W ostatnim czasie wielu graczy-Polaków oburzyło się na działania „kogoś tam” w przypadku tłumaczenia nowej odsłony RE. Wszystko przez to, że polski język Resident Evil Village ma nie istnieć.
Zupełnie szczerze – nie wiem sam jakie mam zdanie na temat tego, że w nowej odsłonie Resident Evil Village nie będzie polskiego języka. Wszystko przez to, że z branżowych informacji mam trochę szersze spojrzenie na ten wątek i… cholera wie komu wierzyć.
Czytaj też: Tytuły ekskluzywne PS5 i Xbox Series – podsumowując…
Czytaj też: W końcu nadrobiłem RDR 2 i Death Stranding. Żałuję
Czytaj też: Ostatni Nintendo Direct to jakieś nieporozumienie
Polski język Resident Evil Village. A raczej jego brak
Zacznijmy jednak od początku – Resident Evil Village nie będzie miał polskiej wersji językowej. Na początku też się trochę zdziwiłem. Wszystko zdawało się iść w bardzo dobrym kierunku, jeśli chodzi o gry Capcomu w Polsce. Ostatnie odsłony RE były spolszczone, a ja do dzisiaj pamiętam jak byłem zaskoczony, gdy ogrywałem demo Monster Hunter Rise na Switcha, które było po polsku. Demo. Monster Huntera. NA SWITCHU. Aż uwierzyć nie mogłem. Niszowa w kraju konsola, niszowa seria, tylko wersja demonstracyjna – po polsku. Wyglądało to tak jakby Capcom zrozumiał nasz rynek. W końcu co dało sukces CD Projektowi czy Cenedze te kilkanaście lat temu? Oprócz ceny dostosowanej na nasz rynek, genialnym edycjom kolekcjonerskim, bardzo ważnym elementem zachęcającym do zakupu gry była polska wersją językowa.
Dalej w Internecie można przeczytać opinie wielu osób, które nie kupują gry, która nie ma polskiego języka. Powiem nawet, że o ile angielski nie jest dla mnie barierą, to też lubię grać po polsku, a jak jest rodzimy dubbing, to go zawsze włączam. Odbiór gry jest dla mnie wtedy trochę bardziej relaksujący, więc również cieszę się ze spolszczeń.
Czytaj też: Opóźnione gry, na które dalej czekamy
Czytaj też: Generacja PS5 i Xbox Series. 10 lat z tymi konsolami?
Czytaj też: Czy warto kupować drogie gamingowe zestawy słuchawkowe?
Mizerna sprzedaż
Tylko, że okazało się, że Capcom szedł polskim graczom na rękę starając się dostarczać dobre tłumaczenia, a to… nie zadziałało. Z informacji krążących po sieci, przedstawionych przez osoby związane z branżą gier wideo, można wywnioskować, że są przypadki znanych serii w Polsce, które mimo tłumaczeń, sprzedają się w fatalnej liczbie egzemplarzy.
Dotarłem również do opowieści o tym, że zdarzały się prośby lokalnych wydawców o przygotowanie polskiego tłumaczenia, spotykające się z prośbą zwrotną – pokażcie sprzedaż gry w kraju. No i to była katastrofa, bo pewna znana seria idzie u nas beznadziejnie słabo nie dobijając nawet do tysiąca sztuk. Dla takiej garstki nie ma co tworzyć tłumaczeń.
A arabski język to robią!
Pojawił się taki argument – „polskiego języka nie zrobią, a jakąś egzotykę jak arabski to zrobią!” Cóż… w takim porównaniu to polski jest egzotyką. Język używany przez obywateli jednego kraju raczej nie podskoczy nawet do arabskiego będącego językiem urzędowym w 24 krajach, którym posługuje się według szacunków, około 250 milionów osób.
Czytaj też: Piękno abonamentów. Concrete Genie, Control, Destruction AllStars, The Medium
Czytaj też: Czym jest DLSS firmy NVIDIA? Rewolucyjna technologia dla GeForce RTX pod lupą
Czytaj też: Koniec Rockstar. Martwię się o kondycję firmy
Co mówią polscy wydawcy?
Chyba zapomniałem wspomnieć o jednej rzeczy – polskie tłumaczenia gier to już nie jest domena lokalnych wydawców! Chyba nie myślicie, że tłumaczenia gier Codemasters (ekhm, przepraszam, już Electronic Arts) zawierają te wszystkie błędy, bo tworzą je lokalni wydawcy? Tak samo jest z Capcomem – to Capcom przygotowuje polską wersję językową. Nie ma co zatem zrzucać winy na biedną Cenegę, która obrywa od polskich graczy. Oni nic nie mogą zrobić. Dobra, mogą prosić, ale widzicie jak to się kończy, gdy okazuje się, że tylko garstka osób kupuje dane serie w Polsce.
Skoro mało osób kupuje, to czemu na premierę tyle osób gra i są całe społeczności serii?
No właśnie – skąd? Tutaj kolejny zarzut od zagranicznych twórców – Polacy kupują gry jak najtaniej się da, co zaburza potem też statystyki. Bo ile to jest spisów promocji na brazylijskie, cyfrowe wersje gier, które potrafią być o wiele tańsze?
Polacy do tego dzielą się kontami cyfrowymi lub kupują je, aby mieć dostęp do jednej gry. Wersje pudełkowe? To samo – nie z oficjalnych dystrybucji, a 15 złotych taniej, bo lokalny sprzedawca ściągnął grę z innego kraju, gdzie była trochę tańsza. Potem statystyki budują się nie dla tego kraju co trzeba.
Xbox oficjalnie
Polski oddział Xboxa nawet oficjalnie wypowiedział się w tej sprawie. Xbox Polska skrytykowało kupowanie Xbox Game Pass co miesiąc za 4 złote i kombinowanie z kluczami na usługę. Lokalny oddział wprost napisał, że takie działania znacząco utrudniają im prace w kwestii np. proszenia o polskie wersje gier od Xboxa.
Dlaczego zatem dalej nie uważam, że to gracze są źli?
OK, działania mające na celu tańsze kupienie gry wprost zdają się wskazywać na to, że to to jest problemem i jak się coś w tej kwestii nie zmieni, to być stracimy tłumaczenia gier na polski.
Tylko, że… Rozmawiałem również z pracownikiem pewnej firmy powiązanej z rynkiem gier wideo. Przyznała ona w rozmowie, że tak naprawdę takie krytykowanie graczy za tego typu działania, to tylko dla nich okazja do podkręcenia lokalnej sprzedaży.
Jeśli zaś chodzi o polski język, to tak naprawdę sprawa jest bardziej trywialna. Polska dalej dla niektórych firm nie jest aktualnie na liście krajów, w którym chcą oni zintensyfikować swoje działania. To, że jest słaba sprzedaż to kwestia drugorzędna – jeśli dany wydawca będzie chciał zająć się naszym rynkiem naprawdę, to po prostu zrobi to intensyfikując działania. A to, że ktoś sobie teraz kupi grę z zagranicy i pogra w Polsce to dla nich nie ma żadnego znaczenia.
No, więc… jak jest naprawdę? No właśnie – ciężko powiedzieć. Jak widać sprawa może mieć różne oblicza i biznes jest trochę bardziej skomplikowany niż mogłoby się to wydawać. Wiem jedno – dla świętego spokoju lepiej szlifować swój angielski.