Oczywiście 3.sezon Star Trek: Discovery nie uniknął spotkania z koronawirusem. Premierę kilkukrotnie przekładano, ale w końcu jest. Zresztą, pomimo trudności, 2020 rok to dobry okres dla franczyzy, w końcu za nami już Picard i Lower Decks. Podobnie jak pierwsza połowa sezonu (no prawie), więc czas na krótkie podsumowanie i ocenę. Uważajcie, tekst zawiera spoilery!
Co działo się w pierwszej połowie 3. sezonu Star Trek: Discovery?
Pierwszy odcinek Star Trek: Discovery zapowiada się ciekawie, widzimy Michael Burnham, która ląduje w odleglej przyszłości dzięki kostiumowi czerwonego anioła. Z poprzedniego sezonu wiemy, że ma to na celu wysłanie Discovery do przeszłości, aby sztuczna inteligencja zwana Kontrolą nie mogła zdobyć danych, które Discovery pozyskało od Sfery. Kontrola chce za ich pomocą zniszczyć życie w przyszłości. Burnham, niczym swoja matka od której należał oryginalny kostium, próbuje ocalić przyszłość. W pierwszym odcinku dowiadujemy się, ze misja zakończyła się sukcesem, a w przyszłości istnieje życie. Nie odbywa się oczywiście bez problemów – mamy rok 3188. Michael dowiaduje się, że Federacja nie istnieje, za sprawą wybuchu dilitu w całej galaktyce. Sprawa jest poważna, gdyż dilit napędza federacyjne statki (i nie tylko). Michael natrafia na ślady Federacji, niestety nie udaje jej się początkowo zlokalizować Discovery. Discovery ląduje jednak w końcu w przyszłości (po roku od przybycia Michael).
Jako że statek napędzany jest zarodnikami, Discovery może sobie pozwolić na wymianę dilitu na pomoc w naprawie statku. Możemy się przyglądać ciekawie wyglądającej technologii przyszłości (jak zwykle Star Trek ma w tej kwestii ciekawe pomysły – programowalna materia). W zasięgu ich możliwości jest również na podróż na Ziemię, by dowiedzieć się więcej o wybuchu i losie Federacji. Ku naszemu zaskoczeniu Ziemia nie jest już częścią Federacji. Kontrola Ziemian na Discovery przynosi jednak wskazówki jak dostać się do siedziby Federacji, wprowadzając jeszcze jeden wątek, którzy fani franczyzy na pewno pamiętają – przez jeden odcinek możemy przenieść się na chwilę na Trill, aby odzyskać wspomnienia symbiontów i zlokalizować siedzibę Federacji. Discovery wyrusza też na swoją pierwszą misję dla Federacji w przyszłości.
Dalej nie wiemy dlaczego doszło do 'Wybuchu’, Discovery dostaje też nową technologie od Gwiezdnej Floty (komunikatory są identyczne jak te od Next Generation i dalej), jest też jedynym statkiem który może podróżować na długie dystanse w szybkim czasie. Oprócz tego, priorytetem Michael jest dowiedzenie się, w jaki sposób doszło do Wybuchu.
Czytaj też: Recenzja serialu Mroczne materie – 2 sezon, odcinki 1 i 2
Czytaj też: Recenzja serialu The Mandalorian – sezon 2, odcinek 3
Czytaj też: Recenzja serialu Miłość i Anarchia – sezon 1
Trzeci sezon jest na razie dużo spokojniejszy
W porównaniu do drugiego sezonu mamy tu zdecydowanie mniej wątków (po prawie połowie sezonu), mniej akcji, jednak całościowo czuje się ducha Star Treka i przyjemnie się ogląda. Trzeci sezon nie funduje nam skoków między światami ani w czasie. Fabuła skupia się na 32 wieku (3189), nie wiemy też czy bohaterowie wrócą do swojego czasu i jeśli tak, to co się stanie z Discovery, skoro oficjalnie została 'zniszczona’. Nadal pozostaje sporo niewiadomych do wyjaśnienia, ale to dobrze, w końcu przed nami jeszcze siedem odcinków.
I choć do tej pory jest spokojniej, to jednocześnie nowy sezon Star Trek: Discovery wydaje się dużo odważniejszy od poprzednich odsłon. Dorzuca wiele elementów tak bardzo rozpoznawalnych dla franczyzy i ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że to nowy początek.
Star Trek: Discovery przynosi w trzecim sezonie sporo ciekawych easter eggów
Nie brakuje tutaj krótkich, ciekawych odniesień do poprzednich seriali Star Trek, jak i również ciekawych drobiazgów. W drugim odcinku przemytnik Zareh, którego Saru i Tilly spotykają podczas poszukiwania pomocy w naprawie Discovery, wspomina o wyjątkowych falach grawitacyjnych, dzięki którym wiedział, że statek przebył podróż w czasie. Przypomina nam to słynny odcinek oryginalnej serii (Naprawić Historię), w którym Spock i Kirk również spotykają nietypowe fale grawitacyjne, które doprowadzają ich do portalu czasu. Z ciekawością patrzymy też na mundury oficerów gwiezdnej floty w 3198 – przypominają one mundury z Next Generation. Używając kolorów jako określenia funkcji danego oficera – u Admirała widzimy czerwony pasek, u innych oficerów możemy zaobserwować złote i niebieskie paski.
Z ciekawych, czysto Star Trekowych rzeczy, przed podróżą na Ziemie Michael sugeruje poznanemu w przyszłości Bookowi: 'nowy start, w nowym kwadrancie’. Droga Mleczna w Star Treku podzielona jest na kwadranty, Ziemia znajduje się w kwadrancie Alpha, co może nam sugerować, że akcja na początku sezonu dzieje się w kwadrancie Beta.
Poza tym, udało mi się też wyłapać kilka innych ciekawostek – pierwsza misja Discovery ma na celu przywiezienie ze sobą nasion na antidotum. Nasiona te dostępne są tylko na statku USS Tikhov. Gavriil Adrianovich Tikhov był astronomem, ojcem astrobotaniki. Nazwanie statku kosmicznego z różnym rodzaj roślin i nasion Tikhov to czysty strzał w dziesiątkę. Człowiek, którego spotykają na statku, jest z Tytana. Tytan to największy księżyc Saturna, do którego Star Trek często nawiązuje (w rebootcie z 2009 Chekov chowa Enterprise za Tytanem, Wesley Crusher miał trening obok Tytana w TNG 'Pierwsza powinność’).
Czytaj też: Recenzja serialu Dash i Lily – sezon 1
Czytaj też: Recenzja filmu Rebeka, czyli kiedy nowe nieudolnie próbuje sprostać legendzie
Czytaj też: Recenzja miniserialu Gambit królowej. Jaka jest cena geniuszu?
Z ciekawością czekam na kolejne odcinki.
Pierwsze trzy odcinki sezonu zajmowały się głównymi konsekwencjami dla Michael oraz Discovery jeśli chodzi o przeskoki w czasie i ich powrót z dodatkowym rocznym skokiem w czasie dla Michael dorzuconym na dokładkę. Podczas gdy czwarty odcinek skupił się już na reperkusjach postaci. Piąty epizod wniósł ważny rozwój fabuły, kiedy Discovery znalazło 32-wieczną wersję Federacji. Zaś najnowszy był kolejnym odcinkiem, w którym bardziej chodziło o przesuwanie figur szachowych niż o jakąkolwiek większą akcję. Jest to rodzaj przejściowej części, w której chodzi o śledzenie utrzymujących się momentów postaci i drobnych wątków fabularnych.
Przypominał typowy epizod, który pojawia się w środku sezonu. Wiecie, początek za nami, ale przed nami właściwe rozwinięcie planów na daną odsłonę. I zapewne przy okazji któregoś z finałowych odcinków przypomnimy sobie go i dostrzeżemy, jak wiele rzeczy wniósł do fabuły. Tymczasem mnie nieco zawiódł, trochę za dużo w nim emocji, wątek też niezbyt ciekawy. Jednak nie należy tym się zniechęcać – każdy sezon Star Teka ma swoje lepsze i gorsze odcinki (a nawet odcinki koszmarki, które są tak złe, że aż ciekawie się ogląda), oraz te, które nic nie wnoszą.
Sezon nie miesza za bardzo w kanonie, jak to stety lub niestety zdarzało się w poprzednich odsłonach. Z porównaniem, który sezon jest lepszy lepiej poczekać do końca. Nie ma więc co się zniechęcać z powodu szóstego odcinka. Pozostaje czekać na dalsze.
Chcesz być na bieżąco z WhatNext? Śledź nas w Google News