W rozmowie z dr Piotrem Kaczmarkiem-Kurczakiem, związanym z Akademią Leona Koźmińskiego oraz Centrum Badań Kosmicznych, zapytaliśmy o kwestie dotyczące sektora kosmicznego, jego rozwoju oraz pozycji polskich firm.
Jak wygląda sytuacja polskich firm oraz Polskiej Agencji Kosmicznej w sektorze kosmicznym?
Zacznijmy od tego, że w naszym kraju większość tych firm opiera się na kapitale prywatnym i można powiedzieć, że grają w inną grę. Natomiast Polska Agencja Kosmiczna jest agencją rządową, która zajmuje się raczej promowaniem aktywności kosmicznej. Firmy muszą zarabiać, a to jest już dużo trudniejszą zabawą.
Budżet Polskiej Agencji Kosmicznej w 2019 roku wyniósł 250 milionów złotych. Czy taka kwota byłaby wystarczająca do inwestycji innych niż sama promocja?
Nie. Mamy ogólny problem z tym, że w Polsce się w kosmos nie wierzy. Polskie społeczeństwo ma o sobie nie najlepsze zdanie. Profesor Meacham napisał książkę pt. The Soul of America: The Battle for Our Better Angels i wydaje mi się, że jej treść można przenieść na polski grunt. My też mamy swoje anioły i demony: anioły to jest ogromna ambicja i poszukiwanie wolności. Harvard Business uznał niedawno Polskę za piąty na świecie kraj o największych zasobach technologicznych w kontekście posiadanej kadry. O Polsce często pisze się jako o centrum startupowym i to nie tylko w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, ale w ogóle w całej Europie. Mamy całą masę inteligentnych i pomysłowych ludzi, którzy działają na poziomie przekraczającym możliwości naszej gospodarki. W sektor kosmiczny nadal się nie wierzy, chociaż mamy masę robiących swoje i konsekwentnych zapaleńców. Sam sektor kosmiczny w Polsce ma bardzo długą tradycję, porównywalną nawet z krajami Europy Zachodniej. Polskie Towarzystwo Astronautyczne powstało w 1956 roku, a Centrum Badań Kosmicznych w latach 70. To właśnie CBK otworzyło polskim firmom drogę na rynek międzynarodowy. Mamy ponad 60 lat tradycji, choć prawdą jest, że w ostatnich 7-8 latach ten rozwój przyspieszył.
Czytaj też: W jaki sposób NASA dostarczy na Ziemię próbki z Marsa?
Czytaj też: Antarktyda jako pole treningowe przed kolonizacją Marsa. Na czym polega pomysł?
Polska już 20 lat temu była uznawana za potencjalnego kandydata pod kątem lokowania u nas produkcji np. części do satelitów. Europejska Agencja Kosmiczna zawsze miała o nas bardzo dobre zdanie i to raczej nasze demony warunkują istnienie tej rezerwy, niepewności i pojawiania się pytań pokroju: czy damy sobie radę? Te demony są obecne do dziś, choć polski sektor kosmiczny ugruntował swoją pozycję na tyle, że sobie radzi. Przy małych środkach nasza agencja nie ma jednak możliwości takich jak np. japońska agencja kosmiczna czy nawet holenderska. Wracając do pytania: niewiele da się za to zrobić. POLSA organizuje spotkania, inwestuje w edukację, ale bezpośredniego wsparcia udzielić nie może.
Mówi Pan, że w Polsce nie do końca wierzy się w sektor kosmiczny. Co, jeśli zanim nasze nastawienie się zmieni, to nisza zostanie zapełniona przez kolejne firmy pokroju SpaceX czy Blue Origins?
My nie gramy w tej samej lidze. Zwróćmy uwagę, że Europa również nie ma swojego SpaceX. Space 2.0 się w Europie rozwija, to jest próba podążania za Amerykanami, jednak ESA nadal nie posiada np. rakiet odzyskiwalnych. Sektor kosmiczny to dużo więcej niż tylko rakiety nośne – to są choćby satelity i akurat w tym obszarze, w którym Starlink robi przełom, możemy mówić o next big thing. Światowy internet zmieni układ sił w bardzo wielu obszarach i nawet jeśli to nie Starlink zdominuje tę niszę, to właśnie on odpowiada za rozpoczęcie całej serii przedsięwzięć dążących do stworzenia globalnej sieci internetowej. I tu mamy swoje miejsce, bo masowa produkcja satelitów wymaga geniuszu technologicznego, inżynierskiego, sprawności i optymalizacji, w której jesteśmy znakomici. Mamy ogromne możliwości w obrębie podwykonawstwa i myślę, że to zostanie bardzo szybko dostrzeżone, a zlecenia spłyną podobnie jak w przypadku przemysłu motoryzacyjnego.
Mamy swoje marzenia o „narodowych samochodach”, lecz pojawia się pytanie, czy to jest realistyczne. Podobnie jest w przypadku sektora kosmicznego. Jeśli chcemy być mocarstwem, to tak, jednak najpierw trzeba przejść etap, w którym jest się podwykonawcą. Przeszli przez niego Koreańczycy, przeszła Japonia, Tajwan czy Chiny. Najpierw trzeba mieć ludzi, umiejętności, odpowiednie prawo, instytucje finansowe przystosowane do wspierania tego typu działalności. To wszystko jest potrzebne do przejścia na następny etap i skoku na pozycję lidera, więc ja bym się nie martwił zapełnieniem niszy.
Pojawiają się plany eksploatacji zasobów na Księżycu i asteroidach. Na ile jest to ciekawostka z perspektywy naukowej, a na ile wykonalny i opłacalny pod względem ekonomicznym plan?
Wszystko zależy od tego, czy dokona się rewolucji w zakresie noszenia. Elon Musk ma rację, mówiąc, że technologie używane od początku ery kosmicznej były bardzo nieskalowalne. Używano bardzo drogich materiałów trudnych w obróbce, które często spalały się w atmosferze i nie wracały na ziemię. Dotyczyło to również wahadłowców, gdzie według nieoficjalnych szacunków pojedynczy lot kosztował od 500 do 700 milionów dolarów. Koncepcja Muska, krytykowana m.in. przez ESA, zakłada budowę rakiet z przemysłowych materiałów, spawanych przez roboty oraz tworzenie dużej liczby prototypów. Jeśli dojdzie do masowej produkcji rakiet wielokrotnego użytku, to wtedy górnictwo kosmiczne jest jak najbardziej realną opcją.
Czytaj też: Chiny i Rosja łączą siły. Celem baza na Księżycu
Czytaj też: Od samochodów elektrycznych do górnictwa, czyli Elon Musk znów zaskakuje
Są takie zasoby, które są trudne do wydobycia bądź ich pozyskiwanie dewastuje planetę. Chodzi o pierwiastki ziem rzadkich, problem dotyczy także tytanu, którego wydobycie jest kosztowne. Istnieje też opcja tworzenia infrastruktury poza Ziemią. Metale i inne surowce nie będą służyły do budowania na naszej planecie, lecz w kosmosie, a wracać będzie coś cenniejszego: informacje. Jeśli przeniesiemy nasze laboratoria ze środowiska ziemskiego w kosmiczne, to kto wie, co ciekawego zacznie się tam dziać? My bardzo mało wiemy o kosmosie. Świętujemy trzy loty na Marsa i myślimy, że wszystko o nim wiemy, a na Ziemi, pomimo tysięcy lotów, nadal dokonujemy kolejnych odkryć. Potrzebujemy tysięcy sond i łazików, które będą kopać, drążyć, fotografować. To będzie poziom eksploracji, który moglibyśmy uznać za prawdziwą ekspansję przestrzeni kosmicznej.
Prof. Karol Seweryn, który jest jednym z najlepszych ekspertów w zakresie kopania w regolicie, realizuje grant dotyczący górnictwa na Księżycu. Jeśli ktoś w Polsce wie coś o tym, jak kopać na obcych planetach, to właśnie on. Polską specjalizacją mogłoby być badanie tego, jak są rozmieszczone zasoby w Układzie Słonecznym. Mamy pewne informacje na ten temat, ale to jest porównywalne z sytuacją, w której nabieramy łopatą ziemi z czyjegoś ogródka i na tej podstawie oceniamy skład całej planety. To niewiele mówi o rozmieszczeniu konkretnych złóż wolframu czy uranu i podobna jest nasza wiedza o Księżycu czy innych ciałach niebieskich.
Jest Pan związany z Akademią Leona Koźmińskiego, która oferuje studia w zakresie przedsiębiorczości w sektorze kosmicznym. Dla kogo są takie studia i jakie czekają po nich perpsektywy?
Nasz sektor kosmiczny nie jest obecnie zbyt wielki, liczy ok. 70 działających firm. To są studia skierowane do osób, które chcą zrozumieć sektor kosmiczny. Do wejścia w niego konieczne jest zdobycie kontaktów i zrozumienie całej sieci instytucji oraz firm. Jednym z elementów jest zdobycie rozeznania w tej sieci, zrozumienie kto co robi i za co odpowiada. Ważne są też uwarunkowania sektora kosmicznego w sensie samego środowiska. Wspomniany wcześniej prof. Karol Seweryn prowadził na ten temat bardzo przystępne wykłady dotyczące tego jak się buduje satelity, z jakimi problemami można się spotkać umieszczając różne urządzenia w środowisku kosmicznym. Oferujemy też tzw. project management, czyli zarządzanie projektami kosmicznymi. To ważna dziedzina, ponieważ na przykład budowa sond i lądowników zazwyczaj trwa bardzo długo, przeciętnie 7 lat. Sektor kosmiczny rządzi się innymi prawami niż np. lotniczy, a jego konkurencyjność opiera się nie na walce ceną, ale całym konglomeratem różnych umiejętności. Na naszych studiach w Akademii Leona Koźmińskiego wykłady i zajęcia prowadzą osoby z Polskiej Agencji Kosmicznej, które opowiadają o warunkach działania na przykład Europejskiej Agencji Kosmicznej i jej relacjach z firmami prywatnymi. Nasz program jest nakierowany na tworzenie i rozwój kadr, bo duża część naszych firm powstała jako pewnego rodzaju samorodki. W wielu firmach i instytucjach (nie tylko w samych firmach kosmicznych) potrzebni są specjaliści biznesowi, technologiczni i prawni, a celem naszych studiów jest umożliwienie tworzenia takich kadr dla całej gospodarki.
W 2020 roku 10 krajów podpisało traktat Artemis Accords, który ma regulować działania w kosmosie. Jak ocenia Pan tego typu regulacje?
Do niedawna kwestie prawne miały wymiar bardziej teoretyczny, bo praktycznie niewiele w tak zwanym „dalekim kosmosie” robiliśmy. Na co dzień bardziej istotne było wyznaczanie miejsc na orbicie dla satelitów geostacjonarnych czy rozliczenia i uznanie odpowiedzialności za spadające obiekty orbitalne, np. fragmenty statków. Podział terenów w kosmosie czy ustalanie, jak blisko siebie mogą lądować dwa lądowniki były do niedawna dość abstrakcyjnymi problemami skoro dzieliła je często cała półkula. Jeśli działalność ludzi w kosmosie się rozkręci to sądzę, że regulacje prawne – zarówno krajowe jak i międzynarodowe – będą coraz precyzyjniejsze.
Czytaj też: Chiny poważnym graczem na rynku kosmicznego górnictwa. Szykują się do wystrzelenia satelity
Czytaj też: Milioner organizuje lot na Księżyc. Szuka 8 chętnych
Nie ma firm prywatnych, które nie byłyby w jakiś sposób umocowane w jakiejś ziemskiej instytucji prawnej. Mogą się oczywiście rejestrować w krajach takich jak Luksemburg, który próbuje stworzyć kosmiczny odpowiednik raju podatkowego. Ale czy to się Luksemburgowi uda jest trudne do stwierdzenia, bo zapewne w razie wejścia poważniejszych interesów ekonomicznych kontrola prawna, ekonomiczna i dyplomatyczna większych krajów się trochę zaciśnie. Jednym z oczekiwań naszego sektora kosmicznego, wyrażanych wobec naszych instytucji, jest poprawa i rozwój regulacji prawnych. Prof. Katarzyna Malinowska – szefowa naszego Centrum Studiów Kosmicznych ALK – prowadzi właśnie, wspólne z innymi prawnikami, badanie potrzeb prawnych firm sektora kosmicznego w Polsce.
Europejska Agencja Kosmiczna ogłosiła niedawno rozpoczęcia rekrutacji na astronautów. Pojawia się pytanie: czy, a może kiedy doczekamy się następcy Mirosława Hermaszewskiego?
Przy mojej wadze tworzyłbym za duże obciążenia dla misji [śmiech]. Co do pytania, to trochę zależy od nas. Nikt nam tego nie zabrania, ale sami postanowiliśmy nie brać udziału w programie załogowym. Mamy tradycje WIMLu, czyli Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej, który od lat 70. prowadzi różnego rodzaju badania, więc myślę, że moglibyśmy zbudować jakiś obszar swojej specjalizacji w oparciu o medycynę kosmiczną. Na imprezę głupio jest przychodzić z pustymi rękami, więc nie można przyjść do takiego klubu i powiedzieć, że nas nie stać na bilety w kosmos i oczekiwać, że reszta się na nie zrzuci. Coś musielibyśmy od siebie wnieść – nawet wkład naszej wiedzy kosztuje.
Nie widzę specjalnych korzyści z wysłania Polaka w kosmos tylko po to, żeby pomachał polską flagą. To powinna być kumulacja ewolucji naszego sektora. Wtedy, kiedy będziemy gotowi i będziemy mieli realny wkład, chociażby w zakresie materiałów konstrukcyjnych, oprogramowania, mechanizmów ( np. nadmuchiwania modułów takich jak Beagle, czy kiedyś Transhab) czy zabezpieczania przed radiacją. Nawet gdybyśmy produkowali tylko kosmiczne toalety, to jest to jakiś wkład we wspólne przedsięwzięcie. Żartując: może Cersanit, albo inna polski producent armatury łazienkowej kiedyś pójdzie w tę stronę? Lot w kosmos miałby uzasadnienie jako dowód naszych umiejętności, ale jednorazowe działanie na zasadzie wysłania rodaka w kosmos, tylko po to, żeby coś pomalował na biało i czerwono nie ma większego sensu. Jeśli będziemy mieli rozbudowany program badawczo-rozwojowy, którego częścią jest praca naukowca w laboratorium w kosmosie, to wtedy coś takiego jak najbardziej ma sens. Nie wiem czy już jesteśmy na takim poziomie zaawansowania naszych projektów badawczych, ale kto wie, może za parę lat będziemy na to gotowi.
Innymi słowy, perspektywy istnieją, ale pozostaje kwestia tego, jak je wykorzystamy?
My naprawdę mamy odpowiednie zasoby, żeby w uczestniczyć w eksploracji i wykorzystaniu kosmosu. Powstrzymuje nas demon i kwestie pt. my się nie nadajemy i co będziemy z tego mieli? Musimy tylko zainwestować bardziej w naukę i technologię i skupić się również na przyszłości, a nie tylko na przeszłości. Mam wrażenie, że w naszym społeczeństwie panuje taki syndrom apokalipsy, na zasadzie „Panie, to się zaraz wszystko zawali albo znowu nas jacyś najadą, więc myślenie o przyszłości nie ma sensu”. Jeśli porzucimy ten syndrom, to mamy odpowiednie zasoby.
Prof. Marcin Piątkowski napisał w swojej książce „Europejski lider wzrostu Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu”, że żyjemy w złotych czasach Polski i nigdy nie byliśmy tak blisko dorównania poziomem rozwoju krajom Europy Zachodniej. Pod względem relacji naszego PKB do PKB krajów Zachodu jest nawet lepiej niż w najlepszych czasach Rzeczpospolitej Szlacheckiej. Dlatego stać nas na to, by wnosić istotny wkład w rozwój badania i komercjalizacji kosmosu. Dlatego ESA ma wobec Polski pozytywne oczekiwania. Dlatego okazano tyle zaufania naszej Akademii przyjmując ją do grona instytucji należących do sieci ESA Labs. Teraz musimy tylko sprostać tym oczekiwaniom. Jaka będzie forma naszego zaangażowania to jest już decyzja polityczno-ekonomiczno-naukowa. Od nas zależy, czy skupimy się na obszarze robotyki i umiejętnościach związanych z próbnikami i satelitami, czy może wejdziemy w bardziej ambitny obszar, jakim są załogowe loty kosmiczne.