Do seriali i filmów anime mam wielki sentyment. Jeszcze parę lat temu bardzo namiętnie je oglądałam, potem przestałam, ale ciepłe uczucia pozostały nadal. I miłość do pewnych tytułów, do których od czasu do czasu wracam. Postanowiłam wybrać dziesięć z nich, które moim zdaniem są najlepsze.
Od czasu do czasu lubię wrócić do niektórych filmów, seriali lub książek. Głównie dlatego, że traktuję je jak swojego rodzaju bezpieczną przystań. Coś co znam, lubię i wiem, że będę się przy nich dobrze bawić. Są też takie tytuły, do których nie wracam, bo najzwyczajniej w świecie brakuje mi czasu, żeby znów obejrzeć kilkadziesiąt odcinków czegoś. Tak jest właśnie z niektórymi serialami anime. Mam do nich sentyment, wspominam świetnie spędzony czas, ale nie oglądam ich znów. Zbyt wiele nowości, zbyt mało czasu. Sami rozumiecie.
Robię jednak takie subiektywne rankingi, głównie by przypomnieć sobie rzeczy, które robiły na mnie wrażenie. Stąd właśnie pomysł na właśnie takie zestawienie i nie tylko takie, bo podobnych powstanie więcej. Kolejność nie ma jakiegoś większego znaczenia, choć dwa pierwsze tytuły są moimi niekwestionowanymi faworytami i właśnie do nich najczęściej wracam. Uprzedzam tylko, że koneserem nie jestem, a i mang nie czytałam, więc moje odczucia się tylko i wyłącznie na podstawie obejrzanych filmów/seriali.
1. Ruchomy Zamek Hauru
Po raz pierwszy ten film anime obejrzałam dobre dwanaście lat temu. Historia kapeluszniczki Sofi i czarnoksiężnika Hauru urzekła mnie i wciągnęła tak bardzo, że do tej pory co jakiś czas do niej wracam. Fabuła nie należy do zbyt skomplikowanych i ma bardzo dużo wspólnego z takimi opowieściami jak Piękna i Bestia czy Księżniczka i żaba. Zawsze jest ktoś, kto potrzebuje ratunku i odczarowania. W przypadku Ruchomego Zamku Hauru dotyczy to w sumie obu stron. To przyjemna, trochę wzruszająca opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca, miłości i pogoni za potęgą, która może doprowadzić do zguby. Przekaz ponadczasowy, a sama animacja tak piękna, że mogę ją oglądać w nieskończoność. Fakt, że jest na Netfliksie tylko to ułatwia.
Czytaj też: Recenzja serialu Stargirl – sezon 1, odcinek 8
2. Hellsing
Moja, bardzo namiętna, fascynacja Hellsingiem zaczęła się chyba jeszcze w gimnazjum. Najpierw pochłonęłam klasyczne, 13 odcinkowe anime, a potem odkryłam serię Ultimate (OVA), która miała taki sam trzon fabularny, ale zmierzała w zupełnie inną stronę. Obie uwielbiam, choć zdecydowanie bardziej przemawia do mnie Ultimate. 10 odcinków trwających przynajmniej po 45 minut rozwija nam historię głównego bohatera, wampira Alucarda, który od lat służy rodowi Hellsing. Ich powołaniem jest zabijanie wampirów. W OVA-ch dostajemy wiele bardzo ciekawych, dobrze zarysowanych postaci. W stosunku do klasycznej serii dodano wiele, zwłaszcza do historii samego Alucarda. Klimatycznie wygrywa jednak te stare anime, ale Ultimate ma fantastyczną kreskę i obłędną ścieżkę dźwiękową, którą nawiasem mówiąc, swego czasu wykonała Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej w Warszawie. Hellsing, w obu przypadkach, jest bardzo krwawy, mroczny i zapożycza wiele z twórczości Lovecrafta. Czego chcieć więcej?
3. Naruto
Naruto to było pierwsze tak długie anime, na które się poważyłam. Zaczęłam oglądać niedługo po zakończeniu pierwszej serii i pochłonęłam te 220 odcinków momentalnie. Potem było trochę gorzej, bo szybko dogoniłam Shippuden, a nigdy nie miałam na tyle cierpliwości, by oglądać seriale systematycznie i czekać na te odcinki. W końcu je nadrobiłam, ale minęły lata. Nie zmieniło się jedno – przygody Naruto nadal mnie bawią. Jest w nich wiele życiowych mądrości, w bardzo łatwej i przyswajalnej formie. Są odcinki wzruszające, są takie które bawią, a także wiele nudnych. W przypadku tak długich serii o to nie trudno. Nie wiem kiedy ponownie zdecyduję się na obejrzenie jeszcze raz całości. Przeszło 700 odcinków (nie licząc wszystkich dodatkowych filmów) to nie lada wyzwanie dla kogoś, kto nawet na nowości czasem nie ma czasu.
4. Castlevania
Z Castlevanią miałam na początku pewien problem. Anime Netflixa miało okropnie krótki pierwszy sezon, który kompletnie mnie nie porwał i skończył się zanim mogłam wczuć się w klimat i fabułę. Potem był sezon drugi, który podobał mi się dużo bardziej, ale tak naprawdę pokochałam Castlevanię dopiero przy okazji najnowszej odsłony. Znowu seria o wampirach, choć akurat ukazanie Alucarda bardzo mi się w niej nie podoba. Jednak anime Netflixa oferuje bardzo ciekawe i dobrze rozbudowane postacie, w których historię bardzo szybko się zaangażowałam. Do tego sama fabuła naprawdę porywa, choć żeby to poczuć musiałam przy okazji premiery trzeciego sezonu obejrzeć jeszcze raz wszystkie poprzednie odcinki. Castlevania to jedyny tytuł na mojej liście, który nadal będzie miał kolejne sezony.
5. Gyo
To jedno z tych pokręconych anime, które albo do człowieka przemawia i chce się je oglądać dalej, albo wyłącza się po paru minutach. Film ma bardzo prostą fabułę, a skąpy opis jaki serwują nam twórcy ani trochę nie przygotowuje nas na to, co zobaczymy na ekranie. Grupa przyjaciół świętuje zakończenie szkoły. Wiecie, sielanka, wszystko pięknie, aż nagle rozpoczyna się atak ryb, które na skutek tajemniczych okoliczności dostały nóg i rozpełzły się po całym mieście. I dotyczy to nie tylko małych, niegroźnych rybek, ale również krwiożerczych rekinów. Najgorsze jest jednak to, że ugryziona przez nie osoba zostaje zainfekowana jakąś śmiertelnie niebezpieczną chorobą, która zmienia ludzi w straszne monstra. Ta przedziwna rybokalipsa (tak wiem, bardzo suche) zmusza bohaterów do zastanowienia się nad swoim życiem. Widzimy, jak zmieniają się pod wpływem wydarzeń i jakie decyzje podejmują starając się przetrwać. Oczywiście, wygląda to bardzo podobnie w przypadku większości produkcji z apokalipsą w tle. W Gyo jednak urzeka właśnie ta dziwność i szaleństwo, które rozpoczyna się tak nagle, że w żaden sposób nie jesteśmy na nie przygotowani.
6. Death Note
To chyba jeden z popularniejszych tytułów, choć mam nadzieję, że nie kojarzycie go tylko z tego marnego filmu Netflixa. To kolejny tytuł, do którego zdarza mi się raz na jakiś czas wrócić. Seria opowiada o licealiście imieniem Light Yagami, który pewnego razu znajduje tajemniczy notes. Wkrótce okazuje się, że notatnik zgubił shinigami (taki bóg śmierci) Ryuk, najważniejsze jednak, że notatnik pozwala na zabijanie ludzi. Wystarczy, że zapisze się w nim imię i nazwisko danej osoby (ważne by wiedzieć jak wygląda) i w ciągu 40 sekund ona umiera. Jeśli w tym czasie nie poda się przyczyny zgonu to delikwent dostaje zawału serca. Oczywiście każdy bohater musi mieć przeciwnika, więc wkrótce do gry wchodzi genialny, ale ekscentryczny detektyw L. Death Note każe nam się zastanowić nad wieloma, bardzo ciekawymi kwestiami. Przede wszystkim, czy istnieją okoliczności usprawiedliwiające morderstwo? Kto tak naprawdę jest tutaj zły, a kto dobry? Serial pokazuje również, co z człowiekiem może zrobić władza nad życiem i śmiercią innych ludzi.
7. Ergo Proxy
W tym zestawieniu nie mogłam pominąć Ergo Proxy. To jeden z tych tytułów, który zmusza do myślenia i to przez całą serię. Akcja osadzona jest w odległej przyszłości, Ziemia jest niezdatna do życia z powodu katastrofy ekologicznej i ludzie zmuszeni są do życia w miastach chronionych specjalnymi kopułami. Historia rozgrywa się w jednej z takich metropolii – Romdo, w której inspektor Re-L Mayer bada serię morderstw popełnionych przez zainfekowane wirusem androidy. Ergo Proxy to taki futurystyczny kryminał, silnie nawiązujący do Blade Runnera i rozważań na temat świadomości i granicy między człowiekiem a maszyną. Z pozoru anime wydaje się bardzo schematyczne, ale szybko okazuje się, że twórcy przygotowali dla nas wiele niespodzianek. Serial liczy jedynie 23 odcinki i nadal nad tym ubolewam. Świetnie rozwinięte postacie, które nadal ewoluują, tylko dopełniają wizję świata i bogatą fabułę, przez co naprawdę ciężko się oderwać. Ergo Proxy porusza tematy filozoficzne i prowokuje do myślenia, a końcowe epizody potrafią być tak mylące, że czasem trzeba niektóre z nich powtórzyć, by wszystko ogarnąć. Do tego oprawa graficzna, ścieżka dźwiękowa i mroczny klimat. Perełka.
8. Durarara!!
Durarara!! to taki łotrzykowski serial o gangach mieszkających w Tokyo, dokładniej w dzielnicy Ikebokuro, która zresztą bardzo dobrze odwzorowuje rzeczywistość. To konglomerat barwnych postaci, których losy obserwujemy przez cały serial. Do tego sporo wątków przestępczych, rywalizacje gangów i wewnętrznej polityki. Całość podana jest w naprawdę lekkiej formie, choć szybko okazuje się, że nie wszystko tu jest takie, jakie na pierwszy rzut oka się wydaje. Bohaterowie ewoluują, podobnie jak sama opowieść, która podsuwa nam pewne tropy i zmusza do samodzielnego ich łączenia. Snujemy teorie, zastanawiamy się nad pewnymi aspektami tylko po to, by w finale sprawdzić, czy mieliśmy rację. Durarara!! liczy 26 odcinków, które ogląda się bardzo przyjemnie, choć od czasu do czasu trzeba nad czymś pomyśleć.
9. Spirited Away: W krainie Bogów
Absolutna klasyka jeśli chodzi o filmy anime. Zdobywca Oscara i wielu innych nagród musiał znaleźć się na tej liście, bo to jeden z tych tytułów, który bez reszty mnie zachwycił. Główną bohaterką jest Chihiro, która wraz z rodziną przypadkiem trafia do krainy bogów. Gdy jej rodzice zjadają boski pokarm i zostają za karę zamienieni w świnie dziewczynka musi ich uratować. Podejmuje pracę u czarownicy Yubaby, która prowadzi łaźnię dla bogów. Twórca Spirited Away, Hayao Miyazaki garściami czerpie z mitologii i kultury japońskiej, a jednocześnie wprowadza do całej historii sporo humoru, ale i wzruszeń. Historia ujmuje od samego początku i szybko nas wciąga, przez co ciężko oderwać się od ekranu. Dobrze, że to subiektywne zestawienie, bo bardzo ciężko byłoby mi napisać coś obiektywnego o tym filmie. To po prostu piękna i mądra produkcja, którą warto obejrzeć nawet wtedy, gdy jedynym anime jakie kojarzymy są Pokemony.
10. Księżniczka Mononoke
I kolejny tytuł od Studia Ghibi, mam do nich wyraźną słabość. Księżniczka Mononoke to opowieść cały czas bardzo aktualna, pomimo fantastycznej fabuły z bogami i demonami na czele. To historia o walce przyrody z ekspansywną i niszczycielską cywilizacją ludzi, choć tym razem natura potrafi stawiać fizyczny opór. Jednym z głównych bohaterów jest książę Ashitaka, który pewnego razu zabija potężnego dzika, który zagraża jego wiosce. Niestety to sprowadza na niego klątwę, którą może zdjąć tylko Duch Lasu. Po drodze znów staje do walki, w której naprzeciw ludzi znajdują się zwierzęta wściekłe za niszczenie ich terytorium. Drugą bohaterką jest nasza tytułowa księżniczka, która wychowywana przez wilki nie czuje żadnej więzi ze swoim gatunkiem. Księżniczka Mononoke daje nam dwoje bohaterów z bardzo różnych i trudnych do pogodzenia światów. Każde rozwiązanie toczącej się wojny stanie się końcem pewnej epoki, nawet zawarcie pokoju zmieni świat. To film pełen brutalności i krwawych scen, więc z pewnością nie jest typowo familijną rozrywką. Poruszane są w nim trudne, ale i niezwykle ważne tematy, które zmuszają nas do zastanowienia się nie tylko nad własnym zżyciem. Do tego Księżniczka Mononoke pełna jest pięknych ujęć, magicznych istot i fantastycznych scen bitewnych.
Czytaj też: Top 10 filmowych kontynuacji, których nie potrzebujemy
I choć zestawienie miało zawierać tylko 10 tytułów, to chcę Wam dodać jeszcze jedno, bonusowe anime.
Beelzebub
Wymieniłam w tej topce wiele zmuszających do myślenia tytułów, z jakimś głębszym przekazem i morałem, dlatego na sam koniec dam Wam coś przy czym kompletnie myśleć nie trzeba. Beelzebub to jedno z tych specyficznych anime, które albo się od razu pokocha, albo nie. Fabuła opowiada o licealiście mieniem Tatsumi Oga. Oga jest szkolnym rozrabiaką i uczy się najgorszym możliwym liceum pełnym podobnych sobie chuliganów. Ciężko powiedzieć dlaczego oni tam siedzą, być może z nudów i dla towarzystwa. Pewnego dnia Oga zostaje wybrany na opiekuna syna Władcy Demonów i od tej chwili musi opiekować się małym, zielonowłosym i kompletnie gołym berbeciem – tytułowym Beelzebubem. Beeluś ma swoje humorki, jak jest niezadowolony to razi prądem. Żywi też niepohamowane uwielbienie dla wszelkiego rodzaju przemocy. Oga szybko orientuje się, że tylko znalezienie kogoś silniejszego od niego może uwolnić go od niechcianego dziecka i jego demonicznej opiekunki. Beelzebub to serial typowo do pośmiania się i choć oglądałam go już tyle razy, to nadal mnie bawi, czasem nawet aż do łez. Bohaterowie są zabawni, ich perypetie odpowiednio absurdalne, a sam Beeluś uroczy. Jedynym minusem jest to, że seria liczy tylko 60 odcinków.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News