Reklama
aplikuj.pl

Recenzja serialu Stargirl – sezon 1, odcinek 11

Im bliżej końca tym Stargirl zaczyna przybierać poważniejszy ton, a pełni entuzjazmu do walki ze złem bohaterowie muszę skonfrontować swoje idealistyczne wizje z brutalną rzeczywistością. W najnowszym odcinku twórcy poruszają głównie tematy bardzo przyziemne, ale równie ciekawe i potrzebne. Recenzja spoilerowa.

Zasygnalizowany w poprzednich odcinkach powrót ojca Courtney ma miejsce właśnie w tym odcinku. Nie jest nim oczywiście Starman, tylko pewien lawirant, który nawet moment spotkania po latach z córką stara się wykorzystać do oszustwa. Od razu widzimy, że nie jest to miły i dobry człowiek. Widzi to również główna bohaterka, która choć bardzo się stara nie może ukryć rozczarowania osobą, która stanęła przed nią. I to nawet nie chodzi o sam fakt, że Courtney musi w końcu skonfrontować się z prawdą, że nie jest córką Starmana. Ojciec, którego dostaje w miejsce wieloletnich wyobrażeń jest manipulatorem starającym się pozyskać jej zaufanie tylko po to, by na końcu ją okraść. To smutne, ale niestety bardzo często rzeczywistość jest właśnie. Widzimy tutaj powszechny  przykład mitologizacji ojca, a książki i filmy już dawno pokazały nam, że to nigdy nie wychodzi bohaterom na dobre. I tak jest w przypadku Court, choć dla niej prócz dziecięcego rozczarowania przyniosło zwątpienie w samą siebie. Dziewczyna do tej pory przekonana, że ma prawo dzierżyć Kostur bo jest córką Starmana straciła wiarę w swoje możliwości. Kostur jej nie słucha, a ona jest zagubiona i tak bardzo niepewna. Wierzy, że dzieje się to właśnie dlatego, że ta magiczna broń wie, że Stargirl nie ma nic wspólnego ze Starmanem.

Czytaj też: Recenzja serialu Stargirl – sezon 1, odcinki 9 i 10

Doprowadza to do pełnej emocji sceny w piwnicy, w której dziewczyna w końcu pojmuje kim jest i dlaczego robi to wszystko. Trochę pomagają jej w tym przyjaciele, trochę Pat, ale najwięcej ona sama. W końcu tylko wiara w siebie mogła tu zdziałać cuda. To przełomowa chwila dla bohaterki, bo przestaje się definiować jako córka Starmana, a staje pełnoprawna osobą, która sama o sobie stanowi. I choć genezę tytułowej superbohaterki teoretycznie dostaliśmy w pierwszych odcinkach, to dopiero teraz możemy naprawdę  powiedzieć, że widzimy powstanie Stargirl. Dziewczyna akceptuje siebie, swoje pochodzenie i garściami czerpie ze wsparcia osób, które ją kochają i wspierają. Nie potrzebuje już nieobecnego, idealizowanego ojca. I wtedy Kostur ponownie się budzi. To dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem. Taki zabieg w podobnych produkcjach jest bardzo częsty – trzeba uwierzyć w siebie, by magia zadziałała. Jednak twórcy Stargirl potrafili poprowadzić to w tak dobry i ciekawy sposób, że oglądanie po raz kolejny znanego schematu nie nudzi ani nie przeszkadza. A wręcz przeciwnie, bo serial DC cechuje się dobrze napisaną warstwą obyczajową, co jest u nich zdecydowaną rzadkością.

A jeśli przy obyczajówce jesteśmy, to musze wspomnieć o relacji Pata z Courtney, która od pierwszego odcinka niespiesznie rozwija się w kierunku relacji ojciec-córka. Pomimo początkowej niechęci dziewczyna widzi, że zawsze na ojczyma może liczyć, a to bardzo dużo dla dorastającej dziewczyny, a o młodej superbohaterce nie wspomnę. Zwłaszcza, że Court nie zawsze była aniołkiem. Pewnego rodzaju zwieńczeniem tej ich wspólnej drogi jest moment z najnowszego odcinka, gdy po rozczarowaniu biologicznym ojcem dziewczyna udaje się do domu i wypłakuje w ramionach Pata. Niestety przy okazji pogłębiania tego wątku znacznemu spłyceniu ulega postać Barbary. Jest ona tutaj kochającą matką, uczynną i zaangażowana działaczką i najbardziej płaską postacią w całym serialu. Pamiętacie niedawną wielką kłótnię, rozstanie i wyprowadzkę? Już nikt o niej nie pamięta, a Barbara jak gdyby nigdy nic całym sercem wspiera męża i córkę. Z jednej strony cieszę się, że ten głupi wątek nie był dalej kontynuowany, jednak z drugiej zastanawiam się dlaczego w ogóle go wprowadzono? Patrząc w kontekście całego serialu wydaje się bardzo słaby i nieudolnie poprowadzony.

Jednak najnowszy epizod nie stoi tylko rodzinnymi problemami, bo na pierwszy pan wysuwa się bohater, który w tle przewijał się od samego początku. Chodzi o woźnego Justina, dawniej potężnego rycerza władającego Excaliburem, a teraz zniszczonego przez Dragon Kinga człowieka. Przychodzi on do Pata, który wydaje mu się jedyną osobą mogącą przywrócić mu jego dawne ja. I prawdopodobnie tak jest, bo Pat niejako podstępem skłania go do snucia opowieści na swój temat. Opowiadanie baśni nie stanowi dla niego problemu, ale wspomnienia już tak, stąd pomysł Pata jest bardzo dobry. Jednak Justin oprócz bycia intrygującą i zagadkową postacią jest również chodzącą przestrogą dla młodych superbohaterów. Został pokonany przez ISA i skończyło się to dla niego stanem na granicy obłędu. To w kontekście z wydarzeniami z poprzednich odcinków powinno w końcu uświadomić wszystkim jaka jest stawka.

Czytaj też: Szaleństwa ciąg dalszy. Recenzja serialu The Umbrella Academy – sezon 2

Nie zabrakło oczywiście tych złych w tym odcinku, choć Jordan i Brainwave pojawiają się na krótko. Rozpoczyna się odliczanie do odpalenia ich tajemniczej i złowrogiej broni, a w obozie złoczyńców zaczyna się dziać źle. No, może źle jest za dużo powiedziane. Pojawiają się lekkie komplikacje. Henry Senior po zabiciu ostatniego członka swojej rodziny wydaje się bardzo bezwzględny i nawet nie udaje, że chodzi mu o dobro społeczeństwa. Jordan zaś zaczyna się wahać, zwłaszcza gdy dowiaduje się o tożsamości Stargirl. Widać, że coś do Barbary czuje i choć ostatecznie zezwala na jej zabicie widzimy, że nie przychodzi mu to łatwo. Nie spodziewam się wielkiej zmiany jego charakteru, ale dzięki takim drobnym elementom Jordan zyskuje większą głębię i nie można go odbierać jako całkowicie złego bohatera. On wierzy, że jego wynalazek pomoże amerykanom i dla większego dobra jest gotowy poświęcić bardzo wiele.

Przed nami już tylko dwa finałowe odcinki pierwszego sezonu Stargirl i przyznam, że im bliżej końca tym całość rozkręca się na poważnie. To już nie jest beztroska opowiastka o dzieciakach bawiących się w herosów. Twórcy pokazują zarówno im jak i widzom, że to nie zabawa i konsekwencje mogą być ogromne i trudne do udźwignięcia. Podoba mi się droga, którą przebyli poszczególni bohaterowie, zwłaszcza Courtney zarówno jeśli chodzi o samą siebie, jak i o relacje z Patem. Jestem bardzo ciekawa końcówki sezonu i liczę, że będzie trzymała poziom i da nam wiele satysfakcjonującej rozrywki.

Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News