wieku, którzy wyczyniają różne cuda i sprawiają sobie wzajemnie ból ma sens? Dla fanów ma, oczywiście, ale czy jest finansowy sens sequela?

7. Gliniarz z Beverly Hills IV

Eddie Murphy ponownie powróci jako zabawny gliniarz Axel Foley by bawić i wymierzać sprawiedliwość. Tylko… po co? Poprzednie trzy części to takie fajne komedie z lat 80. i 90., które miło się wspomina, ale do których raczej zbyt często nie wracamy. Może z obawy przed popsuciem wspomnień? A może dlatego, że teraz jest tyle nowości i na stare hity nie mamy czasu. Ciężko powiedzieć. Wiem jednak, że choć poprzednie trzy odsłony Gliniarza z Beverly Hills bardzo mi się kiedyś podobały, to III stanowiła idealne dopełnienie serii. A jednak Netflix postanowił odgrzać tego kotleta i nawet podejmowane przez innych próby od 1994 roku platformy nie zniechęcili.

To chyba taki zaawansowany recykling, po co wymyślać coś całkowicie nowego, skoro można wziąć coś starego i dać mu drugie życie. Mam tylko wrażenie, że to zdecydowanie lepiej sprawdza się w kwestii mebli niż filmów. Owszem, Bad Boys For Life było świetnym powrotem po latach, a zatrudnienie odpowiadających za niego reżyserów do Gliniarza z Beverly Hills IV świadczy o tym, że Netflix widzi szansę na powtórzenie tego sukcesu. Tego sequela też nie potrzebujemy, jednak jeśli będzie tak dobry jak nowi Bad Boys to raczej narzekać nie będziemy, zwłaszcza, że trafi na platformę, a nie do kin.

6. Pasja: Zmartwychwstanie

Za sukces Pasji odpowiada świetnie przedstawiony tragizm i cierpienie Jezusa, którego drogę na śmierć obserwujemy. Film wstrząsnął nie tylko osobami wierzącymi, ale również zwykłymi odbiorcami. Realizm i siła, z jaką Mel Gibson ukazał nam ostatnie 12 godzin życia Jezusa sprawiły, że jest to jedna z najlepszych tego typu produkcji. Do tego dodajmy sporo kontrowersji i emocji a mamy sukces, którzy przełożył się na ponad 622 mln dolarów w światowej kasie. Przy budżecie wynoszącym 30 milionów dolarów to ogromny sukces.

I w tym momencie słyszymy, że kontynuacja z podtytułem Zmartwychwstanie jednak będzie. Z finansowego punktu widzenia można to zrozumieć, ale czy sequel będzie w stanie powtórzyć sukces oryginału? Patrząc na elementy, które chwalono to naprawdę ciężko powiedzieć. O ile historia przed ukrzyżowaniem jest bogata, tak ta po zmartwychwstaniu jest stosunkowo krótka i więcej w niej objawiania się niż właściwej akcji. Nie chcę oczywiście nikogo tutaj urazić. Zauważam jedynie, że wszystkie tak chwalone i składające się na sukces elementy Pasji raczej nie będą mogły zostać powtórzone. Chyba, że Mel Gibson planuje postawić po prostu na kontrowersję, które potrafią dobrze napędzić box office.

5. RoboCop Returns

A może lepiej, niech nie wraca? To kolejny przykład powracania do dawno pogrzebanej franczyzy, zwłaszcza, że poprzednia próba była całkowicie nieudana (film z 2014 roku). Sequel ma zignorować drugą i trzecią część serii i stanowić bezpośrednia kontynuację oryginału. RoboCop to już postać kultowa, ale raczej nie ma szans, by współczesne kino potrzebowało jego powrotu. Próba wskrzeszenia franczyzy z 2014 roku dobitnie o tym świadczy. Sam Neill Blomkamp, który tak zabiegał o sequel w końcu zrezygnował ze stanowiska reżysera, choć oficjalnie zrobił to z powodu napiętego harmonogramu prac. Na tym miejscu zastąpi go Abe Forsythe, twórca Little Monsters. RoboCop Returns ma co prawda powstać na bazie scenariusza Neumeiera i Minera powstałego lata temu, który miał być skryptem drugiej części RoboCopa.

Jednak mimo tego wiele osób szczerze wątpi, by powrót RoboCopa był komukolwiek do szczęścia potrzebny. Topornie wyglądający roboto-człowiek był hitem lata temu, a teraz wywoła tylko nostalgię, bo zachwytu raczej nie.

4. Człowiek Demolka 2

Człowiek Demolka to też kultowy tytuł, zresztą jeden z wielu, w których grał młody Stallone. Niestety, podobnie jak w przypadku Rambo, dużą rolę odgrywała fizyczna sprawność aktora. A Ostatni krew dobitnie pokazała, że przeszło 70.letni Stallone niezbyt radzi sobie z wyczynami na ekranie. Umieszczanie go w takim filmie rodzi tylko smutek fanów nad upływającym czasem i tym, że aktor nie jest w stanie sprostać już własnej legendzie.

Sequel Człowieka Demolki powinien powstać dekady temu, gdy miało to jeszcze sens, a Sylvester Stallone mógł udźwignąć tę rolę. A teraz? Teraz jest już za późno. Obecnie projekt jest na wczesnym etapie rozwoju, co podkreśla sam aktor i choć miłośnicy oryginału pewnie się cieszą, to ja mam przed oczami tego biednego Johna Rambo, któremu nie jest dane odpocząć. Dajcie Johnowi Spartanowi spać nadal.

3. Aladyn 2

Od kilku lat Disney kontynuuje recykling animacji przerabiając je na aktorskie wersje. W większości przypadków przynosi im to spore zyski, tak jak Aladyn z miliardem w box office. Zwłaszcza, że odkąd pokazano pierwsze materiały z Willem Smithem w roli Dżina większość wieszczyła tej produkcji klapę. Finalnie był to całkiem przyjemny film, choć gorszy od oryginału. Mimo ogólnych opinii Disney postanowił popatrzeć jedynie na zarobek i ogłosił, że dostaniemy drugą część. I skończy się to zapewne dokładnie tak samo jak w przypadku animacji, których kolejne odsłony były dużo słabsze i nie pojawiały się nawet w kinach.

Tak jak w przypadku większości historii miłosnych opowieść o Jasminie i Aladynie jest ciekawa dopóki bohaterowie nie są razem. A potem co będą robić? Przeżywać wiejące nudą, ale ładne wizualnie przygody? Zauważmy też, że kontynuacje Alicji w Krainie Czarów i Maleficent przyniosły znacznie niższe przychody niż pierwsze części. Więc ciężko powiedzieć na co liczy Disney.

2. Zabójcza broń 5

Na początku roku oficjalnie ogłoszono powstanie kontynuacji Zabójczej broni, w której większość gwiazd powróci do swoich ról. A przecież Murtagh już 33 lata temu mówił, że jest za stary na tę robotę… Wygląda jednak na to, że na świecie zabrakło innych detektywów, więc po 22 od ostatniej części Riggs i Murtaugh wrócą na trop zbrodni. W 1998 roku czuć było, że franczyza się wyczerpuje i był to dobry moment by dać bohaterom spokój i nie niszczyć świetnych wspomnień związanych z serią. Niestety postanowiono do tej produkcji wrócić, zebrać obsadę w podeszłym wieku i nakręcić piątą część. 64-letni Mel Gibson i 73-letni Danny Glover dużo namieszają na ekranie, zwłaszcza gdy dołączą do nich 77-letni Joe Pesci i 66-letnia Rene Russo. A to wszystko z 90-letnim Richardem Donnerem za kamerą.

Dajcie im odpocząć.

Czytaj też: The Umbrella Academy – pierwszy zwiastun 2 sezonu. Jest na co czekać!

1. Indiana Jones 5

Indiana Jones znalazł się na szczycie listy, bo choć kocham tę serię trzech filmów (tak, czwarta dla mnie nie istnieje), to nie chcę już oglądać Harrisona Forda w tej roli. Rozumiem, że Disney po wykupieniu Lucasfilm chce wykorzystać franczyzę, za którą zapłacił, ale można by ją po prostu zrestartować umieszczając w tytułowej roli młodszego aktora, który pociągnie historię przez kolejne lata. Aktualnie Indiana Jones 5 zaplanowany jest na maj 2022 roku, co zapewne jeszcze ulegnie zmianie. Ekipa nie weszła na plan, a Harrison Ford niestety nie młodnieje i nieuchronnie zbliża się do osiemdziesiątki. Jeśli chcecie koniecznie umieszczać go w filmie to już tylko jako emerytowanego poszukiwacza przygód, świetnego profesora, który spokojnie uczy przyszłych archeologów.

Zmuszanie nas do oglądania starego Forda kuśtykającego po starożytnych ruinach to bardzo zła rzecz. Zresztą przykładem był powrót do roli Hana Solo w dwóch ostatnich częściach Gwiezdnych Wojen. Kochamy Harrisona Forda i to jak wcielał się w Indiego, ale to już koniec. Już ani razu więcej.

Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News