Jedną z bardziej kontrowersyjnych kwestii jest to, że nawet po przyjęciu szczepionki na COVID-19 służby medyczne nadal zalecają korzystanie z maseczek. Z czego to wynika?
Kiedy szczepionka dociera do komórek po podaniu pierwszej dawki, to układ odpornościowy reaguje na potencjalne zagrożenie. Aby chronić organizm przed tego typu intruzami, zaczyna on wytwarzać przeciwciała, które zneutralizują ewentualne patogeny w przyszłości. O rozpoczęciu produkcji tych przeciwciał może świadczyć reakcja na szczepienie, np. w postaci gorączki.
Czytaj też: Koronawirus znaleziony przez Chińczyków jest niemal identyczny jak SARS-CoV-2
Czytaj też: Szczepionka Novavax jest w drodze, a jej skuteczność zachwyca
Czytaj też: Oto kolejny dowód na skuteczność szczepionek na koronawirusa
Przeciwciała występują w całym organizmie i są gotowe do reakcji w razie kontaktu z komórkami SARS-CoV-2. Problem w tym, że czasami zdarzają się infekcje wśród zaszczepionych, choć zazwyczaj nie doświadczają oni objawów. Wiadomo jednak, iż koronawirus może utrzymywać się komórkach jamy nosowej. I choć w teorii przeciwciała mogą trafiać do górnych dróg oddechowych, to nie jest jasne, czy ich ilość jest wystarczająca do zneutralizowania patogenu.
Zaszczepieni muszą nosić maseczki, ponieważ mogą oni nadal zakażań inne osoby
Tym samym zaszczepiona osoba może nie odczuwać jakichkolwiek objawów zakażenia, jednocześnie roznosząc koronawirusa, np. poprzez kichanie bądź kaszel. Nowe wytyczne amerykańskich CDC w tej sprawie zakładają, że obowiązek korzystania z maseczek nie dotyczy jedynie grup, których wszyscy członkowie są co najmniej 14 dni po przyjęciu drugiej dawki preparatu.
Czytaj też: Szczepionka AstraZeneca a zakrzepy krwi. Pojawiło się oficjalne stanowisko WHO
Czytaj też: Rewolucyjny test na koronawirusa? Wykryje nie tylko przeciwciała
Czytaj też: Czy kiedykolwiek powstanie uniwersalna szczepionka na COVID-19?
Możemy się spodziewać, że wraz ze wzrostem liczby uodpornionych osób także i u nas rozpocznie się proces znoszenia obostrzeń oraz obowiązku zasłaniania nosa i ust. Na podobny krok zdecydowały się władze stanowe w USA, np. w Teksasie czy Missisipi.